Pewien człowiek niewinnie będąc oskarżony,
U trzech swoich przyjaciół, szedł szukać obrony,
Prosić ich, aby się z nim przed sędzią stawili,
I niewinności jego świadectwo złożyli.
Gdy przyszedł do pierwszego, co najbardziej kochał,
Ten zaledwie, że prośby od niego wysłuchał,
Wymówił się mu zaraz, że nie będzie świadkiem,
Niema czasu, zajęty jest ważnym wypadkiem.
Poszedł więc do drugiego, którego mniej kochał,
Ten nad nim ubolewał, żałował, aż szlochał,
Odprowadził go aże do drzwi sądnej sali,
Lecz bojąc się sędziego, nie poszedł z nim dalej.
Poszedł więc na ostatku do tego trzeciego,
Którego najmniej kochał i liczył na niego,
A jednak się nie zawiódł na jego wierności,
Bo poszedł z nim za świadka jego niewinności.
I śmiało jako świadek stanął przed sędziego,
By wykazać niewinność przyjaciela swego,
Tak z dobitnemi słowy przed sędzią wystąpił,
Że sędzia od badania dalszego odstąpił.
Takich to trzech przyjaciół i my wszyscy mamy,
Pierwszy z nich, którego my najbardziej kochamy
To bogactwa, pieniądze, cośmy gromadzili,
Które nas opuszczają zaraz w śmierci chwili.
Drugi to są znów nasi krewni, przyjaciele,
Którzy, kiedy umrzemy, żałują nas wiele,
Oni nas odprowadzą, aż przy zimnym grobie,
Zawrócą się do domów smutni i w żałobie.
Trzeci, o którym zawsze najmniej pamiętamy,
To cnota, dobre czyny — te w wieczności bramy
Idą z nami, zaświadczyć, do tronu bożego,
Wyjednać miłosierdzie Sędzi Najwyższego.