Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'miasto' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Zaprowadzę cię człowieku ciekawy, do miejsca pewnego. Po środku pewnego lasu. A jest to las smutny jak ogród oliwny oraz ciemny niczym lasy Teutoborskie. Znajduje się stary gród. Niczym nie różniąca się osada od reszty. Mimo wszystko jednak mając w śród swoich zasobów perłę. Piękny kryształ którym jest władca owego miasta, Mędrcem się nazywał oraz tak go mianowali ludzie. I słusznie, mężną ręką rządził. Rozważnie posługiwał się swym wojskiem. Służbie swej nie dawał surowych kar. Pisał on wiersze wielkie wspaniałe oraz podniosłe. Okazywał miłość najwyższą do swego ludu oraz swej kochanej. Przez lata panował on nad swym ludem oraz lasem. Brodę zapuścić zdołał nim odejść musiał. O wielkim władcą był on. Sprawiedliwie oraz sumiennie sądził winowajców wszelakich. "Niech żyje nasz pan!" wiwatowali ludzie za każdym razem gdy wracał zwycięski z potyczek z ludami mieszkającymi za wschodnim krajem ciemnego boru. Straż zbudował on złotą. Najbardziej oddaną i wierną. Lecz nastał dzień, tragiczny dzień, niech będzie on przeklęty. W którym tak wspaniały władca padł. Zmarł on ze starości, najbardziej szlachetny rodzaj śmierci pośród wszelakich jakie mogły spotkać mędrca, Nadeszły rządy syna jego pierworodnego. Młodego człowieka, syna jego oraz ukochanej jego. Mianował się on władcą ludu, dla ludu oraz nikogo innego. Padł! Padł jeden po drugim. Każdy jeden z licznej gwardii którą starannie przez lata jego ojciec budował. Nie od miecza nieprzyjaciela lecz przez władzę "Ludu". Strzeż się wierny i bohaterski rycerzu! Uciekniesz do lasu przed niesprawiedliwym losem. Tam też padniesz strzałą ugodzony barbarzyńską. Lub z konia zrzucony przez wściekły tłum. Leżysz tam teraz. Krwią wypełniasz kałużę. Nic stamtąd już nie urośnie. Bo tam gdzie przyjaciel bohatera niewinnie pada. Tam żadne drzewo, krzew, trawa lub grzyb nie raczy stanąć. Lud zabił kupca, barta i swego kapłana!, O bogowie! Dlaczegoż opuściliście swój lud wierny? Czy zbyt mało dawaliśmy wam ofiar? Jakiś to żart nam sprawiliście. Dając nam władcę największego władcę, filozofa wspaniałego. Tylko po to aby nam go odebrać i rzucić w nas człowiekiem klątwy. Okrutny los nasz, tych którzy dożyli ujrzeć śmierć. Śmierć w grodzie szczęśliwym. Smutne nasze żony, dzieci nasze pozostawione bez nauczyciela nie wyrosną na prawowitych ludzi, bydło nasze padnie i mięso z ów zwierzęcia niezdatne będzie do spożycia. Teraz, bogowie ujrzyjcie co przez was wybrany władca czyni z waszym ludem! Brata on nieprzyjacielem naszym, barbarzyńcą. Co naszego dziada i babkę bez problemu wykończył. Już lud wasz nie świętuję wielkich parad. Nie pamięta on dni, tych dni w których daliście nam wszelaką wiedzę na temat świata. Pamiętają teraz pogańskie zwyczaje, ciemne zwyczaje. Ofiary z ludzi nie winnych! Siedzicie na swych złotych tronach w chmurach, jakim trzeba być plugawym władcą. Aby zesłać swój lud w ciemną aleję. Pozostawić swe nowo narodzone dziecko pośrodku nie przyjacielskiego dworu! Niech ci bogowie którzy sprawili nam ten los, niech wstydzą się na wieki tego co swym człekom sprawili! Jeśli znajdzie się chociaż jedno bóstwo nasze pradawne. Które stanie w naszej obronie i wyzwoli nas z tego bólu. Temu będziemy do końca służyć. Przeto nawet my nie życzymy takiego losu naszym największym wrogą! Jeśli czytasz to człowieku. Jeśli nie padłem z boskiej wściekłości. I ludzie z niebios wszelakich nie spalili tego zwoju. Ratuj się i wszystkich twych bliskich kiedy pośrodku twych murów rodzimych, jeżeli nadejdzie władza niechciana. Władza ludowa. K.P 02.04.2024
  2. Migrena/vertigo, jak grochem o beton Dociera Disorder, śródmieście się kiepści – Tancbudy zamknięte trwa densing na bruku Babranio-szuranie ścierają się fleki Na zapas polejże za barem topnieją Kolejki amnezji, taplamy się w ponczu Co głębsze trzepnęły, przepadłam przy końcu W splatanie-spadanie, doigram się strupów
  3. fofer

    Motorniczy

    Motorniczy tramwaju wciska zielony przycisk, zamykając drzwi dla pasażerów, a ktoś inny łąki ma zielone nad błękitnym Niemnem rozciągnione, nie ma pasażerów ani misji, ani celu. Czy takich ludzi nie jest niewielu?
  4. JJS

    Porażka

    Puk Weołęk Turekk Gońg Puk Łębrek Bencmark Puk Błore Ajaaaja Wzroki małe duże I Pin Źródło obrazka: https://www.homebook.pl/inspiracje/salon/865968_pneuma-piotr-horodynski-obrazy-olejne-salon-styl-nowoczesny
  5. Wyschniętą rzeką ulica płynie zasnuta spalin dumnym orszakiem wygody cielec przyjmuje hołdy hałas procesją sunie na gapę. Na targu szczęścia dusze z plastiku przymiarka marzeń na sukces nowy stare naturą światło zgaszone sztucznością szumi zapach zachwytu. Koszyk niczego kolorów pełen wśród nich kilogram śmierci ukryty przynęta wabi uśmiechem słodkim| życie na raty możesz zakupić.
  6. Słońce powoli wstaje na horyzoncie oznajmiając nowy dzień. Piękne jasno pomarańczowe światło odbija się od okien oraz stalowych elementów wieżowców które stoją wokół mej w porównaniu do nich drobnej osoby. I tak spaceruje po chodnikach które już przestały być oświetlane przez stare latarnie oraz obserwuje jakże piękne otoczenie. Ludzi w garniturach pędzących do swego biura z kubkiem kawy w jednej ręce a w drugiej z walizką. Żółte taksówki które pędzą po ulicach aby szybko zaprowadzić swych klientów do wybranego celu. Wchodząc do wielkiego parku, wszędobylska zieleń traw oraz drzew które są już na szczycie swego rozwoju, oczekujących powoli swej sennej rutyny uszczęśliwia wzrok każdego. Stukanie poranne dzięcioła pobudza człowieka do życia. Przez środek parku spaceruje młoda para zakochanych, nie patrząc na otaczający ich widok skupieni są na sobie i na wspominaniu przeszłej romantycznej nocy. Zadowolony widząc piękno tej chwili spaceruję dalej po mieście. Wychodzę na plaże i oglądam ruchliwe morze połyskujące jeszcze powoli kończącym się wschodem słońca. Niebiesko pomarańczowa polana którą przebija w oddali żółty statek który właśnie rozpoczyna swój pierwszy kurs tego dnia. Podnoszę swą głowę do góry i podziwiam piękne błękitne niebo, bez ani jednej chmury. Jakże wspaniały jest ten dzień. To właśnie świat który znam. Lecz w pewnym momencie chwila ta zostaje przerwana przez szybki świst nad mą głową po którym nastąpił głośny trzask, kula ognia która teraz oświetla na czerwono pobliskie budynki oraz krzyk ludzi. Tych samych którzy jeszcze przed chwilą byli skupieni swą poranną rutyną teraz biegną w mą stronę oraz mijają mnie. Nie wiem dlaczego ale nie mogę się ruszyć, stoję i obserwuje jak niebo które do tych czas było czyste, powoli się robi ciemniejsze z każdą chwilą, zapada noc w środku dnia. Widzę jak ludzkie życia kończą się na moim widoku, bez możliwości pomocy. Potwierdzając me obawy o niebezpieczeństwo nastąpiła kolejna eksplozją. Banda głupców wbiła nóż do tapet w kręgosłup giganta, nie zabijając go ale paraliżując. Spadające kartki papieru po ulicach nagle zmieniły się w wielką falę kurzu która rozpoczęła przepędzać ostatnich ludzi w tej okolicy, jakby to nie było ich miejsce. W końcu mogę znowu się poruszać, więc biegnę z daleka od tego widoku z płaczem w swych oczach. Coś jest nie tak, nie mogę zatrzymać swych nóg, ciągle biegnę. Tak więc kieruję się do najbliższego wejścia metra, w dół po schodach do już pustego pomieszczenia. Biegnę w stronę najbliższej ściany, uderzam w nią swym czołem mając nadzieję że stracę przytomność i skończy się ten koszmar. Niestety tak też się nie stało, lecz nie biegnę już. Pozostało mi tylko siedzieć w koncie holu, oraz łykać swe własne łzy. To właśnie jest świat który znam. Kamil. P 04.03.2023
  7. Mrok przyczajony w burzy listowia Waha się, cofa, coraz to przybliża Niesiony od ulicy dźwięk pogotowia Jęczy, śmieje się, ciszy ubliża W końcu niknie daleko, hen Blokom przywrócona monotonia ulicy Nikt nie zważa na aut tren Ot, codzienność naszej stolicy Noc roztacza miastu kołderkę snu Hypnos lata po zaułkach Nade mną gwiazdy myślą o dniu I o rozwieszonych nad ziemią jaskółkach. A mnie sen woła, ciemność zagarnia Duszę i umysł spowija mgła Czas szybko odejść nim wstanie dzieciarnia, Nim sama się wyśni godzina zła.
  8. W Warszawie czułem gniew Na wszechobecny tłok. W Poznaniu denerwowały mnie Korki i spóźnione tramwaje. W Krakowie nie miałem mapy I gubiłem się na każdym kroku. We Wrocławiu potykałem się O krasnale na Rynku Głównym. W Gdańsku mieszkała moja mama, Więc nawet tam nie pojechałem. W Szczecinie mieszkałem długo, Tylko ze względu na szkołę. Jestem tylko powietrzem, Nigdzie nie jestem na stałe. Jak piosenka o domie rodzinnym, Dobrze się jej tylko słucha w obcym kraju.
  9. Deonix_

    W bazie

    słomiana łuska spadła z inkaustu chmury w ciemną toń i blady księżyc wdarł się w granat jak lśniący pocisk obcych wojsk ja pomieszkuję na tych fortach szczurów piwnicznych mam już dość spelun prześmiardłych mgłą się brzydzę mdli mnie gdy czuję dymną woń chcę tam gdzie miesiąc złotokapie w ażurze listków robiniowych chcę tam gdzie słońce pali latem złotozielonym wieloogniem lecz w garści stale trzymam szary stęchły i miałki miasta pył i przyozdabiam wciąż gwiazdkami szczypiący w oczy miejski świt
  10. FilipDob

    Stolica

    Kochaj, żyj, bo póki jesteś, ma znaczenie Twoja kawa, Twoje łóżko, jego dłonie, jej skóra i nasze usta. Kochaj, żyj, bo póki oddech, płuca łapią jeszcze dzisiaj. Póki jest Twoja ulica, otoczona drzewem. Póki nie ma na niej krzyży, cmentarne powietrze ciężkie. Kochaj, no i patrz jej w oczy, Póki jeszcze nie oślepłem, by był błękit, było życie, była wiara w rzeczy wieczne. Co się nigdy nie stanie, ale gdyby upadło miasto, jak tama, przesz szpary, wylejeją się wszystkie strachy, Ciernie postrzępią stolice, a ktoś będzie klaskał, ktoś będzie się śmiał. A gdy upadnie najsmutniejsze miasto, które dziś piersią nas zastawia. Ma w opiece Twój ogródek, Twój spokojny spacer z psem. Ma w opiece biblioteki, ma w opiece kawę. Stoliki w kawiarni małej, gwar ulic, co widzisz ciągle. I gdy zatańczą po słowach, płomienie garniturowe, gdy przyjdzie zostawić dom, szukać miejsc, gdzie będę obcy. Zostawię w piwnicy wiersze, A gdy stąpi ktoś, stwierdzi, że może czuliśmy.
  11. niewierszcze

    Szybko

    Szybko Nawet nie zauważyliśmy kiedy Hałas zagłuszył nasze sumienia Słowa wykładowców przerwała muzyka Śpiew ptaka zastąpił pisk opon A serca przyduszone zgiełkiem i tumanami kurzu Ogarnia słodki chaos i mętlik w głowach zapijany kawą Możemy biec dalej Za zestaw wierszy, w którym znajdował się powyższy, otrzymałam II wyróżnienie w konkursie o Laur Wierzbaka 2020 r.; Dziękuję!
  12. Wyblakłe obrazki w wyblakłych witrynach i wszechobecny zapach buraków dym biały, jakby ledwo co papieża wybrano a jedyne czego tu doświadczysz to papierzaki. Dwie twarze owite blond kosmykami To matka z córką - bardzo podobne Palimy? Pytają, a mnie konsternacja dopada Nie palimy, A, bo zapalniczki szukają Jakby dymu brakowało w powietrzu. cegiełkę chcą dołożyć do pejzażu miasta to nic, że (przeze mnie) niewyczekiwaną może ktoś inny lubi się dusić? Przecież w przeciwnym razie by stąd wyjechał
  13. Agacie To był ostatni bluff Ocenić to czego się pragnie Wracającym podziemiami dworca Przyznać się przed własną duszą Niebo ma fantazyjny kolor i kształt Samochody wyją do godziny szczytu Idę przed siebie i wszystko powiewa Nie wpadnę już na herbatę z Herbertem Niech to czego nie dosięgamy dłonią zastąpią zwykłe gesty i rozmowy Nie mogłem się ugiąć tak długo przed światem A teraz sam proszę Czy naprawdę tego chcesz? A może wiersz jest jak mgnienie oka? Oczywiste rzeczy mogą być bardziej złożone Pod powierzchnią są królewsko czerwone Nie tracić minut na letarg otwartych powiek
  14. Opadną liście i nie będzie już komu filtrować spalin
  15. Oddech płytki się wbił w pierś, marazmem uliczny swąd. Musiałem przechylić flakon, by poczuć, że jestem jeszcze. Nie ujarzmiłem powietrza, wypłynęły tak przy wszystkich, dzikie zwierze, lew, wbrew jednak mojej natury. Nie chciałem by tak się stało, Całkiem nago stąpać. Kasandra wzięła mój płaszcz, pielęgnuje on jej rany. Płaszcz ten dostałam od mamy, daj mi proszę radę. Zegarek ten mam od taty, daj mi czas, by znaleźć starą ulic paletę.
  16. FilipD

    Kurz

    Spotkały się te melodie, słuchasz ich, to słyszysz ciernie. Ziemia pęka od ich suszy. Pełzną żywoty ostatnie. W Aleppo się tlą oddechy, których ogień gaśnie z wolna. Struny ciężkie, niepojęte, nieznane dotąd brzmienia. Które stały się powszechne. Te zabawy w króla ciszy. Przerwał utracony tlen. Ogień bez powietrza ginie. Więc i drzewa nam zabili. Mało mówi się o mieście, które gości dzisiaj duchy.
  17. Frohnixe

    miasto

    w mieście oddycham innymi barwami szarością asfaltu jego głębią po ulewnym deszczu chmurami izabelowatymi wylatującymi z samochodów ludźmi z półkolami potu pod pachami stemplami życia w biegu złotem słońca świecącym jakoś tak skromniej w konfrontacji z czerwono zieloną sygnalizacją
  18. dmnkgl

    Zaduszno

    Dusza smętnie się snuje pod całunem smogu, Usmolona w żelazkach i oparach rtęci. Po dusznych alejczynach bezwiednie się kręci, Omija suche grzędy betonów odłogu. Przystaje przy witrynie oszklonej soczyście- Z rodzinnego zapiecka tam leżą fajerki, Zestaw szachów bez pionka, znad rzeki muszelki I jesienią zebrane, zasuszone liście. "Graj muzyko! Trwaj chwilo! Ale iść już muszę." Odwraca się i spluwa na ściekową kratę. Powietrze zaś tężeje i w krtań gryzie duszę. Wysysa z niej ostatnie przebłyski skrzydlate, Tak, że nigdy nie wzleci. To co pozostanie, To codzienne pod szybę jej pielgrzymowanie.
  19. (świat sprzed i po millennium - szczere rozmowy z Uniwersytetów 1go Wieku) graphics CC0 na stroboskopach judaszy uwieszone cichodajki spółdzielcze burze magnetyczne jak koronalne wyrzuty masy słońca rezonują w klatkach schodowych – czynszówa obok potęgi zapachów podsmażonej cebuli zgrillowanego ptactwa na ruszcie konsumpcji trzyminutowy test odsłuchu on line – tyle potrzeba by przejść przez czyściec pięter i dotrzeć do sterylnego raju – a potem splunąć tytoniowym płucem sąsiada z parteru przez okno prosto na chodnik pod blokhauzem – tyle z waszego życia subkulturowi blokersi obowiązkowe wpasowanie się w każdą tkankę upierdliwej społeczności gdy płynie i szumi czyjś obcy ustrój w kanały z wyższych jeszcze poziomów współsomatycznego zameldowania którym najbliżej do nieba po odległości w latach świetlnych pułapu – lub centymetrach rozporka kozaków od napalonej bezy tuż pod stropem z wyuczonych jej wrzasków – w [co]nocnym technoparty – *z wyznań blokersa – codzienna mozolna droga ziomka po schodach na któreś tam piętro pod okiem analitycznym sąsiadów.
  20. graphics CC0 a – miasta co nie chodzą spać? a – dłonie które budzą smak? zegarki zapomniały zasnąć znów blask dobudził neonów miasto gdy pytasz – o pozory rasy z mniej ludzkiej plastikowej masy bez zgiełku – po godzinach szczytu zza szczujni wulgarnego syfu nieporoniona i morowa pytasz i pytasz – jak mądra sowa przechodzisz przez tunele czasu przez blade światło z mego mirażu przez smak zbyt mocnej kawy przez triki i roszady na słowach poplamionych kłamstwem na prawdzie wypieszczonej – z zaklęć i na poduszce intelektu pod prześcieradłem i na wierzchu dla wyższych erudycji – celów do ustalonych jasnych reguł po pachy i po czubek nosa z ubawu – i gdzie wiersz do kosza w szyku fasonu i kompetencji z braku szacunku – może atencji w imię miłości co jest pierwsza dotyka centrum Duszy – serca za powonieniem – wiersza smakiem siadasz na mnie okrakiem… i pytasz: czym są szwindle miasta? spójrz – to ta zrzucona nocna – maska —
  21. Tomasz Kucina

    Ntambo

    graphics CC0 białe miasto Fulanów, w przeskoku przez jezdnię zabieram ze sobą zebrę, powietrze dziwnie pachnie emalią poczuć nozdrza, obudzić w sobie zirytowane zwierzę, zurbanizowanym rykiem syren dotykam ludzkiego zgiełku, surowe miasto nieujarzmionych klaksonów gotują ściekowych kratek czeluście, nieokiełznane, w jeansowych nogawkach słychać kreci bulgot reakcji to rozkład miejskiego mięsa, czarna zelówka zawłaszcza białe pasma bruzd, konfiguracja promieni, droga z wybroczyn asfaltu, w tym rozbełtaniu absmaku urzeka selektywny krajobraz jak tryb rozkazujący lustrzanej architektury na szybie szklanego chłodnego miasta, żyję z nią, żyję w niej, kraina niepowściągliwych przestrzeni, moja introwertyczny przyśpieszacz kroków taktometr szybkiego instynktu ingerencja śladem stopy w pasiaste muldy przejścia które odtąd grozi naszym trójwymiarem wymyślam industrialne słowa, podróżując w pozorach municypalnej jaźni, gdy bezustannie czegoś szukam, z naprzeciwka idzie zawsze ten sam czarny człowiek, na mój widok z przekąsu wywinął siną ust oponę, zawsze go rozumiałem robimy żółwia, stukamy w ramię, lecz nie zaproszę do domu może opętać mi żonę --
  22. jestem tylko ludzkim mięsem rzuconym w gardziel miasta tam gdzie mieszkam okna kamienicy wychodzą na dzielnicę przemysłową w której nigdy nie odpoczywające fabryki plują szarym dymem i śpiewają pieśni o dobrobycie gdy uchylisz lufcik usłyszysz bicie serca bestii wychodzę z domu skręcam w ulicę i płynę z nurtem świeżej krwi mijam wystające żebra - kilkunastopiętrowce oddychając pełną piersią czuję posmak ołowiu w trzewiach potwora wszystko się mieni tysiącem odcieni szarości nawet niebo nie ma tu koloru przystaję na chwilę, zamykam oczy i wsłuchuję się w szept nadorganizmu słychać tylko jedno potężne i piękne słowo: ekspansja
  23. Dziwnie wygląda burza nad miastem Nie pasuje do neonów konkurencja piorunów Nie widać strachu w oczach ludzi Chowa się w głębi źrenic - antropologiczny, pierwotny, stłamszony wstydem Biją jednostajnie serca tłumów Jak stukanie obcasów na mokrym chodniku Furkoczą poły płaszczy jak tysiące ptasich skrzydeł poderwanych do lotu Tylko w ciemnej jaskini samochodu błyskają białka oczu Cień zawisł nad Warszawą Droga jawi się rzeką lśniącą i bezładną Wijącą się i głęboką, czarną wstęgą Przeciętą na pół białą granicą życia Bieleją kości na autostradzie Warczą silniki jak wilki Trzeba jechać, zdławić chwilową niepewność zatonąć w noc Bo na końcu drogi ktoś czeka, zabijając senność Wysoko rozciągają się dachy najeżone rzędem piorunochronów skrzą się deszczem, jak ogniem, niebo spłynęło krwią Ponad głowami filistrów rozgrywa się piekło Cywilizacyjno-naturalny odwieczny konflikt racji Dmą surmy klaksonów, dymią pochodnie kominów I tylko gdzieś w ciepłych trzewiach autobusu ktoś zdejmuje słuchawki i wsłuchuje się w grzmot Odmieniec - samotny w populacji ślepych ryb, co pływają po dnie Zwraca wzrok ku górze i wzdycha Ten ostatni z żołnierzy szczęśliwych na wojnie
  24. Oczywistość oczywista jest jak niebo błękit przywdziewa zazwyczaj. Tak czy nie? Przejrzyste TAK jak szkło, które przed chwilą wypolerowała. Krążę pośród obcych mi budowli i stworzeń, nie ma tam już twych dłoni, które zawsze ratowały od porażki. Ciemne chmury zakryły przejrzyste TAK, jak jej powieki przejrzyste łzy. Szklane naczynia stoją na drewnianym stole, a ona leży w drewnianej trumnie.
  25. Roklin

    Kontakty

    Kiedy wędruję wśród ptaków, zieleń dogadza mym zmysłom; skrzeczą gawrony i kawki, dłuży się prosta alejka. Ale, gdy wyjdę za linię, która odgradza to wszystko, szumy uliczne aż kłują, od barw zaś oczny nerw pęka. Kłócą się style i kształty, każdy z nich pełen szczegółów. Każda czynność istotna, poziom zaś cukru niestały. W dwunastu godzinach się mieści zdolność odczucia bólu, potem zaś umysł usypia - śpi, choćby krople kapały. Jedno mi słońce zupełnie wystarcza, w jednej melodii mogę się zasłuchać, lecz gdy mam wybrać z tak wielu kontaktów, wolę tam usiąść, gdzie ciemno i głucho. Gdy się znajduję wśród ludzi, radość z początku się wzbiera; gwarzy się lekko, śmieje, a przy tym sieć się pogłębia. Lecz kiedy każdy pragnie coś mi ważnego przekazać, umysł rozgrzewa się szybko, mowa się staje udręką. Chciałbym znieczulić się całkiem na bodźce, gdy liczba zdarzeń ogromem przytłacza; w świecie fizyki jednakże kompletny letarg jedynie śmierć mózgu oznacza. Kiedy wstępuję po schodach, słowa prostactwem aż ranią; wyciągam klucze, wkładam, kąty już pełne spraw wszelkich. Siadam i boli mnie głowa, i nie chcę patrzeć pod światło. Kładę się; nawet nie mogę wysłuchać cichej piosenki. Chciałbym znieczulić się całkiem na bodźce, by kolej życia toczyła się wolniej; dźwignię ktoś ukradł, a pociąg wciąż pędzi; widzę zbyt wiele, by o tym zapomnieć. 9.03.2018
×
×
  • Dodaj nową pozycję...