Część Druga.
PIELGRZYM.
OBRAZ I.
„Marylko dziecię kochane
„Spojrzyj w górę, powiedz, co tam
„Na gwiaździstem widzisz tle?“
— „Pogoda Ojcze na niebie;
„Księżyc ostre ma krawędzie,
„Mlecznéj drogi jasny pas.“
— „Cóż tam jeszcze widzisz w górze?
Wzrokiem dziecka w górę patrz.“
— „Tam Kwoczka mruga wesoło
— „Wóz na północ się pochylił,
— „Złotem błyszczy Panny kłos.
— „Pogoda Ojcze na niebie,
— „Lutnia tylko pociemniała,
— „Zczerwieniło serce lwie. “
— „Ale orła czy tam widzisz?“
— „Nie, nie widzę Orła tam.“
— „Trzy gwiazdy, w środku największa
„Na południe w jednym rzędzie.“
— „Coś nauczył Ojcze, wiem.
„Trzy gwiazdy, w środku największa,
„Lecz największéj próżno szukam,
„W mojem oku nie ma jéj.“
— „Może chmurno? — Może mglisto?
„Może skrył się gwiazdy blask?“
— „Ni chmurno Ojcze ni mglisto,
„I przezrocze niema krańców;
„Nic nie kryje blasku gwiazd.
„Dwa tylko białe obłoczki,
„Jak łabędzie płyną w świetle,
„W świetle kąpią biały puch,
„Ale orła, nie, nie widzę,
„Słaby dzisiaj już mój wzrok.“
I starzec dalej nie pytał,
I na piersi spuścił głowę,
I jak w twardy zapadł sen.
W półwiecznéj swojéj ślepocie,
Co przewidział i co widział,
I co było i co jest,
Dzikim kłębem się toczyło,
Przestrzeń swoję stracił czas.
Tam widział sute komnaty
Tam jedwabnych kotar fałdy
I zegarów głośny ruch...
Tam słyszał matki pieśń senną,
Śmiech dziecięcia, co bezwiednie
Pierwsze hymny Bogu śle;
Tam w młodzieńczem bratniem kole
Głos swawoli, zgiełk i gwar.
Tam słyszał surmy wojenne,
Tentent koni, chrzęst pancerzy
I proporców groźny szmer;
Tam słyszał trąbkę myśliwską,
Słyszał strzały, świst sokołów
I ogarów huczny wrzask...
Tu się starzec zerwał nagle,
Z czoła otarł zimny pot.
„Hej zemsty! — krzyknął — Psy wyją!..
„Bezdennica czarna, głucha,
„Bezdennica ogniem wre.
„Hej, do mnie! Hannę mi wloką...
„Błysł mój topór!.. uszła hańby!..
„W oczach ciemno — w oczach żar...
„Konam, konam, konam jeszcze....
„Krew, czarna krew! noc, wszędzie noc...“
Marylka szyję ujęła,
Jakby bluszczem opasała,
Przytuliła siwy włos,
I chłodnym dziecka oddechem
Duch pociechy, duch modlitwy
W rozbolałą wiała pierś.
„Panie! Panie! ja z przepaści
„Wołam k’tobie, ratuj mnie!
„Nie jestem godzien, o Panie,
„Aby wszedłeś do przybytku
„Serca mego Panie mój!
„Ale rzeknij tylko słowem
„A zbawioną będzie Panie
„Dusza moja.
„Baranku Boży, co gładzisz
„Grzechy świata, przepuść nam!
„Baranku Boży, co gładzisz
„Grzechy świata, słuchaj nas!
„Baranku Boży, co gładzisz
„Grzechy świata, zmiłuj się
„Zmiłuj się nad nami.“
I starzec upadł na ziemię,
Długo, długo, krzyżem leżał
Potem zgasłe oko wzniósł:
„Marylko dziecię kochane,
„Wielkie klęski wróżą gwiazdy,
„Dalej z tobą nie chcę iść.
„Dąb spruchniały upaść musi
„Lecz powoju nie chce zgnieść.
„Idź w imię Boże dziecino.
„Gdym pielgrzymem z Ziemi Świętéj,
„W ojców moich wracał kraj,
„Najświętszéj Pannie Rudeckiéj
„Oddawałem się w opiekę,
„Leżąc krzyżem u jéj stóp.
„Tyś podniosła dając dłonie,
„Jam na tobie ręce sparł.
„Dwie nędze tam się spotkały,
„I sieroctwo i kalectwo,
„Odtąd z sobą w parze szły.
„Lecz teraz wzrosłaś nieboże,
„Szukaj sobie lepszej doli
„I rodzinnej chatki gdzie;
„Szukaj wsparcia i obrony,
„Na te dziś już nie stać mnie.
„Niech głazy nogą potrącam,
„Niech o drzewa głową biję
„Niech w bagniskach lgnie mój krok.
„Sam pójdę, sam w noc — zgrzeszyłem,
„Pokutuję, ale ciebie
„Na sumieniu nie chcę mieć.
„Idź ostatnia gwiazdo moja,
„W imie Boże z Bogiem idź!“
„Nie Ojcze, tego nie żądaj,
„To uczynić nie w mej mocy,
„Wyższa wola wiedzie mną.
„Z lat przeszłych tylko pamiętam
„Skały, bory, moje kozy,
„I strumieni ciągły szmer;
„Zresztą wszystko jakby w dali
„Zasłonięte ciemną mgłą.
„Aż kiedy w świetle księżyca
„Świętą Panią zobaczyłam,
„Ukochałam matkę w Niej.
„Jej postać biała i tylko
„Niby malin wycisk świeży,
„Spływał wstęgą z czoła jej,
„I dotknęła mojej głowy
„A poznałam że tu jest.
„Spojrzałam w niebo i ziemię
„I poznałam niebo, ziemię,
„Powitałam piękny świat.
„A wtenczas rzekła łagodnie:
„Idź dziecino tam gdzie słońce
„Spada w góry — prosto idź;
„Aż usłyszysz duże dzwony,
„Tam modlitwy Boży dom.
„Tam, dziecie, starca zastaniesz
„Przed obrazem Matki Boskiej
„I ślepemu podasz dłoń,
„I będziesz jego przewodnią,
„I czy w dobrej czy złej doli
„Nie opuścisz nigdy go.
„Tak mi rzekła święta Pani,
„Ja posłuszną muszę być.
„Ach, Ojcze, nie gardź mem sercem,
„Nie odtrącaj mojej ręki;
„Zdaje mi się bowiem tak,
„Że gdybyś puścił dłoń moją,
„Wzniosłabym się w górę z wiatrem
„I przepadła z wiatrem gdzie.“
Starzec dziecku podał rękę
I znów razem dalej szli.
OBRAZ II.
Od Rawy, Żółkwi, Sokala,
Od pagórka do pagórka
Zaświeciło krocie wiech.
Chmielnicki licznym taborem
Pod Zamościem się rozłożył,
I zagony wszędzie słał;
Kozaczyzna plądrowała
Aż do Dniestru po za Lwów.
Lud wiejski w lasy uchodził,
Robił wały i zasieki,
Zdzierał mosty, drogi psuł —
Gmach przeszkód! Ale niestety
Nie by bronić, ale tylko,
By się za nie można skryć.
Popłoch wielki, popłoch wszędzie,
Za nim nędza biegła w ślad.
Jak chmura, która po ziemi
Cień żałobny rozpościera,
Nim zahuczy jeszcze grzmot,
Tak trwoga biła skrzydłami
I mroziła słabe serca,
Nim pogłoska wzięła kształt,
Nim wyrzekła jednym krzykiem,
Nieprzyjaciel zkąd i gdzie.
Więc w Szczercu cerkiew na wzgórzu
Przekopami otoczoną
Ostrokołem spięto w pas.
Tam liczny lud się zgromadził,
Aby święto Wielkanocne
W bezpieczeństwie odbyć mógł.
A lud biedny pod krzyż święty
Swój dobytek cały niósł.
Już dzwony biły powietrze
Zmartwychwstanie głosząc Pańskie,
U ołtarza stanął ksiądz;
Gdy nagle obcych trzech jeźdźców
U przekopu się zjawiło.
Jeden krótki kożuch miał,
Drugi jupkę atłasową,
Trzeci z krzyżem biały płaszcz.
Ten zawdział kozią kapuzę
Ten kaszkiecik, tamten krymkę,
Brody u nich, aż po pas.
Przez plecy pletnie zwieszone,
A w ich rękach długie dzidy,
Przy kulbakach sparte w skos.
A na szkapach tak schyleni
Jakby w jeden rośli grzbiet.
Najstarszy konia zbliżywszy,
„Niechaj będzie pochwalony
„Jezus Chrystus!“ kornie rzekł.
Nikt z cerkwi tam mu nie odrzekł,
A on znowu się pokłonił,
I rozmowę dalej snuł:
„Wielkie święto dziś święcicie,
„Tak wy bracia, jak i my.
„Nie Turki, ani Tatary
„Lecz jesteśmy, bracia moi,
„Ukraiński bratni lud.
„Jednego Boga chwalimy,
„Jedna wiara, jedna cerkiew
„Tak jest dla was, jak i nas;
„Więc pozwólcie się pomodlić,
„Służby Bożej słuchać dziś.
„Broń naszą złożym na polu
„Wypuścimy konie w trawę,
„Wódkę tylko weźmiem tam.“
I dzidy w ziemię zatknęli,
I puścili konie w trawę,
I baryłkę zdjęli z trok;
A tymczasem kilku innych
Podsunęło się pod wał.
A w cerkwi rada powstała:
„To nie Turki, nie Tatary,
„Pomodlić się tylko chcą.
„I wielu tam jest? Dziesięciu.
„Toć nas przecie dużo więcej,
„Więc się czego nie ma bać.“
I zapory odsunięto,
I do środka wstąpił gość.
Wstąpiło ośmiu — dwóch potem,
Potem czterech — kto tam liczy?
Niema się tam czego bać.
Przed cerkwią biją pokłony,
Z czoła do ust, z ust na piersi
Szybko kładą krzyża znak;
Lecz tymczasem jakby z ziemi
Coraz więcej wchodzi ich.
A kiedy pełna już cerkiew,
Pełno we drzwiach i za drzwiami,
Kiedy wszędzie szmer i ścisk;
„Pohulaj!“ krzyknął zbój jeden
I zabłysły razem noże,
Grzmotem powstał gwałt i jęk;
Krew potokiem się toczyła,
Aż z niej gęsta para szła.
Tak roku tysiąc sześćset
Czterdziestego i ósmego
W Wielkanocy pierwszy dzień,
W Szczerzeckiej cerkwi warownéj
Kozaczyzna w pień wycięła
Zgromadzony wszystek lud.
Potem z łupem ku Komarnu
Pociągnęła wściekła czerń.
Na białym koniu, w czerwonem
Kubraczysku jak wieprz spasły,
Stał ataman, pierwszy zbój.
Jak grzywa ostem splątana
Aż na plecy spadał jego
Kędzierzawy siwy włos;
Aż na brzuchu jak dwa sznury
Kładł się jego ciemny wąs.
Na czole blizna na bliźnie
Niby zębem poorana
Tak mu ściąga na dół brew,
Że zawsze spuchłe powieki
Widełkami musiał wspierać,
Aby przed się patrzeć mógł.
To był Hryńko Pełechaty,
Wściekłej czerni, wściekły wódz.
A kiedy potem dojechał
Na pagórek nad Komarnem
Gdzie za rzeką leżał gród;
Zbójecki wzrok mu zaiskrzał,
Podniósł rękę i zawołał:
„Hej Komarno, zhynesz marno!“
I gdzie stanął przy rozdrożu,
Czarny namiot rozbił tam.
OBRAZ III.
Janowskie lasy, i dalej
Ciągłe stawy, potem wszędzie
Wereszczycy błotny brzeg,
Zbyt ważną linią obrony
Stanowiły od zachodu,
By nie bronić ile stać.
Ale państwo w smutnym stanie
Mało teraz miało sił.
Bałłaban, rotmistrz królewski
I Starosta Trębowelski,
Doświadczony stary wódz,
Zgromadził, co mógł, rycerstwa
Z województwa pod Komarno,
Lecz nie liczny zastęp był,
Bo rycerstwo pod Lublinem
Zasłaniało cały kraj.
Miał wprawdzie dzielny Bałłaban
Prócz rycerstwa kwarcianego
Jeszcze wojska kilka rot,
Miał także jedną chorągiew,
Którą Fredro, stolnik lwowski
Był wystawił na swój koszt,
Miał zbrojnego w kosy, dzidy
I oszczepy chłopstwa dość.
Za chłopstwem wszakże jak cienie
Żony z dziećmi się włóczyły,
Bo po wioskach zostać strach;
Co doba ciżba wzrastała,
Niedostatek się powiększał,
Krok w krok za nim wlókł się głód;
A gdy doszła wieść ze Szczerca
Lud się cały zgrozą trząsł.
Niewiasty kościół zaległy,
Głos modlitwy nie ma miary,
Nie ma miary jęk i płacz.
Msze ciągłe jedna po drugiéj
Nastawały co godzina,
Spowiednika nigdy dość
Każdy myślał acz nie mówił,
Że źle będzie, bardzo źle.
Wieczorem kościół był próżny,
Tam rycerstwo się zebrało
Na wojenny walny zbór.
A kiedy koło zrobiono,
Pośród hełmów i pancerzy
W włosiennicy pielgrzym stał.
Jedną rękę na swym kiju,
Na Marylce drugą wsparł.
Sędziwy wiekiem Bałłaban
Po naradzie krótkiéj, zwięzłéj
Ostatecznie zabrał głos.
Chrzęst zbroi ustał powoli,
A wśród ciszy świątobliwej
Do pielgrzyma teraz rzekł:
„Wielka Ojcze wziętość twoja,
„U ludności wielka cześć.
„Nie do mnie śledzić powody,
„Ni rozstrzygać twe zasługi,
„Ja rzecz biorę, tak jak jest.
„A przy tém wątpić nie mogę
„Wnosząc z mowy i z téj blizny,
„W której wzrok twój niegdyś zgasł,
„Że nie zawsze przywdziewałeś
„Włosiennicy korny strój;
„Że serce twoje lechickie
„Biło niegdyś pod żelazem,
„Dla ojczystych świętych spraw.
„Wezwałem cię więc mój Ojcze
„Do rycerskiéj dzisiaj rady,
„Abyś zdaniem mądrem wsparł,
„Abyś także wpływem swoim
„Uspokoił trwożny lud.
„Przeważna liczba najeźdców,
„Ale liczba nie zwycięża,
„Z nami męztwo, z nami Bóg!
„Lecz pola, pola nam trzeba,
„Aby kopij użyć można,
„By uderzyć piersią w pierś;
„A tu widzę tylko ciżbę,
„Słyszę tylko jęk i płacz.
„Kozactwo jutro napadnie,
„Już gromadzą belki, pale,
„Chcą przejść rzekę, tu nas zgnieść.
„My w gnieździe czekać nie będziem,
„Przejdziem groblę, przejdziem brody,
„Uderzymy ze wszech stron,
„I zwyciężym, bo znienacka
„Uderzymy w nich jak grom“.
„Panowie moi i bracia!“
Odrzekł teraz ślepy pielgrzym —
„Nie omylił się wasz wódz.
„Wyrosłem w sztuce rycerskiej,
„Pancerz moją był koszulą,
„Bawidełkiem ciężki miecz;
„I nie zgasła jeszcze iskra,
„Com z kolebki z sobą wziął.
„Pochwalam całkiem myśl waszą,
„Bój zaczepny, niespodziany
„Może tylko zbawić dziś.
„Nie łatwo hordy zmieniają,
„Co z ufnością raz powzięły;
„Kto ich zdziwi, zbije wpół.
„Przeto bracia w imie Boże!
„Ja zwycięstwo wróżę wam.
„Co zaś do mojéj wziętości,
„Dziś dopiero mej pokuty
„Dziś dopiero zbieram plon,
„Bo mogę silnym udziałem
„Przy zbawieniu mego kraju,
„Mej przewiny zmazać grzech,
„Bo mi wolno stanąć z wami;
„Więc słuchajcie moich słów.
„Podanie z ojca na syna
„Przechowane w moim rodzie
„Świętą wiarę każe mieć,
„Że niegdyś rycerz pobożny
„W tym kościele pod ołtarzem
„Jak ex-voto złożył tu
„Smigownicę w spiżu rzniętą,
„Zbawiciela na niej znak
„Kto złotą kulą nabije,
„Co z patyny była lana,
„I z wieżycy strzeli w bój,
„Ten walkę pewnie rozstrzygnie;
„Nieprzyjaciel w trwodze pierzchnie,
„Jak pędzony wichrem proch.
„I zbawiony będzie kościół,
„I zbawiony będzie kraj.
„Ja w nocnej ciszy tych murów
„Silny wiarą i nadzieją
„Przedsiębiorę dzieło sam;
„Wy bracia, jak to wasz zamiar,
„Nieście postrach i zagładę
„W napadniętą srogą dzicz;
„Niechaj godłem naszem będzie:
„Tajemnica, potem śmierć!“
OBRAZ IV.
Zabłysnął w końcu dzień krwawy,
Na wieżycy, przy armacie
W czarnéj zbroi pielgrzym stał.
„Marylko, powiedz, co widzisz,
„Ale dziecię przedewszystkiem
„Powiedz, naszych jaki szyk?“
„Dobrze ojcze powiem wszystko,
„Bo daleko sięga wzrok.
„Za rzeką w trzcinach przed nami
„Od Komarna aż do Łowczyc
„Skryty leży pieszy lud.
„Na prawo trochę, z warownych
„Adryanowskich dużych pasiek
„Czarnym kłębem bije dym;
„A na lewo za dąbrową
„Cały konny zastęp nasz...
„Już zajął drogę do Klicka
„Na trzy bufce podzielony
„I do walki gotów już“.
„A teraz powiedz Marylko,
„Nieprzyjaciel co tam robi?“
„Liczna Ojcze, liczna czerń,
„Jakby powódź się rozpływa,
„Istne morze samych głów.
„Rzędem stają powoli,
„Rząd za rzędem o sto kroków,
„Czołem do nas każdy rząd.
„Najpierwszy niesie na barkach
„Belki, pale i pomosty;
„Drugi zbrojny w palną broń;
„Trzeci w dzidy najeżony
„Jak ciernisty, długi płot.
„Na prawem skrzydle na wzgórku,
„Czarny Hryńka spiął się namiot,
„Za namiotem nieco w bok,
„Konnica w kupach stanęła.
„Reszta koni pod kulbaką
„Gryzie trawę dużych łąk,
„Co od Rumna jednym szmatem
„Adryanowskich sięgły pól.
„Ach! Ojcze, teraz mrowisko
„Z miejsca rusza, ku nam sunie...
„Co za łoskot!... co za wrzask!...
„Ha! Nasi ogniem sypnęli...
„Ze zasadzki pędzą, gonią...
„Nieprzyjaciel wstrzymał krok...
„Pierwszy szereg rzuca belki...
„Drugi teraz idzie wprzód.
„A trzeci zwraca czem prędzej,
„I do koni co tchu biegnie,
„Ale konie... konie gdzie?
„W pasiekach ule rozbite,
„Z pasiek kilka koni pędzi...
„Ciągnąc z sobą chmurę pszczół,
„Na kozackie wpada stado,
„Stado forka, rusza w cwał.
„I hurma bije w szeregi
„I rozbija co jej w drodze
„I uderza w morze trzcin.
„Do wody goni... do wody...
„I do wody już dopada...
„Chmura za nią, chmura tnie.
„Kłąb po kłębie grzęźnie... tonie...
„Z brzegów wyszedł mętny nurt.
„Natenczas — sława! sława mu!
„Już rycerstwo kopją, mieczem,
„Z boku, z tyłu niesie śmierć.
„Jak wichrem zdarty liść leci,
„Jak pod kosą lecą kłosy,
„Tak w dół leci krwawa dzicz.
„Polska górą! — ale walka
„W miejscu kipi, w miejscu trwa“.
„Marylko, teraz do dzieła:
„Rozpaloną złotą kulę
„Wsuń do paszczy... zapal knot!“
I złota kula wsunięta,
Zapalony knot zabłysnął...
Miotłą buchnął ognia kłąb,
Odgłos ryknął jakby piorun,
Jak piorunów razem sto.
I złota kula warknęła,
Zaszumiała, w dół gwiznęła...
Pełechaty z konia spadł.
A potem w namiot płomieniem
Potoczyła się ognista,
Namiot parą boki wzdął...
Zerwał sznury i łańcuchy,
I w powietrzny wzniósł się świat.
Jak szatan skrzydłem żałobnem
Sypiąc iskry, żarne węgle,
Po nad hordą pędzi w lot.
A horda trwogą przejęta
O obronie już nie myśli,
Krzyczy, wrzeszczy, ciska broń.
„Ojcze, Ojcze! pozwól, pozwól
„Od tej zgrozy zwrócić wzrok.
„Ach zejdźmy w pole zniszczenia,
„Może ranny łaknie wody,
„Konający kilku słów...“
I zeszli razem z wieżycy
I na wzgórku gdy stanęli,
Pełechaty jeszcze żył.
Jak zobaczył ich przed sobą
Dźwignął siebie resztą sił,
I krzyknął: „Cześnik!... A Cześnik
Krzyknął: Niczyj! i dwie pięści
Do przekleństwa wzniosły się.
Lecz w środku była Marylka
W białą postać w górę rosła,
I ściągnęła pięści w dół,
I nagięła aż na klęczki
Nieprzyjaciół z dawnych lat.
Nienawiść słabła powoli,
Przebaczenia duch owionął,
Przebaczenie w duszę niósł.
Spojrzeli w niebo, a rzekli;
„I odpuść nam nasze winy!“
Nie skończyli świętych słów,
I trup w trupa legł objęciu,
Biała lilia spadła nań.
A później, później na wzgórzu
Nad Komarnem, przy rozdrożu,
Na pamiątkę bitwy téj,
Zwycięztwa polskich zastępów
I pohańców krwawej klęski
Granitowy stanął krzyż;
Na nim napis wiecznie trwały:
Mors Tua, Vita nostra.