Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Milczałem

nad kubkiem zimnej już kawy,

patrząc jedynie

przez szerokie, jednoszybowe 

okno małej kafejki na front kamieniczek

przy lekko owalnym rynku.

Ludzi było wokół w brud.

Niczym robotnice w mrowisku,

uwijali się w uporządkowanym szyku 

śliskich od mżawki chodników.

Nie spieszyli się

ani nie trwali w pomroczności 

zajętych sprawunkami 

i problemami życia zmysłów.

Po prostu szli z nurtem.

Jak rzeki w korytach,

czy krew mająca swój obieg w żyłach.

Mieli widać swój cel w tym, 

by tak tłumnie wychynąć 

w niedzielne południe

na ulice miasteczka.

 

 

W pierwszej chwili pomyślałem

o mszy w pobliskim kościele.

Tłum był jednak na to zbyt wielki.

Zresztą w dzisiejszej epoce, 

Bóg nie był już katalizatorem.

Stada owiec buntowały się 

przeciw swym ziemskim opiekunom.

Pragnęły prawdziwej wolności 

sumień i wyboru

a nie praw 

spisanych na kamiennych tablicach,

których nieprzestrzeganie było karane jedynie postępującą niemoralnością ich i tak psujących się dusz.

Ludzie pragnęli 

samowładztwa i samospełnienia.

Gwałtu bezprawia.

 

Dziś wyjątkowo nie otworzył się 

jarmark ani targ.

Wozów prawie nie było 

a kramy świeciły pustkami.

Kuglarze i iluzjoniści 

opuścili wietrzne wyloty bram.

Nawet nędzarze i pijacy,

leżący w bocznych wąskich uliczkach 

czy na rogach kamienic.

Starali się nie rzucać w oczy.

Przykryci szczelnie

narzutkami i kapotami,

kołysali się sennie w upojenie

w przód i w tył,

niczym w siodle a nie na 

wyślizganych kocich łbach 

dochodzących do rynku traktów.

 

Nie był to też dzień

żadnego święta ani liturgii.

Nie był to czas

pielgrzymek oraz procesji.

A jednak

ci wszyscy ludzie mieli w tym cel,

by zebrać się za szybą kafejki

w której siedziałem

w milczeniu nad kawą.

I patrzyliśmy na siebie 

przez transparentność szkła

niczym w zoo.

Jakim wielkim

i niezrozumiałym dysonansem,

musiała być dla nich 

moja opanowana postawa.

Żadnych słów wydobywających się

zza sklejonych wręcz

miesiącami milczenia ust.

Żadnych ruchów nóg ani dłoni.

Palce zaplecione w warkocz, 

ułożone pomiędzy 

porcelanową filiżanką a cukiernicą.

Kelnerka dobrze wie, że nie słodzę 

ale podobno ma obowiązek 

przynosić każdemu klientowi 

cukier i mleko do kawy.

 

 

Wzrok bystro i czujnie wbity

w ich twarze.

Czytam ich zamiast porannej gazety, 

zwiniętej w rulon na boku stolika.

Lubię czytać ludzi.

Do samej głębi. 

Wystarczy, że zakiełkuje w nich 

choć jedna myśl, uczucie.

Już je znam.

Czasami to śmieszy a czasami boli,

że istoty zdać by się mogło 

tak dalece rozwinięte,

są tak ułomne i słabe psychicznie.

Potęgę rozumu, którą im dano,

rozmienili na chwiejność emocji.

Nie rozumiem.

Jak na własne życzenie 

można dać się strącić z tronu ewolucji.

 

Patrzę na nich z lekkim znudzeniem.

A dostaję w zamian z ich oczu,

obraz lęku, grozy,

strachu i przerażenia.

Lecz wiem że nie patrzą na mnie

a na wydarzenia, 

które rozgrywają się w centrum sali, 

niedaleko za moimi plecami.

Nadmienię jeszcze, że w kafejce 

która zazwyczaj w niedzielne południe 

pęka w szwach od klienteli,

jestem teraz tylko ja 

i młoda para

przy rzeczonym stoliku za mną.

Wszyscy pozostali uciekli w popłochu.

Wywracając stoliki i krzesła.

Rozbijając się o kontuar baru 

i ławeczki przed wejściem.

Rozpierzchli się 

jak wybudzone nagle 

na skutek strzału i kłótni nietoperze,

które wylatują z jaskinii z głośnym sprzeciwem tak brutalnego potraktowania ich prywatności.

 

Nie dalej jak kwadrans temu.

Rozegrał się tutaj prawdziwy dramat.

Zaczęło się od sprzeczki,

ta przeszła w kłótnie

a strzał z rewolweru,

był kulminacyjnym punktem tej sceny.

Większość aktorów uciekła 

zanim pojawiła się 

żądna sensacji widownia.

Zostałem ja, jako cichy rekwizyt.

Młodzieniec, rozparty teraz na stoliku 

w malignie szału i rozpaczy.

Nie mógł przestać mówić.

Chaotycznie rwąc zdania i kontekst.

Klął i miłował.

Pieścił i kąsał.

Ubóstwiał swą wybrankę 

to znów beształ i równał ją 

z pannami z rynsztoka

i dzielnic kolorowych świateł latarni.

 

 

Rewolwer nadal ściskał w prawicy.

Bezwiednie bawił się kurkiem.

Były momenty, że cichł zupełnie 

by sekundę potem 

wybuchnąć rykiem zgubnej rozpaczy.

Szeptał jej imię, płacząc jak dziecko.

Brał ją w ramiona. Na próżno.

Jego wybranka 

nadal wsparta była o oparcie krzesła.

Lekko zgarbiona jednak 

i przechylona na prawo.

Jej biała suknia i gorset, 

opływały w słodki szkarłat krwi.

która sączyła się strumykiem z przestrzelonego czoła,

przez jej młodzieńczą jeszcze twarz 

ku brodzie a z niej skapywała,

niczym woda

z nawisów skalnych jaskinii,

ku małemu jeziorku,

które zebrało się w zagłębieniu pomiędzy jej piersiami.

 

 

Było mi jej bardzo szkoda.

Nie dlatego, że zginął człowiek

a dlatego że 

podniesiono rękę na cudowne piękno.

Żywą do niedawna 

doskonałość i formę stworzenia.

Winna była jej dusza, nie ciało.

A tak bluźnierczo i okrutnie

z nim postąpiono.

Oskarżał ją o zdradę 

i widać nie bezpodstawnie 

bo dziewczyna słuchała jego krzyków 

ze stoickim spokojem 

a potem gdy dał jej wreszcie

dojść do głosu,

do wszystkiego się przyznała.

Nie tylko do zdrady mu wiadomej,

lecz również do wielu innych.

Może gdyby usłyszał tylko to 

na co przygotował swe zmysły,

nie użyłby broni.

Lecz kolejne nazwiska kochanków,

były jej gwoźdźmi do trumny

i biletem do piekła.

Były ołowianą kulą, 

która strzaskała jej czaszkę.

 

Pod kafejkę dopadli wreszcie 

zawezwani lub zaalarmowani 

strzałem policjanci.

Wpadli do środka celując z broni 

najpierw do mnie 

a dopiero potem do zabójcy.

Ten zdążył jeszcze 

przyłożyć sobie rewolwer do skroni,

lecz nim zdążył pociągnąć za spust,

jego pierś przeszyły trzy, 

wycelowane w serce pociski.

One domknęły tą tragiczną scenę niedzielnego południa.

I cały akt. Sztuki śmierci.

Byłem już zbędny.

Mogłem już iść.

Uiściłem jak gdyby nigdy nic 

pieciopensówkę na stolik.

Założyłem melonik i wstałem.

Policjant szybko doskoczył do mnie 

ze słowami.

 

 

Dokąd się Pan wybiera. 

Musimy pana przesłuchać 

w charakterze świadka.

Był Pan widać

sparaliżowany ze strachu,

jako jedyny Pan nie uciekł.

Położyłem mu rękę na ramieniu 

i delikatnie acz stanowczo 

odsunąłem go ze swej drogi.

Mną proszę się nie niepokoić.

Byłem tu tylko rekwizytem.

Przypadkowym świadkiem.

Lepiej proszę zająć się

ciałami tych dwojga

i rozgonić tą gawiedź 

zanim przybędą reporterzy.

Wyszedłem na zewnątrz

bez przeszkód 

a ludzie rozstąpili się przede mną 

niczym biblijne morze.

 

 

Opublikowano

@Simon Tracy to miałeś przeżycie, teraz takie czasu, że może się różnie trafić, nawet bójka:) bez opresji wyszedłeś, nie byłeś zainteresowanym. Też lubię do kawiarni iść, dzisiaj chcę odwiedzić z piękną choinką, dawno nie byłam tam:) i wypić kawkę :) lekko się niebieści niebo. 

Opublikowano

@Lenore Grey Akurat jest to najbardziej skandaliczne zdanie w utworze, które jest w nim celowo by wywołać zgorszenie i sprzeciw u odbiorcy.

Nawiązuję do estetyki mrocznego romantyzmu i modernizmu w duchu Baudelaire'a.

Zestawienie piękna kobiecego ciała zbeszczeszczonego przez akt śmierci

a przez to nabywa jeszcze bardziej poetyckiej, doskonałej estetyki

Opublikowano

@Simon Tracy

Świetny tekst!  Bardzo mnie poruszył. Też czytam "ludzi" - to mój zawód, ale też czasami to robię w różnych publicznych miejscach. Natrafiłam latem na taką parę w parku, gdy mężczyzna uderzył swoją partnerkę tak mocno w twarz, że ona upadła i już nie wstała. Ten człowiek chciał ją podnieść, nie mógł tego zrobić ,  a potem zaczął płakać.  Długo leżała w szpitalu. Samo życie. Pozdrawiam. 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...