W maleńkiej wiosce, wśród ubogiej chatki,
Siedzial ów giermek - przy nim młoda żona,
Ręce złożywszy na jego ramiona
I poglądając na wesołe dziatki
<> - rzekła; wziął lutnię ze ściany
Śmiejąc się nucił i grał na przemiany:
Wstać na pracę ze skowronkiem,
Iść w ogrody lub na niwy,
Wracać z zachodzącym słonkiem!
Z rana, w wieczór - jam szczęśliwy.
Gdy ze strzelbą idę w pole,
Na twój obiad szukam ptaka,
W wieczór widzę go na stole!
Co za szczęście, rozkosz jaka!
Kiedy w wieczór siedząc marzę,
U nóg dziatwa się uwija,
Gdy drzemię przy dzieci gwarze,
Czy jaz rozkosz żywsza, czyja?
Noc w pieszczoty jest bogata,
Dzień rozjaśnia szczęście wkoło:
Chciałbym żyć, przeżyć wesoło
Moje lata, koniec świata.
Tak nucąc giermek ujrzał cienię pod oknami:
Był to król, który nocą wracał z polowania
I przed giermka chałupą stał z towarzyszami,
Przywabiony odgłosem lutni i śpiewania.
I wcisnął oczy w szyby, i widział zdumiony
Tyle szczęścia w samotnym, w cichym giermka domu!
I uważał nadludzką piękność jego żony!
I pochyliwszy głowę westchnął po kryjomu!
Giermek ich poznał, - prędko odjechali -
Długo w ciemnościach ścigał ich oczyma!
I słyszał tylko tę piosenkę w dali: