Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mój pierwszy dzień w liceum. Strasznie się bałam. Wychowawczyni wydawała mi się bardzo miłą starszą panią, ale ludzie? Nic o nich nie wiedziałam, kompletnie. Tymczasem połowa znała się z osiedla, lub z ubiegłego roku. Bo oto w mojej pierwszej klasie znaleźli się wszyscy spadochroniarze ze szkoły.

I jak tu się nie bać?
Weszłam niepewnie do sali i zajęłam miejsce w środkowym rzędzie. W ławce, którą zajmowałam najczęściej w podstawówce. Ech, i teraz wielkie oczekiwanie, przysiądzie się ktoś, czy nie?

- Cześć, wolne? – uśmiechnięta blondynka, pełna entuzjazmu wskazała na miejsce obok.
- Cześć, jasne siadaj.
- Jestem Dorota, a Ty?
- Karolina.
- Hm, stresik?
- No pewnie! – odparłam z uśmiechem i już wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy (pojęcia nie miałam, że na całe 4 lata, które przesiedziałyśmy w tej właśnie ławce).
- Skąd jesteś? – spytałam mając nadzieję, że może mieszka niedaleko mnie.
- Wrzeszcz, a Ty?
- Morena. Ech chyba pół szkoły z Wrzeszcza, co?
- Noo, moje koleżanki też tu się dostały, ale do innej klasy, pójdziesz ze mną do nich na przerwie? To je poznasz.
- Pewnie.

Lekcje organizacyjne mijały tego dnia bez bólowo. Na godzinie z wychowawczynią wybieraliśmy gospodarza.

- Jakieś propozycje?
- Maciek!
- Maciek! – wtórowali chłopcy drugoroczni. Wiedziałam już czyje imię skandowali. Chłopaka, który po raz trzeci podchodził do pierwszej klasy… (on był całe 4 lata starszy ode mnie! Bo ja miałam dopiero 14 lat, gdyż wcześniej rok poszłam do szkoły). Był bardzo sympatyczny, dla wszystkim miły, no i sporo ludzi znał. Reszta klasy, która widziała go pierwszy raz w życiu uznała, że taki człowiek, jest jak najbardziej odpowiednim kandydatem na to stanowisko. Wszystko wie, wszystkich zna, budzi respekt, czegóż więcej wymagać?
Nie miał wyboru. Po chwili namowy przyjął tę funkcję.

Reszta dnia spokojna.
Okazało się, że moim autobusem nikt nie jeździ z klasy. Tak przynajmniej mi się wydawało. Kiedyś spostrzegłam, że jeden chłopak jest z mojej klasy. No tak! To Tomek.

Pewnego dnia jakoś tak się zdarzyło, że wychodząc ze szkoły trafiliśmy na siebie i zaczęliśmy luźno rozmawiać. Doszliśmy na przystanek, przyjechał autobus, wsiedliśmy. Rozmowa się nie urwała. Tomek zaczął mnie wypytywać, jaka jestem, czym się interesuję. Głównie interesował go fakt, iż nie uczęszczałam na religię.
- Jestem niewierząca. – odpowiedziałam, jak zawsze, gdy poruszano przy mnie ten temat. - Tak się wychowałam.
- No, ale byłaś ochrzczona, miałaś komunię świętą? – spytał z niedowierzaniem.
- Nie. – odparłam czując, że zaczyna mi się robić gorąco. To był dość drażliwy temat, nie bardzo się z nim czułam.
- Nie?! No, ale czekaj, nie palisz, nie pijesz… To jesteś Jehowa!
- Nie Tomek, mówiłam już jestem niewierząca i tyle.
- Czyli ateistką jesteś.
- Nie – odparłam lękliwie. Matko, kto to jest ateista! Wierzcie, lub nie, ale wtedy pierwszy raz spotkałam się z tym słowem. Ale ponieważ rodzice go nie używali to uznałam za pewnik, że nią nie jestem.
- No jak nie. – upierał się Tomek - Skoro w nic nie wierzysz, to jesteś ateistką.
- Ale ja nie jestem ateistką… - Jeny, kiedy on wysiada!
- Musisz być.

Nie wiem, czy rozmawialiśmy o czymś więcej, czy po prostu wysiadał już z autobusu. Spodziewałam się jednak, że nie najlepiej wpłynęła ta rozmowa na nasze świeżo rozpoczęte relacje. Lekko się zmartwiłam, bo wiedziałam, że będziemy na siebie skazani w autobusie.

Jak tylko wróciłam do domu przerzuciłam sterty encyklopedii i słowników, żeby dowiedzieć się cóż oznacza termin „ateista”. Dowiedziałam się.
Od tamtego dnia obudziła się we mnie myśl wiary. Tylko w co? Cóż, wciąż krąży…

Nie minęło sporo czasu od tamtej rozmowy a moje obawy dotyczące jego awersji poszły w zapomnienie. Wtedy to Tomek postanowił mi je brutalnie uświadomić. Wracałam ze szkoły z koleżanką a kawałek dalej za nami on ze swoim kolegą (jak się okazało, też mieszkał tam gdzie my).

- Taarnoowskaa!! – ryk na pół osiedla. Niemal czułam, jak się nogi pode mną ugięły. Postanowiłam jednak nie reagować. Nie będzie mi cham się cieszył ze swoich osiągnięć. Koleżanka szepnęła do mnie – Nie odwracaj się, idziemy! – i tak też zrobiłyśmy. Wtedy po raz pierwszy poszłam na przystanek dalej, gdzie ona wsiadała. Nie szło się specjalnie jakoś dłużej a i przejechanie jednego przystanku na gapę nie było chyba wielkim wykroczeniem. Od tamtej pory postanowiłam wracać stamtąd do domu. W autobusie czułam się pewniej, gdy on wsiadał. Czułam, że miałam przewagę.
Nie dane mi jednak było długo się nią cieszyć…

W szkole zaczęło się robić trochę nieznośniej. Klasa była całkiem, całkiem, jednak Tomek szeptał naokoło przeróżne głupoty na mój temat. Oczywiście na tyle głośno bym i ja mogła wszystko słyszeć. Drażniło mnie to, ale starałam się nie zwracać uwagi i stać ponad tym, co robił. Gdy zaczęło się to robić na tyle uciążliwe, że panikowałam przed niektórymi lekcjami, postanowiłam zgłosić to wychowawcy.

- Hm, no nie wiem Karolina. A groził Ci jakoś?
- Nie. Ale to naprawdę uciążliwe. Mogłaby pani z nim porozmawiać?
- Tak, oczywiście. Porozmawiam z nim. Ale wiesz, jak to jest… - tu się uśmiechnęła do mnie – może on chce jedynie zwrócić na siebie Twoją uwagę? Może to takie końskie zaloty? – pytała wciąż z uśmieszkiem na ustach.
- Oj nie. Raczej nie.
- No dobrze, zobaczymy co będzie.

I tyle.
Mijały tygodnie, ale sprawy miały się coraz gorzej. Znienawidziłam lekcje angielskiego, na których nauczyciel dawał uczniom tyle swobody, że Tomek poczynał tam sobie najśmielej. Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że nie przekonywał do siebie innych. Nie zjednywał kolegów, choć pewnie chciał. Trwał przy nim twardo jedynie ten kolega z osiedla, Michał.
Postanowiłam jeszcze raz udać się do wychowawczyni, ale odprawiła mnie z kwitkiem, identycznie kończąc rozmowę. Czy ja jestem kretynką, żeby nie rozróżnić, kiedy facet chce zrobić wrażenie, a kiedy się znęca?! Najwidoczniej owszem.

Spadł śnieg. Mój stres rósł z każdym kolejnym centymetrem płatków śniegu na ziemi. Czułam, że lada dzień moje życie zmieni się w koszmar. Nie myliłam się.
Wpadłam w zimową depresję. Strach, jaki mnie ogarniał przy każdorazowym opuszczaniu szkoły był tak wielki, że urastał do rangi obsesji.

Mimo, że specjalnie chodziłam na dalszy przystanek autobusowy, pewnego dnia i tam mnie złapali. Miałam wszystkiego serdecznie dość. Choć gorszy od nich był strach, przed tym, że ich spotkam. Nie wiem, czy możecie to pojąć. Ale czasem niewiedza wpływa na nas dużo gorzej od najgorszej wiadomości. Można więc powiedzieć, że spadł mi kamień z serca, jak ich ujrzałam. No, ale czy tak było rzeczywiście?
Nie powiedziałabym.
Skończyło się na wyzwiskach i kilku śnieżkach z pewnej odległości. Chciałam już iść dalej. Staliśmy jednak na wąskiej ścieżce pomiędzy dwoma blokami. Nie miałam zamiaru zawracać, bo to oznaczałoby, że tchórzę. Ruszyłam więc przed siebie. Bardzo powoli. Chciało mi się płakać, ale świadomość, że choć łza sprawiłaby mu satysfakcję pozwoliła mi się trzymać. Michał stał z boku i nic nie robił. Nie reagował, nic nie mówił. Jak zwykle. Zdawało mi się, że Tomek ma nad nim ogromną władzę i mu współczułam.
Gdy wydawało mi się, że ich szczęśliwie ominęłam i już wypuszczałam powietrze z zaciśniętych płuc Tomek od tyłu rzucił się na mnie ze śniegiem.
Czułam się kompletnie upokorzona. Osiągnął to, co chciał. Długo jeszcze dźwięczał mi w uszach jego śmiech. Zmaltretowana psychicznie dowlokłam się na przystanek. „Tak być dłużej nie może”…

Życie w ciągłym strachu męczy. Po tym incydencie postanowiłam po raz kolejny zgłosić to w szkole. Tym razem u wicedyrektorki. Z początku przejęta pani X pod koniec rozmowy ze mną i ona poruszyła wątek zakochania! No jak tak można! Czy nie potrafią zrozumieć, jak okropny jest ten chłopak? Z jaką wściekłością odnosi się do mnie? I że to NIE MA nic wspólnego z zakochaniem!

Wyszłam zrozpaczona. Nikt mi nie chciał wierzyć.
Tylko koleżanka, z którą się zaprzyjaźniłam i wracałam często razem. Ona wiedziała.
Pomagała mi i też chodziła do wychowawczyni. Jako świadek.

6 rano, budzik. Powiedzcie mi, jaką ja miałam mieć motywację by wstać do szkoły? Żadną. Do dziś jestem z siebie dumna, że jednak chodziłam. Zmuszałam się, cierpiałam, ale nie opuściłam ani dnia przez niego. Nie on mi będzie dyktował warunki.
Pamiętam, jak raz wróciłam do domu.

- Byli jacyś chłopcy po Ciebie. – powiedziała mama.
- Tutaj?!
- Tak, powiedziałam im przez domofon, że jeszcze nie wróciłaś do domu.
- … Jak oni wyglądali?
- No, jeden miał taki plecak granatowy, hm drugi zieloną kurtkę...
- Mamo to był Tomek, najpewniej z Michałem…
- Och. Nie pomyślałam, że to mogą być oni.
- Mówili coś?
- Nie, tylko pytali czy jesteś.
- Debile, przecież wiedzieli, że jestem na angielskim, sami powinni tam być.

Przeraziło mnie to jeszcze bardziej, bo pamiętam, jak raz mi groził, że napisze coś na mnie na moim bloku. Teraz wiedział, który to, (na szczęście skończyło się na groźbach).


Nastał mój ulubiony miesiąc, marzec. Pierwsze odważniejsze promienie słońca przebijały się przez gęste chmury. W oczach topniał śnieg.
Właśnie wracałam z koleżanką, rozmawiałyśmy o kartkówce z matematyki i innych sprawach. Czułam, że idą za nami. Ale wydawało się nam, że przy skrzyżowaniu poszli w drugą stronę. Rozluźnione podjęłyśmy temat, gdy nagle usłyszałam za sobą szybki bieg. Tuż za plecami. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć a Tomek już zdążył coś powiedzieć, naskoczyć na mnie i… opluć.

Byłam w szoku. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Koleżanka też zamarła. On tymczasem już dawno się ulotnił. Odruchowo wytarłam włosy ręką. Na szczęście miałam rękawiczki i gdy tylko udało mi się w miarę doprowadzić do porządku zdjęłam je z obrzydzeniem i wrzuciłam do siatki. Czułam się okropnie.

- Co on powiedział? – spytała po chwili.
- Chyba „to za Michała, że nie dałaś mu ściągnąć”…
- Coo?! Kretyn!
- Wiem. No, ale… Michał nawet słowa nie powiedział, żebym mu dała coś z matmy… - mówiłam nadal będąc w głębokim szoku. Zaczęły mi lekko drżeć ręce. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego miał do mnie o to pretensje! Przecież Michał nawet się nie odwrócił! Nie dał znaku, że coś chce, to jak ja mu miałam pomóc!?
- Choć, idziemy. On jest obleśny. W domu wypierzesz rękawiczki, nie przejmuj się. A jutro idziemy do wicedyrektorki.
- Pójdziesz ze mną?
- Oczywiście! Nie zostawimy tak tego.

Nieobecna ruszyłam za nią na przystanek. Czułam się jak najgorzej potraktowana szmata. W życiu nie spotkało mnie coś takiego i pewnie dlatego tak się tym przejęłam. Być może inni nawet by okiem nie mrugnęli.

Snułam się po przystanku, gdy nagle znajoma twarz pomachała mi przez okno samochodu. „Tata!”. To był mój wybawiciel. Usiadłam obok niego, wciąż lekko nieprzytomna i wszystko mu powiedziałam. Żałuję, ale nie pamiętam, co mi wtedy powiedział. Wiem tylko, że żarliwie go zapewniałam, iż następnego dnia pójdę z tym do dyrekcji.

- To okropne, straszne! Jak on mógł dopuścić się takiego czynu! – dyrekcja była w szoku.
- No ja mówiłam wcześniej…- starałam się bronić. Ech, dlaczego to ja czułam się winna?

Dostał chyba upomnienie na piśmie, czy naganę. To wszystko.
Ale co ważniejsze, dał mi spokój. Nie zachowywał się już negatywnie a jedynie pasywnie.
Wciąż irytował nauczycieli a w klasie go nie lubili, ale mi dał spokój. Nie denerwowało mnie już nawet to, że recytował mój numer telefonu na lekcji. Zmienił się. Nie dogadywał mi wrednie.


Nie zdał do następnej klasy. Doczepił się jednak do innej dziewczyny, ponoć i ją zamęczał psychicznie. Pewnego dnia nadpalił jej lekko włosy. I nareszcie usunęli go ze szkoły.

Później dowiedziałam się, że często był wyrzucany ze szkół, bo sprawiał problemy wychowawcze. Jakaś dziewczyna powiedziała mi, że jego matka to fanatyczna chrześcijanka. Chodziła też plotka, że miał w domu „żółte papiery”*, ale nie wiem ile z tego jest prawdą.
Bardzo rzadko, ale zdarza się, że mijam go w mieście. Nie chowam już urazy, mogłabym z nim nawet porozmawiać.

Najgorsze, że uprzedziłam się do imienia Tomek! Z wiekiem mija, ale zawsze budzi mą czujność, (doktor psychologii powiedziałby, że jest to pewien rodzaj generalizacji, ale to da się leczyć).



………………………………………………………………………………………………..
* - papiery świadczące o stwierdzonych odchyleniach psychicznych

Opublikowano

najpierw zobaczyłem, że długie, więc zrobiłem sobie kawy i zasiadłem do czytania. to tyle uwag wstępnych:)

bardzo mi się podobało, w porównaniu z "astygmatyzmem", znaczne zmniejszenie liczby dialogów. napisałaś jak zwykle bardzo sprawnie itd.

oczywiście mam pewne sugestie, nie... może nie sugestie, tylko wrażenia ogólne.
bardzo, baaardzo brakowało mi jakiegoś zwieńczenia całości, puenty, morału. cała historia nieco się rozpływa. przez cały czas zastanawiałem, jak się skończy opowiadanie, a się okazało, że jakoś tak bez rozwiązania.

i to tyle
pozdrawiam
MZ

Opublikowano

witam Was Michale i Marku serdecznie w moich skromnych progach :)
cieszę się, że zechcieliście podzielić się z innymi swoimi odczuciami po przeczytaniu tego tekstu.

Michale bardzo długo myślałam o zakończeniu i też mi brakowało zamknięcia całości, być może ono jeszcze nie nadeszło :) sądzę, że gdyby Karolina spotkała np jakiegoś innego Tomka i go bardzo polubiła, czy się nawet zakochała byłoby zbyt oczywiste. Gdyby spotkała się jednak z tym Tomkiem i wyjaśnili sobie parę spraw wyszłoby obłudnie i naciąganie. Postanowiłam więc zostawić tę sprawę otwartą wyjaśniając jedynie po krótce jaki jest teraz stosunek Karoliny do Tomka tego i innych. Ale jeśli okaże się, że innym również będzie to niewystarczało to zastanowię się nad innym rozwiązaniem.

Marku, to świetnie :) że tak uważasz.

pozdrawiam serdecznie
Natalia

Opublikowano

ojej jakiej telenoweli?!
Asher to jest zupełnie zwyczajne opowiadanie nie mające nic wspólnego z astygmatyzmem :)
proszę więc o szczerą opinię na jego temat :) bo to inna bajka.

żółte papiery wolałam wytłumaczyć, bo to, że ja i pół Polski wie, co one oznaczają nie znaczy, że druga połowa też :)

Opublikowano

Ja o stylu, sposobie myślenia, obrazowania, konstruowania... Wcale nie tak odległe ani bardziej kontrowersyjne. Takie Twoje i ja to lubię. Masz blisko do życia cokolwiek prozą piszesz. Nie będę się powtarzał, żę nie widzę w tym nic złego. Piszesz jasno i przejrzyście. Nie umiem się czepić :)))

Opublikowano

No dobra, to lecimy z koksem.
Tłumaczysz "żółte papiery", a "awersję" zostawiasz. Sądzę że cała Polska wie co oznaczają żółte papiery, więc to naprawdę zbędne. Wyjasniać, to można od biedy sentencje np. łaciskie w tekście, resztę kazdy może sobie sprawdzić w domu. Nie rób z czytelników niedocofów.
Jest kilka usterek, no nie wiem jak je nazwać, merytorycznych?
Licealistka nie mająca pojęcia o ateizmie? No to spodziewam sie troszkę głupiej bohaterki - reszta tekstu jednak nie charakteryzuje jej w taki sposób, wiec nie wiem sam. Naprawdę idą do szkół średnich takie mośki? To dobrze, że byłem w zawodówce.
Dalejk bohaterka przerzuca tony słowników i encyklopedii by skumać co znaczy ateista. Jakieś wybrakowane miała te słowniki. W pierwszym lepszym z brzegu jest to wyjaśnione. nie trzeba kończyć fakultetów żeby to zgłębić.
Fanatyczna chrześcijanka - niby nic a cieszy. Wyobraziłem sobie mormonkę, potem stwierdziłem, że lepsza by była purytanka z Mayflowera. (Chodź do naszych warunków najlepiej przystawała by katoliczka, ale zajmujemy się dziećmi z liceum, więc niech im będzie to ogólne stwierdzenie - chrześcijanka).
Po co poświęcasz cały akapit na Maćka skoro nie jest on do niczego potrzebny? Kinga się naczytałaś? Ja rozumiem że w 1000 stronicowej powieści możesz się zająć postaciami tła (bo nawet nie drugoplanowymi) ale to jest tylko opowiadanko. Dobrze, że całej klasy nie przedstawiłaś.
Ciekawa obserwacja psychologiczna przy okazji (choć bez znaczenia dla tekstu!) - największego idiotę z klasy opisujesz słowami: sympatyczny, miły, wszystkich zna, budzi respekt... dobry człowiek na stanowisko. CÓż, rozumiem , że to zdanie bohaterów, i ja po prostu mam wyciągnąć z tego wniosek - do tej klasy chodzą dzieci specjalnej troski, na przewodnika stada wybrali imbecyla nie umiejącego się zapewne podpisać. Tak? O to chodzi? Cóż, dzięki allachowi za zawodówki.
Skoro dziewczyna wiedziała, że Tomek jej dokucza (awersje, hihi), a potem o tym zapomniała, to on nie mógł jej tychże awersji brutalnie uswiadomić. Mógł je jej brutalnie przypomnieć. Tego typu błędów jest jeszcze kilka.
"Niemal czułam, jak się nogi pode mną ugięły" - tzn. co? Ugięły się, a ona nie poczuła? To "ze nogi się pod kimś uginają" to przenośnia, nie trzeba jej obwarowywać zaznaczeniem, że bohaterka wcale się nie wywaliła na krawężnik. Też kilka razy podobne usterki.
Aha - pierwsze 2 zdania - dobrze że tak szybko się zdecydowałaś, w jakim czasie piszesz.

Błędem wydaje mi się zastosowanie pierwszoosobowej narracji. Pół bedy, gdyby to była literacka imitacja jezyka i sposobu myślenia licealistki. Niestety tekst nie wyglada na imitację literacką, on jest(!) jak zapis myśli(?) i uczuć nierozgarnietej licealistki! Ato nie robi temu tekstowi dobrze. Banalizuje go, że tak powiem.

Ogólnie więc - opowiadanie słabe. Fajny temat - gnębienie ateuszy przez katoli w liceum - ale źle poprowadzony niestety. Za płytko. Poczytaj trochę na temat o którym masz zamiar pisać (samo osłuchanie się przy okazji ogladania teleexpresu junior czy czegoś w tym stylu nie wystarczy), zdystansuj się (jako pisarz) do tematu, opracuj go, a dopiero potem wczuj się w bohaterów na powrót.
Życzę powodzenia przy pracy nad następnymi tekstami.
(wysoko mierzysz z tematami, ale nie za wysoko. A formę doszlifujesz z wiekiem. Mam nadzieję.)

Opublikowano

no :)
teraz czuję, że żyję

Dziękuję Ci bardzo Marcholcie za poświęcenie dłuższej chwili memu tekstowi, właśne tego potrzebowałam :) szczerej krytyki, bo nie potrafiłam tego tekstu dopracować sama, uznałam więc, że poradzicie mi, bo wiedziałam, że najlepszy to on nie jest.

Ech, z tymi żółtymi papierami to jest tak, zwrotu tego używa się w moim środowisku, no ale skąd mam wiedzieć, czy np w innych częściach kraju również on obowiązuje? Czasem takie powiedzonka się nie rozpraszają, aż tak. Ale cieszę się, że to owszem :)

co do dalszych uwag to na spokojnie je przemyślę, ale zmiany w tekście będą nieuniknione :)

Dzięki raz jeszcze
serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

Znam Marcholta już dobre kilka lat i ciągle mnie zadziwia... chyba trze będzie sobie w łeb wypalić z zazdrości, bo już nic innego nie zostało do zrobienia.

Moim skromnym zdaniem rzecz napisana sprawnie. Dlaczego pominęłaś Suchanino? ;-) Dialogi poprowadzone zupełnie dobrze (nie umiałbym tak, przyznaję bez bicia, pewnie dlatego też nie produkuję dialogów). Wątpliwości Marcholta nie podzielam, może po prostu zbyt pobieżnie czytałem, bo ten kombajn jak tekst ściśnie to samo suche zostaje. Kilka skromniutkich błędów, nijak nie przeszkadzających w lekturze. Temat rzeczywiście mocno telenowelowy, ale - że znowu powołam się na naszego koprofaga czyścizadka - dobrze napisaną telenowelę też się przyjmnie czyta / ogląda etc.

Interesuje mnie jeszcze jedna rzecz, grozi ona nawet mało dżentelmeńskim pytaniem. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorki nie dzieli zbyt długi dystans czasowy od czasu narracji (nie żebym utożsamiał)... jeśli się mylę - to jest to zupełnie rzeczowe opowiadanko z dzieckiem (przepraszam, młodą niewiastą) jako bohaterem, jeśli zas się nie mylę, to jest to fajny młodziutki tekst.

W mentorski ton - mam nadzieję - nie wpadłem. Czołem.

Opublikowano

witam Freney,
no jak zobaczyłam, że i Ty mnie odwiedziłeś z opinią, to liczyłam na więcej uwag, a tu ooo, nico! A by się przydały, bo właśnie przerabiam "Tomka"

Suchanina się zachciewa? :) może kiedyś...

Co do narracji... tak, masz rację, bohaterką jest wciąż jeszcze niedojrzała dziewczyna :)

do tonu mentorskiego jeszcze Ci daleko!
pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

bardzo proszę :)

a tak w ogóle, zaczęłam zmieniać tekst i... to będzie już zupełnie o czym innym... Dopisuję dosłownie drugą połowę, ciekawe jak przyjmiecie to opowiadanie... już dopisałam półtorej strony, ale to nie koniec! ruszyłam inny wątek....hmm, sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • nieliczni to potrafią.    wystarczy  spojrzeć na sejm rząd  wszyscy myślą jak wodzowie  CZY TO MOŻLIWE  inaczej myślący są usuwani   PO CÓŻ WIĘC ICH TYLU  pracujemy na ich kilometrówki    gdyby tylko oni    miliony klaskają  uśmiechają się obleśnie  do słów idoli obu stron  jakby były ich    czy naród musi być ślepy    krytykujemy dziecko  współmałżonka przyjaciela  dla dobra  czy inne zdanie to rozwód  tak wmawiają  gdy wytyka się zło uni    krytyka  to napaść  NA NAJWYŻSZE WARTOŚCI  unia jest nieomylna  tak twierdzą wodzowie  już kiedyś tak mówili  o innym związku   a my  nasze zdanie to pomyje    czyli unia to kto …   11.2025 andrew  Żenujący obrazek, wódz je zupę.  Jego minister także nagrywa filmik,  jak ją je. Żenujące to małpowanie. Wykształcony człowiek, a…wstyd   
    • Czy wspomniana w tytule łączy się z czasem? Odpowiedź wydaje się być oczywistą. Popatrzmy zatem razem, Czytelniku. Najpierw w przeszłość, a kto wie - może zarazem do innego wymiaru? Tak czy inaczej: spójrzmy do świata istniejącego "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... " George Lucas najprawdopodobniej celowo pominął innowymiarowe odniesienie, chociaż Gwiezdna Trylogia jest cyklem filmów, stworzonych przede wszystkim z myślą o Przebudzonych. Co oczywiście nie przeczy prawdzie, że i Nieprzebudzeni mogą je oglądać.     Popatrzywszy, przenieśliśmy się zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Moc samoukryta istotowo tak w jednym, jak w drugiej, skierowała nas na Courusant, stolicę Republiki, gdzie Zakon Jedi miał swoją Świątynię, a Galaktyczny Senat swoją siedzibę. Jesteśmy na jednej z ulic miasta, zajmującego - czy też obejmującego - je całe. Zgodnie ze słowami Mistrza Jedi Qui-Gon Jinna, skierowanych w jednej ze scen "Mrocznego widma" do Anakina Skywalkera: "Cała planeta to jedno wielkie miasto". Rozglądamy się,  widząc...      Widząc wspomniane miasto, złożone przecież nie z czego innego, jak z przejawów kultury architektonicznej właśnie. Wieżowców, które nawet przy wysokim poziomie technologii budowlanej uznalibyśmy za niesamowite. Jesteś, Czytelniku, pod sporym wrażeniem. Może dlatego, że to Twoja pierwsza tutaj wizyta? Ja jestem pod trochę mniejszym; wędrowałem już z Przewodnikiem po światach-planetach jego galaktyki.    Gdziekolwiek sięgnąć spojrzeniem, wokół czy do  góry po ścianach budynków, jest bardzo czysto. Na wysokości piętnastego piętra znajduje się pierwszy - najniższy - poziom ruchu pojazdów powietrznych. Przesuwają się powoli, niemalże dostojnie, jeden za drugim w tę samą stronę w zbliżonych odstępach. Przeciwny kierunek ruchu urzeczywiatniany jest pięć pięter wyżej, na wysokości dwudziestego. Jeszcze wyższy, biegnący ukośnie do wymienionych, to już dwudzieste piąte piętro. Dźwięki emitowane przez ich napędy są tu, na ulicy, prawie nie słyszalne. Idąc  kilkadziesiąt kroków w prawo od miejsca, w którym znaleźliśmy się, a przyłączywszy się jakby pochodu wytwornie ubranych ludzi, docieramy do imponującego gmachu jednego ze stołecznych teatrów. Najwidoczniej trafiliśmy do świata kultury wysokiej, chociaż - co jest nie tylko możliwe, ale wręcz prawdopodobne - są tu też sfery (przestrzenie? dzielnice?) zamieszkałe przez osoby kultury niższej. Nadchodząca z przeciwnego kierunku postać o charakterystycznie zielonej skórze wydaje się być Mistrzem Yodą. Zatrzymuje się przy nas.     - Udajecie się na przedstawienie? - pyta głosem, brzmiącym dokładnie tak, jak we każdym z epizodów. Gdy tylko odpowiedzieliśmy, Moc - najpewniej według sobie tylko znanego powodu - przenosi nas bądź przemieszcza na Endor. Do porastającej całą jego powierzchnię puszczy, zamieszkałą z dawien dawna przez Ewoków. Których kulturę trudno, z racji etapu ich cywilizacyjnego rozwoju, zaliczyć do wyższej. Wygląda na to, że w naszej podróży mamy więcej szczęścia niż swego czasu Luke ze Hanem i Leią: napotkany tubylec okazuje się należeć do starszyzny miejscowego plemienia. Rozmowa przy ognisku, po wzajemnych prezentacjach, opowiedzeniu skąd pochodzimy i po ich, hałaśliwych co prawda, relacjach z niedawno stoczonej bitwy ze imperialnymi  szturmowcami, przechodzi do tematu kultury zwierząt.    - Zwróćcie uwagę na przykład na ptaki - zagaja jeden ze Starszych. - Trudno odmówić im pewnych zwyczajów, a nawet rytuałów, prawda? Taniec godowy... sposób budowy gniazd przez określone gatunki... ozdabianie tych pierwszych według osobistych pomysłów - których pojawianie się oznaczać może albo wyobraźnię, albo impulsy Mocy... wspólne dbanie o pisklęta..  wreszcie szacunek samców do samic - czy nie stanowią one przejawów kultury?                       *     *    *      Teraz spójrzmy w przyszłość. Odległą z naszego - obecnego punktu widzenia - bowiem rok dwa tysiące trzysta pięćdziesiąty minął sto dwadzieścia trzy lata temu, mamy więc dwa tysiące czterysta siedemdziesiąty trzeci. Śmierć jako jednostka chorobowa przestała istnieć,  a wraz z nią - czy też raczej przed nią - wyeliminowano starzenie się organizmu. Ludzie żyją jako wiecznie młodzi. I nieśmiertelni. Wizja z filmu "Seksmisja" została daleko w tyle. Setki, jeśli nie tysiące godzin badań i technologie medyczne doprowadziły do  przełomu, umożliwiając zaistnienie takiego właśnie świata. Bez względu jednak na to, czy jest to utopia, której istnienia pilnują członkowie specjalnie wyszkolonych oddziałów, czy taki świat może rzeczywiście zaistnieć - a może już zaistniał - w jednym z askończonej ilości wymiarów, kultura tamtejsza wyrasta wprost z ówczesnej - naszej. Wyrasta jako przejaw części ludzkiej natury, azależnej od czasu i przestrzeni. Od planety.  A nawet od wymiaru, o ile kultura stanowi cząstkę także ludzkiego - umysłu, ale i duszy. Azależnej od jakiegokolwiek organizmu, mało tego: wpływającej nań energią przeżytych doświadczeń.    Minął świat - a może jednak trwa? - przedstawiony w gwiezdnowojennych Trylogiach. To samo pytanie można postawić, albo żywić wątpliwość, odnośnie do starożytnych światów: chińskiego, hinduskiego, grecko-rzymskiego, lechickiego czy też słowiańskiego wreszcie. A może nie tylko ich?     Jakkolwiek jest, kultura płynąca z tego samego źródła, od którego pochodzą czas i przestrzeń, zdaje się mieć metafizyczny - w dosłownym znaczeniu tego wyrazu - charakter. Dlatego łączy z istoty swojej natury. I dlatego dzieli; tak samo jak prawda, z tego samego powodu. Światy duchowe, materialne i te funkcjonujące na przenikalnej przecież granicy. Świat ludzi i świat tych zwierząt, których poziom świadomości kieruje do tworzenia i utrzymywania zorganizowanych społeczności, jak na przykład pszczoły, bądź czy też oraz do zakładania rodzin.     Bowiem czy łączenie i dzielenie nie stanowią dwóch stron tej samej całości?      Kartuzy, 25. Listopada 2025 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Smutek  Otwiera każde drzwi    A miłość  Ukrywa się    W leśnej gęstwinie    Co jest między nami  A co przeminie    Nigdy nie poznasz prawdy    Bo już nie otworzysz Żadnych drzwi   
    • jak to jest nikt nie wie do jednych kobiet stoi kolejka a innych nikt nie zauważa i mężczyzn powie pan tak to racja i mężczyzn   one takie zwykłe nijakie krzątają się w kuchni teatrze oni zwyczajnie przeciętni kran wymienią coś dokręcą cóż w nich jest takiego   inne na rzęsach stają tak długich że oczy zakrywają inni wciąż na siłowni twardzi prawie że ze stali mimo to kolejki nie ma   tylko ciągłe przyjęcie towaru
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...