Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Siedziałem sam w pokoju
tykanie zegara
bzyczenie muchy
skrzypienie krzesła
paliło ze mną peta

za oknem karetka
jeżdżąca choinka
zaczęła kurs na biegun

znów śmierć narysowała
na pięciolinii
żałobną pieśń

to ciekawe jak swoją
kosą wyrywa nas z
szeregów.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czemu samobójcza?

Marcinie, nie uwodzisz czytelnika urodą tekstu, bo jest dosyć zgrzebna. To oczywiście nie musi być zarzutem, jeżeli " błyśnie " się jakąś myślą, grą skojarzeń, zmusi do myślenia, poruszy, postawi ważne pytanie czy spróbuje na nie odpowiedzieć. Puenta odziera z wszelkich złudzeń - ma temperaturę reklamy proszku do prania.
Opublikowano

Witaj Marcinie, zgadzam się z Lecterem, nic odkrywczego, wiersz jakich setki + mam taką osobistą impresję, że brak talentu poetyckiego, nie mówię, że ja go mam, rekompensujesz sobie krytkowaniem innych, 99.9% Twoich komentarzy do innych wierszy to krytyka, m,in. mój wiersz oceniłeś jako 'shit', też mi konstruktywna krytyka, a na krytykę Swoich wierszy, też reagujesz dość nerwowo, a krytkowałeś np. pierwsze wiersze osób, kóre były tu pierwszy raz, a jak zauważyłem później już niczego nie opublikowały, być może przejęte Twoim komentarzem, także odpuść na starcie debiutantom, kto wie może ich drugi wiersz będzie arcydziełem? każdy kiedyś zaczynał! proponuję wejdź w kooperację z jakimś innym krytkantem, takich tu nie brakuje , którzy też wszystko krytkują, przypomina mi to tych dwóch staruszków, krytykujących i zrzędzących na wszystko w Muppet Show! taki pies ogrodnika, Twoja poezja niczym się nie wyróżnia to dowalasz innym, takie jest moje zdanie, nie musisz mnie lubić,
a na tym forum walczę o prawdę i szczerość , bo widzę, niektórym tego tu brakuje, przemyśl to sobie na spokojnie i nie odpowiadaj kontratakiem, bo to nie wojna tylko przyjacielska rada! pozdrawiam:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czemu samobójcza?

Marcinie, nie uwodzisz czytelnika urodą tekstu, bo jest dosyć zgrzebna. To oczywiście nie musi być zarzutem, jeżeli " błyśnie " się jakąś myślą, grą skojarzeń, zmusi do myślenia, poruszy, postawi ważne pytanie czy spróbuje na nie odpowiedzieć. Puenta odziera z wszelkich złudzeń - ma temperaturę reklamy proszku do prania.
Lecterze, nie miałem na myśli: błysnąć myślą, pograć w skojarzenia ani zmusić do myślenia.
Wiersz miał raczej charakter subiektywnego rozmyślenia i ciekawości peela nad zjawiskiem śmierci, i tyle. Miałem ochotę napisać i może dlatego, że cholernie się boję tego.
:)
Nie lubię błyskać- od małego wolałem nie być w centrum zainteresowania.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Krytyka zawsze jest, była i będzie. Jeżeli ktoś nie potrafi sobie z nią poradzić, to niech pisze do szuflady.

Surowy komentarz jest jak zimna woda na rozgrzaną głowę autora.
Sprawia, że autor stara się bardziej.
Nie zawsze trzeba się z nią zgadzać, ale warto przeanalizować.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wybacz, że zawiodłem. Nie miałem takiego zamiaru. Męczył mnie ostatnio fakt braku możliwości ucieczki przed ostatecznością, wręcz przerażał. Udało tylko to mi się wyrzygać, bo tylko tym się karmiłem.
Następnym razem bardziej dopracuję, może się spodoba.
Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a co to za sąd nad Autorem?
tu się wiersze ocenia, prze pana.
ignoranctwo paskudne i blaza - fuuuj!
Kasiu, sąd nie popełnia tylu błędów ortograficznych, oczywiście też nie jest stronniczy(bynajmniej z założenia) :)
Dzięki, że zwróciłaś uwagę.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a co to za sąd nad Autorem?
tu się wiersze ocenia, prze pana.
ignoranctwo paskudne i blaza - fuuuj!
Kasiu, sąd nie popełnia tylu błędów ortograficznych, oczywiście też nie jest stronniczy(bynajmniej z założenia) :)
Dzięki, że zwróciłaś uwagę.


drobiażdżek... ;)
jak ten wiersz - wyszła scenka sytuacyjna - straszna chała :(
ale rzeźb, rzeźb, żeby nie prowokować ławników zaje.chanych doszczętnie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kasiu, sąd nie popełnia tylu błędów ortograficznych, oczywiście też nie jest stronniczy(bynajmniej z założenia) :)
Dzięki, że zwróciłaś uwagę.


drobiażdżek... ;)
jak ten wiersz - wyszła scenka sytuacyjna - straszna chała :(
ale rzeźb, rzeźb, żeby nie prowokować ławników zaje.chanych doszczętnie.
Postaram się, i to jeszcze przed wyrokiem. ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




mam :)
może ostra V3 Motorolla
albo lepiej pod kosę można podstawić płozę, będzie pasowała do kursu na biegun.
zjadliwy ten komentarz !

a serio tak to widzę:

tykanie zegara
paliło ze mną skręta
na pięciolinii
żałobnych pieśni

za oknem karetka
w kursie na biegun
płozą wyrywa nas
z szeregów.

pozdrawiam
/b
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Podoba mi się, ale powiedzenie "(śmierć) wyrywa nas z szeregów" tyczy się raczej żołnierzy :) i jakoś mi tu nie pasuje. Przy okazji lektury przypomniał mi się wiersz na podobny temat "Bruno" Milczewskiego - tak poradził sobie z zakończeniem:


Ja leżę - zegar chodzi - czas leci
Zdaje się - niepoważne z nas trio
Patrzymy sobie w oczy, nasłuchujemy się
Coś to nie tak - mówi: echo - i zasypia
Rozlatują się cyferki wyobraźni, pełga piec
W lewej stronie piersi palą się mrówki
Nogi zachodzą w lód
Zaczynamy nie poznawać się, oj, nie podobać
Ktoś nakręcił ciszę - buczy w uszach i dalej
W głowie jakby leciało w dół
Mota się wokół pajęczyna strachu
Pająk wyjmuje swoje ego

Tu na pewno domowi się śmierć
Opublikowano

Marcinie, gdzie Ty tam widzisz jakieś ortografy??

"Krytyka zawsze jest, była i będzie. Jeżeli ktoś nie potrafi sobie z nią poradzić, to niech pisze do szuflady.
Surowy komentarz jest jak zimna woda na rozgrzaną głowę autora.
Sprawia, że autor stara się bardziej.
Nie zawsze trzeba się z nią zgadzać, ale warto przeanalizować."

Zgadzam się, ale ja apeluję o konstruktywną krytykę, natomiast Ty nierzadko kwitujesz czyjś wiersz jednym słowem np. prztaczanym tu juz słowem 'shit' , po takim komentarzu, czy jest to zimny kubeł? może i jest, dla początkującego nawet duży! autor jest zdezorientowany, bo jakiż to komentarz? czy po takim komentarzu będzie sie starał bardziej? wątpię, stwierdzi co to za miejsce, miał nadzieję spotkać tu artystycznie uduchowionych ludzi i opuści portal na zawsze! 'shit' z czym tu się zgadzać i co tu analizować? tak jak pisałem, nie mam nic do Ciebie, po prostu walczę o to by ten portal, rozwijał, promował, a przede wszystkim odkrywał poetyckie talenty, a być może taki talent dostał takiż oto 'konstruktywny'komentarz i zamilkł na wieki, tylko dlatego, że ktoś miał zły dzień, lub się mści, bo mu ktoś przed chwilą skrytykował wiersz i stosuje rewanżyzm!konstruktywna krytyka to jest to! Marcinie skorzystałem z przytoczonego przez Ciebie prawa do krytyki!tylko to, nic więcej!pozdrawiam:)

Kasiu: zgadzam się w stu procentach tylko konstruktywna ocena wiersza, ale wchodząc tutaj musimy być przygotowani na to, że ktoś się z nami nie musi zgadzać i ma prawo zabrać głos, nie do Ciebie pisałem tylko do Marcina, także czemu Ty się oburzasz, mogę się z kimś nie zgadzać, ale to nie znaczy, że nie mogę go szanować, starałem się by odpowiedź była w stylu jego komentarzy, nikogo obrazić nie chciałem, jestem tylko bojownikiem o kulturę wyrażania opinii!
Ps. ciekaw jestem Twej opinii na temat jednowyrazowych niekonstruktywnych komentarzy?? pozdrawiam:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Powiedziałem, autor musi mieć siłę przebicia, być pewny swojej filozofii, ideologii i innych gówien.Barwa przyjdzie z czasem. Jeżeli napisałem 'krytykę" (która jest pozytywna i negatywna jak wiemy) w mniej niż paru zdaniach, mój lakonizm świadczył o tym, że mi się nie podobało nawet bardzo. Jeżeli autor zapytałby 'dlaczego?'. Chętnie bym odpowiedział. ;)
Nie wiem skąd pana pretensje. :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...