Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcholt Czyścizadek

Użytkownicy
  • Postów

    112
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Marcholt Czyścizadek

  1. Czemu każdy gorliwie wierzący musi być jednocześnie takim ignorantem? Człowiek nie pochodzi od małp - ma z małpami wspólnego przodka. Czemu nauka nie udowodniła istnienia Jezusa*? Ponieważ zajmuje się obalaniem głupot, a nie ich potwierdzaniem. Zanim się człowiek zacznie brać za bary z prawdami objawionymi i naturą wszechrzeczy to wypadałoby aby wpierw uważał na lekcjach biologii i fizyki... * Dla prostoty wywodu przyjmujemy, że chodzi o tego konkretnego, katolickiego, o boskiej naturze, a nie jakiegoś palestyńskiego rebelianta, który miał rodzeństwo etc.
  2. Zaraz zaraz. Po to jest to forum, zaby podzielić się uwagami, tak czy nie? Jezeli komuś się pdoba, to pisze że się podoba, jezeli nie to pisze że nie. Dobrze jest kiedy się uzasadni - bo z tego pożytek płynie dla autora (a przynajmniej dla mnie płynie, osobiście wolę jak mi się napisze że to do kitu, to mi się nie podobało, to śmakie to owakie, wtedy się zastanawiam czy to może i racja, czy nie - ale pożytek płynie, a najgorzej nielubię jak mi kadzą, tzn. jak mi tylko kadzą i piszą fajen super sie czytało, pozdrawiam - takie recenzje do dupy są, chcią bym wiedzieć czy sa osoby którym się podoba, czy takie którym nie i dlaczego, no i sądząc po sobie - robię tak i innym tu piszącym). Nie bedę nikomu gratulował występu, jeżeli wystep mi się niepodobał. Tym bardziej jezeli to mój kolega. jakby ktoś jawiący się moim kolegą gratulował mi czegokolwiek niemerytorycznie, to byz ostał od razu sprowadzony do parteteru i podduszony przez mata leo. No bo czego jeszcze można gratulować, ze się ktoś umiał zalogować i przesłać tekst na serwer? No i nie wyjeżdżać mi tu, że komus czegoś zazdroszczę. jak zazdroszczę to o tym piszę autorowi. A jeżeli piszę to znaczy że tak bardzo mi się podobało. Zazdrościłem tu m.in. P. Rowickiemu - przyznaję się bez bicia. A prócz tego ja mam jeszcze 2 miliony powodów dla których ten tekst mi się niepodoba, ale bo namyśle nie mam ochoty nikogo powiadamiać o nich, bo uważam je za zbyt osobiste I w sumie, asher, masz rację, tylko to, do czego namawiasz, to jest własnie brak szacunku. Chyba że źle Cię czytam. Ale marcholt marcholtem. Howgh.
  3. Nie mirmiłuj poeto2000. Przejdzie ci jeszcze. (a ja nie zasadzę orchideii na twym grobie). Dramatyzujesz w malignie. Tekst nie musi mieć bohatera ani akcji. Oczywiście. Ale wtedy MNIE się nie podoba. To chyba jasne, że mówię onli za siebie, a nie wytyczam tu dróg rozwoju współczesnej literaturze polskiej. A po za tym - z "dniem świra" to twój tekst ma tyle co... no, co nic. I nie stawiaj mnie, prtagmatyka, w takiej sytuacji, żebym musiał ciebie, idealistę, przekonywac, że jednak warto (pisać, chodzić na wary, - chocby po to, aby zwalczać moje chore antyidealistyczne wizje!). no. to pojechalim.
  4. a ten przytyk do koniucha to bez sensu. nikt nie każe tu nikomu "pisz jak ja". Żebys zaraz nie napisał, że nie masz zamiaru tworzyć czegoś w rodzaju "Zabawki" czy czerwonych świąt.
  5. po pierwsze primo: panie Klaudiuszu! jeżeli bohater "spędziłżycie przed telewizorem" to skąd u diabła wie o werterze cokolwiek? Pegazy oglądał? Dobre Książki? Teatr telewizji? bez przesady! TVP - KULTURA rusza dopiero w kwietniu. On sobie raz usiadł chyba... po drugie primo: co do wielokropkowego przepływu myśli, chopie (poeto2000) co to za przepływ myśli: "Pytają o co mi jeszcze chodzi... No nie wiem... O nic..." a potem "Ale nie widziałem ich tu... Ktoś mnie „szturcha”." W pierwszym przypadku moglyby być naprawdę śmiało kropki. Bo w drugim widać jakiś przeskok, niech więc tam bedą. Ale u ciebie wielokropki to i przeskok, i płuynne przejście, i chwila zastanowienia. Jakbyś nie znał interpunkcji poza tymi wielokropkami. Szarża to jest, bezsensowna... tak myślę... chyba... po...trzecie... primo: To jest nieciekawe jak dla mnie. Nie ma "klimatu", nawet. Nie ma nic przyciągającego uwagę czytelnika. Ględzenie dla ględzenia. Flaki z olejem. Płytkie (i nie chodzi o to, ze tematu samobójstwa nie lubię) w treści, nieciekawe w formie. Nawet łzawe nie jest! Jest nijakie. I zdecydowanie zadługie jak na nijaki tekst. Aż przykro pisać. Mnie to nie rusza. A już na pewno nie powala, panie kolego. A słowo na g... które można by wypowiedzieć, to napewno nie genialność. Reaguję ostro, pewnie się zaraz kto obruszy znów, że za ostro, ale że cię znam to walę bez ogródek. Tym bardziej, panie kolego, że Ci tu nasłodzili i od geniuszów nakadzili. Że co, jak poeta, jak w tekście romantycy się pojawiają, to już zalążków geniuszu się dopatrywać trzeba? Acha - panie kolego, jak to na warsztaty tekst, to chyba się zabiję. Ale nie zniechęcaj się, następnym razm będzie lepiej, pisz, trening czyni mistrza, fajnie że lubisz literaturę, tu chodzi tylko o zabawę, niektórym się podobało, nie jest najgożej, pozdrawiam, etc.
  6. Dobry tekst. Warty dobrego magazynu literackego. :) Choćby i podziemnego. Od razu mi się spodobał jak go pierwszy raz czytałem.
  7. Cóż, obrzydliwości to są, nieczytelności, a raczej hermetyczności! I przesadziłeś z namolnymi eufemizmami. Opis (bez względu co napiszę) przedni. Powiem wam co odkryłem. freneya trzeba słuchać, nie czytać. A tak, panie i panowie. SŁUCHAĆ! Ja miałem okazję wysłuychac fornala w wersji audio, lektorowi głosu użyczył autor w osobie freneya. To jest piekne. To jest poezja i muzyka. Serio. Ech. kiedy obiecana mp3uja , freney?
  8. Oczywiście. Ale poproszę coś na temat "marynistyczny obraz świata w twórczości S. Żeromskiego na podstawie utworu "wiatr od morza"." Komparatystyczne zabiegi z wykorzystaniem Conrada zabronione, ale jestem otwarty na porównanie ze stapami akermańskimi.
  9. Jest git. A wykształcenie to sprawa przereklamowana, osobiście sądzę, że poetyka, analiza i interpretacja - i inne takie przedmioty, choć niezwykle ciekawe, to strasznie ograniczają swobodę twórczą. Człowiek zaczyna kierować uwagę na pierdoły, które przeciętnego czytelnika niezbyt interesują. Interesują za to autora i powodują sytuacje stresogenne. Czytam takiego Kinga, i co chwila mi czegoś brakuje, jakieś dziwne interpretaqcje mi się plączą pod nogami - zupełnie bez sensu, bo u Kinga chodzi przecież tylko o rozrywkowe fabułki. Męczy mnie to. O tym że sam nie jestem w stanie sprostac swoim głupim wymaganiom kiedy pisywam, to już nie wspomnę. Może to też powód, czemu "nie robię" w poezji. Ale to nie tylko pisarczykowie mają takie problema. Mam kolegę któy kręci filmy (amatorskie, ale nie takie o jakich myslicie, świntuchy). Zrobił był niedawno filmik kilkuminutowy, ukazujący (m.in.) szaloną pieszą gonitwę przez ulice, pośscig w tramwaju etc. (ale to nie głupia komedio-sesacyjka, zaznaczam, żeby nie było). No i istotą filmu była w zasadzie forma - mastershoot. Całe to zamieszanie nakręcono jednym długim ujęciem. Ileż było prób nieudanych! Ile potu i krwi (sic!) (i nie wiecie nawet jak zwykli ludzie łażący po ulicach potrafią zniweczyć ostatnie sekundy!). No co z tego? wiekszość (zdecydowana, nie wiem czy wogóle ktoś to dostrzegł!) zupełnie nie zwróciła uwagi na to, że to mastershoot. Tak o to wyglądają pojedynki z formą. Przeklinam ją. Niech żyje fabuła. (jezeli jestem nie natemat to proszę mnie wyciąć).
  10. Cóż mógłbym jeszcze rzec... jak długo bedę wygrywał, tak długo będą istnieć konkursy... zapomniałem jeszcze wszystkich starym i zapomnianym zwyczajem pozdrowić. POZDRAWIAM :) bywaj, Ewelino.
  11. Chryste panie. Serio? Chciałbym pogratulowac akademii... Wróć. Wielkie dzięki wszystkim, którzy przeczytali nasze teksty. Wilekie dzięki wszystkim, którzy zechcieli zagłosować. Szczegolnie, że ja sam nie oddałem głosu. (może to i dobrze, bo pewnie nie głosowałbym na siebie... :) ). Z chęcią podziękowałbym wszystkim, którzy przyczynili sie do powstania tego tekstu. Dlatego więc podziekuję. Dziękuję każdemu kto na tym forum okrasił moje teksty komentarzami, wskazał błędy, ganił i pomstował. Dziękuję panu Janowi Kounen, reżyserowi filmu Dobermann, oraz odtwarzajacym tam główne role:Vincentowi Cassel i Monice Bellucci oraz rezcie ekipy - byiscie mi inspiracją. Przynajmniej w pierwszych dwu minutach pisania tekstu. Reszta jakoś poszła sama. Dzieki moderatorom i moderatorkom, że im się chce. (inna kwestia - że nadal mogą) Ściaskam dłoń ashera, i całuję w policzek solweig (piegowata? ruda? panna? daj boże...) Oczywiscie nadal rozdaję swoje fotosy z odręcznym podpisem, (pokrywacie tylko koszty przesyłki). A zaraz napiszecie, że do obliczeń zakradł się błąd...
  12. Nieźle. Jednakowoż... stawiajże więcej kropek na Boga! Wiecej oddechu tekst weźmie, jak zamienisz garśc przecinków na dwie garście kropek. Serio. Nie podoba mi się ten hihot (to mnie jeszcze nie znacie, hihi). Psuje efekt. Bez hihotu jest git. hihot infantylizuje bezsensu. Nie pasuje. Nie lubię tez słowa ćpać. Wygląda na szybko tracące na wartości. (ale swiadom jestem, ze do tej uwagi nikt poza mna już się raczej nie przychyli, więc...) A okreslenie "Rambo" też jakieś takie... wyswiechtane i trochę niweczy mi urok tego tekstu. Ale podejżewam że przy dłuższej partii tekstu, ten efekt zniknie. Ale wcześniej chyba jednak wolałbym, żeby znikł z tytułu. A teraz, nie błąd, ale coś intrygujacego: "na miasto, w miasto, do miasta. " Zdradź intencje tego. Pliz. Czy to pokłosie niedawnej dyskusji na tych stronach? No to się poczepiałem. A teraz wracam do pochwał: Naprawdę nieźle.
  13. Twoja wpowiedź w pełni mnie satysfakcjonuje. Jest pełna i zawarto w niej odpowiednią ilość lektur. Cytaty trafnie dobrane. Osobiscie, jako praktykujący polonista, oraz Katolik i polak jestem niezwykle wzruszon, że poezja romantyczna nadal rozpala serca młodych ludzi. Wszak nie bez kozery Maria Janion twierdzi, ze Romantyzm trwa do dziś. Żeczę Ci dalszych sukcesów w nauce i wielu przyjemosci płynących ze zgłębiania dzieł klasyków literatury polskiej. ps załączam kasetę magnetofonową z moimi ulubionymi dziełami Moniuszki, w wykonaniu Symphonii Varsowii. Napisz proszę, co o tym myślisz, oraz dlaczego zdaniem twoich rówieśników nie nadaje się to nawet na sample dla Peji i Slums Attack?
  14. Nie było mowy o TAKICH, tylko o takich. Pozostawiłaś ślad, a jakże i to znaczny. O to mi chodzi, że przerosło to moje oczekiwania (no miałem skromniejsze po prostu). A "filmu" ""dokumentalnego"" Klatka to proszę łaskawie nie zestawiać z moimi tekstami, no mnie to obraża :) Moje teksty to fikcja. Tak jak film "klatka" to fikcja. Różnica jest taka, że ja o tym wiem, a pan latkowski (bodajże, reżyser tego gniota) nie ma o tym pojęcia i wszytkim wmawia, że "tak to jest na prawdę". Beware!
  15. Część większej całości, tak? Średnio mi to leży, ale ja wolę jak wszystko ma ładny początek, rozwinięcie i zakończenie, wszystko trzyma się kupy i tworzy fabułkę (koniecznie zgrabną). A to ot, taki obrazek, jak to bohater sobie pewne rzeczy przemyśliwuje. Ale co z tego? Ano dla mnie nic. Ale (o ile mi wiadomo) jestem raczej tu odosobniony w takich sądach. Poza tym - skoro przytaczająca większość tekstu to przemyśliwania, to po co pod koniec wyimek z nich bierzesz w cudzysłów? Dla podkreślenia wagi słów? Nie wiem. Widzę, że jakiś czepialski jestem o tej godzinie. Może bez sensu... Może to jeszcze wyspanym przeczytam...
  16. Nie podobało mi się. Nie mam nic do oszukiwania czytelników, ale jeżeli autor robi ich w konia ucziwie. A ty oszukujesz nieuczciwie. A chodzi o jedno zdanie: Dwoiłam się i troiłam, żeby zwrócić jego uwagę Bohaterka próbowała zwrócić uwagę karuzeli na siebie? Tak nie można. To nie fair. Już predzej główna bohaterka próbowała się do niego dostac przez tłum wielbicielek (czy jak ty to tam widzisz). Ale to zdanie jest do chrzanu. Reszta ok.
  17. Cóż, dzięki. Co do narracji - fakt, jest tu i 1 i 3 osoba. Może to powodowac rozchwianie, dochodze po chwili namysłu, poniewaz 3 osoba nie jest wcale mocno zdystansowana, 3osobowy narrator, także troche jest emocjonalny, może na równi z 1osobowym i stąd ten miszmasz. Może powinienem przestawić wszystko na jeden tryb narracji. Pomyślę. Dzięki wielkie za uwagę. Asher - racja w tym zdaniu o którem napisałeś coś niegra, przeoczyłem skubane przy poprawkach. Co do "na dzielnicy" - narrator 3osobowy tutaj, jak już napisałem, mało zdystansowany jest. (wie co to baenchmade na przykład, i inne takie) I tu kwestia - czy powinien on być totalnie poprawny, czy można mu pozwolić na zwroty i wyrażenia popularne (a być może niepoprawne). Ja nie wiem. Piszac ten tekst nie myślałem o "kultorze języka". Podejzewam że to kwestia pokrewna temu rozchwianiu narracji. gaz pieprzowy w żelu i w dodatku w sprayu- wiem, że to dziwne. Ale prawdziwe. Śmierć kibica o której wspomina Kwadrat również. (uprzedzając możliwe pytanie kolejne). k88 - to konkwista88. kapela skinowska (że się tak wyrażę). Dowcip o Flinstonach, to dowcip na stronie skinowskiej wyszperany, żeby nie było, żem samorodny talent kawalarski. A o prowokowaniu rozważań tudzież przemysleń, albo i refleksji takich o jakie natalia się pokusiła, to nawet mowy nie było! THX!
  18. Skomentuję jako pierwszy, aby wyjaśnić to i owo. Nie bedę się tłumaczył (bo ponoć winni tylko to czynią), a wyjaśniał. Wyjaśnienia zdają mi się koniecznością, nie tyle bym posądzony nie został o łamanie jedenego z punktów regulaminu poezja.org, ino dla tego, że czytać to mogą tzw. dzieci, tudzież "czytelnik niewyrobiony' (taki co to porysuje aktorowi samochód, bo w Klanie gra łotra Rafalskiego). tekst nie jest żadnym manifestem rasistowskim, nazistowskim, faszystowskim, antyburkinafasowskim, antyjapońskim, anty-husky'owskim ani również antyrasistowskim, antynazistowskim, antyfaszystowskim, proburkinafasowskim, projapońskim, ani pro-husky'owskim (tudzież anty-Akitowskim). ("to nie jest manifest pacyfistyczny, to nie jest manifest zaden!") Ten tekst dotyka problemów innych (może powinienem napisać "w zamyśle miał dotykać" ?), mianowicie, tego jak poprawoność polityczna, protolerancyjność, czy po prostu to jak "wypada" nam współżyć w społeczeństwie i odbierać niektóre sygnały kultury tak a nie inaczej (w tym przypadku jako niebezpieczne). I to zdanie ostatnie to bez ironii napisałem. Ten tekst jest zgruntu nieprawdziwy i nierealistyczny (oczywiście), jako podwaliny jego legły schamaty akcji/zemsty (krzywda->zebranie kompanii->uzbrojenie się->rewanż) z popularnego kina czy literatury. A bohater, zwróćcie proszę uwagę, wystawia głowę ze swej rzeczwistości i stara się nawiązać dialog z czytelnikiem (burzy swoje kontinuum!!!) Polałem to jednak sosem tematycznym wywołującym u wszystkich (ale czy u wszytskich właśnie?!)niestrawność, lub conajmniej gorączkę. Czy przez tę gorczkę można spojrzeć na oś intrygi i dostrzec ją? O to laboratorium. Jeżeli, czytelniku, odpowiadasz Hubertowi "chodzi o zemstę"! To gorączka jednak cię ominęła. Jezeli nie odpowiadasz nic, tylko plujesz na mojego posta i najchetniej widziałbyś mnie przed sądem, oskarżonym o szerzenie nienawiści między narodami, tedy... Ha! Tedy, co? Proszę o refleksje.
  19. W najważniejszej ze spraw odważyłeś się stanąć, Wszedłeś na drogę, z której nie zawrócisz już, Nie powstrzyma cię nikt, nie zatrzyma cię nic, Poświęciłeś swe życie dla idei, którą wybrałeś, „Urodzony na nowo” k88 Cały kłopot z siostrą Huberta polegał na tym, że zaczęła interesować się ruchem wtedy, kiedy on już przestał. Był zły na siebie, że nie potrafił wybić jej z głowy tych różnych pierdoł. Stwierdził, że jest z nią gorzej niż źle, kiedy przefarbowała swoje długie, jasne włosy na czerwono i ścięła się na małpkę. Nie wyglądała tragicznie – była bardzo ładna, więc nawet tak wygolona miała swój urok. Jednak widać było, że coś z nią nie tak. Wtargnął więc do jej pokoju bez pozwolenia, chociaż nigdy tego nie robił, i zerwał ze ściany flagę z gorejącym celtyckim krzyżem. I pomyśleć, że do niedawna podobne gówno wisiało w jego pokoju! Zerwał też plakaty Zadrugi i Konkwisty 88, włożył to wszystko do worka na śmieci, dorzucił lezące na jej biurku ulotki powielane na ksero i wyrzucił wszystko do zsypu. Kiedy przyszła dostała szału. Zaczęła się z nim bić i ugryzła go w rękę. Potem znikła na tydzień. Matka miała akurat jeden z tych rzadkich miesięcy trzeźwości. Odchodziła od zmysłów. Hubert musiał ją pocieszać, a bardzo tego nie lubił. Kiedy siostra Huberta wróciła, wyglądała jak dawno zatopiony wrak. Pobita i podrapana. Zagłodzona i przeziębiona. I było jeszcze coś. Na początku w ogóle o tym nie wspomniała, ale kiedy zmęczona płaczem matka poszła spać i został z nią sam na sam - przytuliła się do niego. Wtedy po prostu zrozumiał. Musiał tylko wiedzieć, kto to zrobił. Z początku nie chciała nic powiedzieć, sączyła to powoli, z bólem. W końcu jednak wszystko w niej zebrało, pękła jak tama (wyraźnie uchwycił ten moment, bo jej twarz zmieniła się wtedy nie do poznania). Powiedziała mu wszystko, więcej nawet niż chciał usłyszeć. Nie pominęła żadnego, najmniejszego szczegółu. Nakręciła się i nie mogła się już zamknąć. Opowiadała niemal całą noc. Hubert tylko uciszał ją, co chwila, aby nie zbudziła matki. W końcu, wydawało się, że całkiem nagle, zasnęła na jego kolanach. Głaskał ją po krótkich czerwonych włosach i rozmyślał. Nie czuł się z tym dobrze, miał ochotę działać. Z drugiej strony, głupotą byłoby zrobić coś nieprzemyślanego. Westchnął. Sięgnąłby po papierosa, ale paczka Męskich leżała poza jego zasięgiem. Zasnął, ale kiedy tylko się przebudził, wziął swojego wytartego na łokciach Lonsdale’a i poszedł odwiedzić starych kumpli. Większość z nich, z tych, którzy jeszcze przed paroma laty byli w ruchu, dawno już skończyła z tą zabawą. Pozakładali rodziny, wydorośleli. Kilku zajęło się polityką. Paradoksalnie to dzięki nim Hubert zmądrzał. Dzięki temu, że mógł zaobserwować jak ludzie, których stawiał sobie za wzór, zamieniają ideały na garnitury, dzięki temu, że widział jak łatwo przychodziło im zamienić walkę pięściami na przepychankę łokciami. Hubert to zauważył i zrozumiał, że coś jest bardzo nie tak. Nie pozwolił się, jak dotąd, nikomu wydymać, czemu miałby dać tę szansę prawicowym papużkom z ciągotami do władzy? Dla tych, którzy żegnali się po jakimś czasie z ruchem, były w zasadzie dwie drogi. Ci bardziej ekspresyjni, kontynuowali kariery w klubach ultras, introwertyczna reszta po prostu znikała. Hubert znikł. Ranek był chłodny, jak na tak późną wiosnę. Pierwszym, którego odwiedził Hubert był Ninio. Ninio spędził połowę życia na siłowni, a druga podzielił między piwo, bójki, historyczne książki i próby poderwania jakiejś dziewczyny. Kiedyś rozmawiali ze sobą częściej. Kryli nawzajem swoje plecy, gdy robiło się gorąco. Później trochę się między nimi rozluźniło, ale zawsze kiwali sobie głową mijając się na dzielnicy. Ninio sporo urósł, od czasu, kiedy Hubert widział go ostatni raz. - Duży jesteś, Ninio. Rośniesz jeszcze? To wbrew naturze. - Co ty pierdolisz Hubi, lepiej powiedz od razu o co chodzi. Tak bez niczego chyba byś starego kolegi nie odwiedzał? Hubert powiedział tylko tyle, ile musiał. W ruchu zawsze są małolaty, dla których najbardziej liczy się zadawanie szyku nowymi grindersami czy koszulkami polo z brzytwą Granda. Wiesz o tym. Nie rozumieją zbyt wiele. Z początku sami nie wiedzą, o co im chodzi. Do cholery, oni nie kumają nawet czy są SHARP czy narodowcami. Starszyzna umie takich prawidłowo ustawić, ale zawsze jest jakaś grupa opornych. Na takich właśnie trafiła moja siostra. Upili się słuchając jakichś brudasowych kapeli Ska, a potem nawyzywali studentów medycyny, wracających wieczorem do akademika. Studenci, po części „goście z zagranicy” na wymianie, poznali od razu, że nie mają do czynienia z poważnymi ludźmi. Zebrali się więc do kupy i wyszli do parczku niedaleko akademika, tam gdzie siedziały te głupie dzieciaki. Spuścili im niezły wpierdol. A przynajmniej tym, którzy nie spieprzyli na sam ich widok. Na końcu zostały tam tylko dziewczyny, wiadomo, najgłupsze i najbardziej pyskate. „Goście z zagranicy” dali im trochę wycisku i zastraszyli. Jeden miał jakąś spluwę, pewnie gazowca, ale te cipki nie umiały rozróżnić. Zaciągnęli dwie z nich do akademika. Jedna wyrwała się przy portierni i uciekła. Ta, która nie uciekła, to właśnie moja siostra. - Studenciki trzymali ją przez pięć dni w pokoju. - Nie wierzę. – Powiedział Ninio. – Portierka, albo jakieś sprzątaczki chociaż, naprawdę nikt nie zareagował? - A jak brałeś brudasów na fleka przed Hormonem to ktoś reagował? - Fakt. Pojedziemy moim samochodem. - Dorobiłeś się? - He. To klasyk motoryzacji. Sam zobaczysz. Możemy jechać zaraz. Pytanie tylko, czy wiesz gdzie? - Wiem. Ale po drodze wpadniemy jeszcze do Kwadrata. Ninio zaklął siarczyście. Nie lubił Kwadrata. Nikt nie lubił Kwadrata. Kwadrat miał żonę. Ta żona powiedziała im, że Kwadrat pojechał z psem za miasto. W sumie niedaleko, za starym młynem. Hubert wiedział gdzie jest stary młyn, zapakowali się więc z powrotem do gabloty Ninio (talbot solara) i ruszyli. Samochód Kwadrata stał z nonszalancko zatopionymi w błocie przednimi kołami. Był to miejsko-terenowy wybryk japońskiej motoryzacji (Ninio splunął) i wyglądał z błotem bardziej twarzowo niż sypiący się solara. Musieli więc sporo ujechać, nim znaleźli odpowiednio twardy grunt. Potem i tak dygali do Kwadrata niezły kawałek. Odszedł daleko, w dzikie pole, na granicę rzadkiego lasku. Stał przy jakichś krzewach. Niezwykle krępy, łysy, praktycznie bez karku. Nosił rozpiętą granatową bosmankę i bordowy golf. Patrzył na hasającego psa. - Kogo widzę? – Przywitał ich ze szczerym uśmiechem. Mało kto go lubił, ale on, jak na złość, zdawał się lubić wszystkich. - Potrzebuję pomocy. – Powiedział Hubert, lekko zziajany. - Domyślam się – Kwadrat poszerzył uśmiech. Trzymali ją w pokoju przez pięć dni. Z początku sami nie wiedzieli, po co. Nie mieli pojęcia, co z nią zrobić. Pierwszego dnia oglądali ją sobie wszyscy, którzy brali udział w zadymie. Ubliżali jej i pluli jej na twarz. To jednak szybko się nudzi. Siostra przebywała w jednym z dwóch pokoi, zamieszkanych przez czterech studentów. Najpospolitsze czarnuchy z Wybrzeża Kości Słoniowej czy Burkina Faso, którzy przewinęli się przez francuskie lewackie uniwerki, a z powodu gównianych wymian studenckich wylądowali tutaj. Z wybrzeża Kości Słoniowej. Jebane asfalty, nic więcej. Kiedy znudziło im się plucie, rozebrali ją do naga i zaczęli prawdziwą zabawę. - Co jej zrobili? – Spytał Kwadrat, nie uśmiechał się już. Kiedy Hubert zaczął opowiadać, odwrócił spojrzenie gdzieś w bok. Ninio zrobił to samo. - Dużo złego. - Konkretniej? - Kurwa Kwadrat! – Wybuchł Ninio, jednak szybko zreflektował się, do kogo mówi i postarał uspokoić. – Przecież nie grali z nią w warcaby. - Nie? – Kwadrat udał zdziwienie. – To może w Chińczyka? Zaśmiali się w trójkę. O dziwo Hubert śmiał się najgłośniej. Kwadrat zaprosił ich do swojej piwnicy. Pokazał im ostre narzędzia, jakimi dysponował. - Część rzeczy pochodzi od ultrasów, przechowuję im ten złom, którego może poszukiwać policja, a z którym oni nie chcą się za bardzo rozstawać. Ten scyzoryk na przykład – tłumaczył im wszystko dosyć beznamiętnie – to od jednego kolesia ze Śląska, który brał udział w potyczce z Lechem i Arką. Wtedy, co ten chłopaczek zginął, we Wrocku. To od tego właśnie. - Pamiętam – przytaknął Ninio – ale Śląsk się zarzekał, że nie noszą narzędzi. - Bo nie noszą. Zostawiają je u mnie w depozycie. - Weźmiemy to. - Hubert wyszperał gazy pieprzowe w żelu, teleskopowe pałki, składane noże Benchmade i mocne sznurki. Ninio zaczął bawić się nożem, podśpiewując pod nosem: Potrzeba ci dużo sił, I ciężki ducha hart, By przetrwać idące dni, I wygrać największą z walk, Dotrwałeś jak stary głaz, Z rodziną od wielu lat, A teraz zagraża ci Wyzwanie przeciwko krwi - Przecież to piosenka o wikingach. - No i co z tego? – Niezrażony Ninio nucił sobie dalej. - Wystarczą ci dwa komplety sprzętu, Hubi – wtrącił Kwadrat - nie trzy. - Nie pójdziesz z nami? – Spytał Ninio. - Nie mam czasu. Muszę wyprowadzać psa dwa razy dziennie. Hubert pokiwał ze zrozumieniem głową. Ninio jakby się ucieszył. - A co to właściwie za rasa? - Zapytał na odchodnym. – Husky? - Chuja tam husky. Akita. Ruszyli prosto do akademika. Pod drodze Ninio próbował rozładować przyciężkawą atmosferę. - Jakbyś mówił na Flinstonów, gdyby byli czarni? - Nie mam zielonego pojęcia. - Ale pomyśl, Hubi, pomyśl. - No nie wiem naprawdę. - To ci powiem. - No. - Czarnuchy. Weszli bez przeszkód. Portierka była chyba zbyt wystraszona by cokolwiek do nich powiedzieć. Wbiegli na odpowiednie piętro i bez pukania otwarli sobie drzwi, pod numerem 311. W pokoju, przy biurku, siedział murzyn i zajadał zalane mlekiem owsiane płatki. Łyse głowy i zawzięte miny obcych sprawiły, że przerażony zastygł w bezruchu. Ninio zdzielił go pałką w twarz. Chłopak przewrócił się wraz z krzesłem. - Cio cio, ja nić nie wiem! – Krzyczał zasłaniając twarz chudymi rękoma. Hubert zaszedł mu za plecy, podłożył błyszczącego Benchmade’a pod pulsującą grdykę. - Zamknij japę małpo i mów jak masz na imię. - Kizu. - Jak kurwa? - Kizu! Kizu! - Zabij gnoja, no jak można się tak nazywać? - No to słuchaj Kizu czy tam Pizdu, powiedz mi teraz gdzie jest twój koleżka o imieniu Marcus. Masz jedną szansę, żeby ocalić życie. No, więc gdzie? - Tiu! - Jak tu? Gdzie? - Tiu. W kibliu. Hubert puścił studenta. Wyprostował się i powoli podszedł do drzwi ubikacji. Dopiero teraz zauważył, że pali się tam światło. - Witaj Marcus. Wiesz, kim jestem? Domyślasz się? Z ubikacji dobiegło urwane pierdnięcie. - Nie bój się. Porozmawiajmy. Wyjdziesz do mnie, czy zaprosisz mnie do siebie? Marcus spuścił wodę i ostrożnie otworzył drzwi. - Ja pierdzielę, ci kolesie są nie do odróżnienia. – zauważył Ninio. - Dobra pomóż mi z nimi. – poprosił go Hubert. Kizo został zakneblowany, związany i upchnięty w ubikacji. Marcusa unieruchomili na tapczanie tak, że nie mógł się nawet obrócić. - Łatwo poszło. Naprawdę bardzo łatwo. Co z pozostałymi? - To, co zwykle, Ninio. Upiecze im się. Najbardziej i tak zależało mi na Marcusie. - No dobra. Co teraz? - Teraz idź do domu. Zaraz tu przyjadą gliny, a póki co nie odpowiadasz za nic, czego i tak już byś wcześniej nie robił. Ninio nawet się nie zastanawiał. - Skoro tak uważasz Hubi. Szanuję to. Powiesz mi, chociaż co masz zamiar zrobić? - Nie. Dowiesz się pewnie i tak. To nie przejdzie bez echa. Ninio wyszedł. Hubert zapalił Męskiego. - Wiem, co napisze na ten temat prasa. Ty też wiesz, Marcusie. Postępuję tak jak poradziliby mi moi dawni koledzy. Tak, nie dziw się. Dawni. Nic mnie już z nimi nie łączy. Jestem tu z powodów, jak to się mówi, osobistych. Przez cztery noce z rzędu gwałciłeś moją siostrę Marcusie. Choćbym był samym pierdolonym pastorem Lutherem Kingiem musiałbym cię za to zabić, prawda? Rozumiesz to? Czy sądzisz, że gdybym nie brał udziału w tych różnych burdach, bójkach, ustawkach – gdyby dajmy na to, całkiem mnie to ominęło, to, jak sądzisz, czy również bym tutaj był, czy raczej zostawiłbym sprawę policji? Sądzę, że i tak bym tu przyszedł. A ty? Chyba mnie rozumiesz? Powiesz coś? Słuchaj, w zasadzie nie obchodzi mnie, co powiedzą inni. Chcę jednak, żebyś wiedział, za co w tej chwili przede mną odpowiadasz. Nie za swój parszywy kolor. Tak? Ja wiem, że inni, kiedy przeczytają o tym w prasie, albo usłyszą o tym w telewizji, to i tak będą sądzili, że tu chodzi o nasze rasy. Z tej historii zapamiętają tylko skinheada i czarnego studenta. Ja wiem to. Ale chcę, żebyś ty rozumiał. Rozumiesz? Marcus zaczął się wiercić i potrząsać głową. - To dobrze. Hubert rozejrzał się po pokoju. Przypadkiem zauważył stojące za szafkami przy oknie żelazko. Wziął je do ręki i myślał przez chwilę. - To by było na tyle Marcusie. Sądzę, że już się nie spotkamy. Hubert ostatnimi kawałkami sznurka przywiązał żelazko tak, by stopą ściśle przylegało do płaskiego, czarnego brzucha. Tak, by nie spadło i nie można go było zrzucić. Nastawił największą temperaturę. Podłączył wtyczkę do gniazdka i wyszedł zamykając za sobą drzwi pokoju. Wybił szybę w drzwiach ubikacji i wpuścił do środka zawartość sprayu z gazem. Gdy zszedł na parter, policji jeszcze nie było. Wyszedł przed akademik i ruszył niespiesznie wzdłuż ulicy. Nikt go nie zatrzymywał. Minął kilka grupek studentów, patrzyli na niego, ale nie zareagowali, nie odezwali się nawet słowem. Minęło sporo czasu nim usłyszał radiowozy. Kiedy policjanci podbiegali do niego, bawił się Benchmade’m, niezdecydowany jeszcze, czy rzucić go na ziemię, czy może zrobić z nim coś innego. Ale tak naprawdę nurtowało go tylko jedno, czy Marcus w ogóle rozumiał po Polsku? Bo Hubert bardzo chciał być zrozumianym. marcholt 1/2.12.2004r.
  20. No, panie, dobre to. Jak ładnie można coś napisać bez pompy i rozwleczenia na stronicach wielu. Nic bym tu nie zmieniał. Urokliwy tekst z (hehe) przesłaniem. To rzadko się zdarza.
  21. Panie i panowie. W kwestii napadu, zwolnienia akcji (riplej), tetetek, przesady, i wątku zydowskiego wypowiadam się co następuje: opowiadanie posiada motto, myśl przewodnią, czy jak to tam zwać. I to motto, proszę państwa, to nie w kij dmuchał, to nie w kij pierdział, tylko pocoś ono tam stoi. Ale proszę wypowiadać się dalej, wszelkie interpretacje są słuszne. (czemu jednak nikt nie wypowiedział się w kwestiach odkupienia win oraz maski?), a ja przysłchuję się z wielką uwagą. I jestem wdzieczny, za każdą wypwiedź. Co do błędów - plastykowy - bo tak mi łord poprawił. usłaszał to oczywiście literówka. A posadzka w banku była beżowa. Tylko zapomniałem napisać. hohohooo!
  22. Ja takie rzeczy lubię. Bijcie mnie kijami, ależ toć jest fantastyka bliskiego zasięgu czystej wody (wystawcie sobie -Pupil Bułyczowa, albo Opowieść podręcznej - nie pamiętam nazwiska autorki, wybaczcie). Tekst ma u mnie najwyższe noty. Co bym zmienił, gdybym zmienić miał: jednak interpunkcję dialogu. Precz z mową zależną (czy jak tam to zwać). Wolność dla myślników (czy jak tam te wertykalne ustrojstwa się wabią). I jeszcze raz: pooba mi się!
  23. - Pachnie choinką. Dobermann To podłe. To cholernie niesprawiedliwe i podłe. Tak właśnie myślał Ariel. Stał tuż przy obrotowych drzwiach banku, w niebieskim uniformie strażnika i w za ciasnej, czerwonej czapce z białym pomponem. Gdyby nie to, że tak bardzo potrzebował pieniędzy nie zgodziłby się na tę parszywą robotę. Niestety musiał. Miał spore długi. Poza tym, żona chciała, aby przejęcie z okazji bar Micwy ich syna było naprawdę wystawne. Nie powinno tak być. Pani Kazimiera stała przy tekturowej choince, reklamującej świąteczne pożyczki i zastanawiała się nad wydarzeniami ostatniego tygodnia. Tuż przed świętami przyjechały jej córki z mężami i dziećmi. Ostatni raz odwiedziły ją dwa lata temu. Przez ten czas Kazimiera praktycznie nie miała z nimi kontaktu. Pani Kazimiera była zła na siebie, że zadzwoniła do nich dwa tygodnie temu ze szpitala. Wtedy bała się, że więcej nie usłyszy już ich głosu. Lekarz powiedział, że wyzdrowieje, ale córki temu nie dowierzały. Pojawiły się z wielką troską w głosach i z błyszczącymi oczami. Bez zapowiedzi zwaliły jej się jej z rodzinami na głowę. A świąteczne plany, pani Kazimiera miała już ustalone. Wigilię chciała spędzić z panem Genkiem, wdowcem mieszkającym na tym samym piętrze kamienicy. Teraz zaś musiała wypłacić zaskórniaki i wszystko przygotować. Nie powinno tak być. Pani Kazimiera rozkaszlała się. Otarła usta haftowaną chusteczką, zostawiając na niej rozmazane ślady krwi. Niezłe gówno. Kamila była rozgoryczona. Tego roku jej życie zmieniło się diametralnie. Siedziała na stanowisku kasjerki w tym wielkim banku, obsługiwała klientów sprawdzając stany ich kont, wypłacała im pieniądze albo przyjmowała wpłaty, a każdego z nich musiała obdarować nieszczerymi życzeniami spokojnych i wesołych świąt. I pomyśleć, ze jeszcze pod koniec roku żyła beztrosko jako studentka, na utrzymaniu Andrzeja, a wcześniej jeszcze pana Huberta. To był dziwny człowiek, pomimo, ze spotykała się z nim przez trzy lata, cały czas kazał siebie nazywać panem Hubertem. Kamila nazywała go tak nawet w myślach. W zasadzie średnio go lubiła, ale zabierał ją w wiele ciekawych miejsc, na wystawne bankiety ze znanymi ludźmi i do naprawdę wytwornych restauracji. Andrzej nie był tak zasobny, ale był z kolei młodszy i bardziej rozrywkowy. Kiedy zrobił jej scenę zazdrości i zagroził zerwaniem, jeżeli nie będzie tylko dla niego, musiała się zastanowić. Doszła w końcu do wniosku, że nie jest puszczalską kurewką i usposobienie człowieka też się dla niej liczy. Podziękowała panu Hubertowi i przeszła na wyłączność Andrzeja. Wtedy dostała od niego te cudowne perfumy Hugo Bossa. Teraz jednak studia się skończyły i musiała podjąć pracę. Ojciec załatwił jej robotę w banku. Miała dużo mniej wolnego czasu niż przedtem. Andrzej obraził się na nią i nie obdarowywał już tak szczodrze. W końcu postawił ultimatum- Kamila miała spędzić z nim wigilię, albo nigdy się już nie spotkają. To byłoby okropne. Ale gdyby jej schorowany ojciec miał spędzić święta sam, to pewnie by umarł ze smutku i żalu. Tego dnia miała dać odpowiedź Andrzejowi. Wszystko wydawało jej się takie gówniane. - Oto cała kwota. Życzę wesołych i spokojnych Świąt. Jak wspaniale! Mariola cieszyła się świąteczną atmosferą jak nigdy. W oczekiwaniu na wywołanie jej numerka podziwiał białe lampki, którymi przystrojono świetliki w suficie banku. Jutro rano pojedzie z mężem na targowisko i kupią takie same. To będą cudowne święta, pierwsze, jakie spędzą razem. W styczniu będzie ich pierwsza rocznica, a za parę dni przełamią się opłatkiem jako mąż i żona. Na Wigilii pojawią się ich rodzice, jej siostra i jego bracia. Będą podziwiać ich nowe mieszkanie i gratulować, że tak wspaniale ułożyło im się życie. Mariola złapała męża za rękę i posłała mu zalotnego całusa. Ten w zamyśleniu tego nie zauważył. Patrzył gdzieś w bok, przygryzając wargę. Pewnie myślami był jeszcze w swojej pracy. Odpowiedzialny, taki mąż, jakiego życzyła jej mama. Przytuliła się do niego, zerkając w stronę białych lampek. Brakowało tylko dzidziusia. Jak, do kurwy nędzy, miał jej o tym powiedzieć? Mariusz przygryzał w zdenerwowaniu wargę. Aby uniknąć wzroku żony gapił się w bok, na kolesia w głupim przebraniu renifera, rozdającego bankowe ulotki. Jak powiedzieć żonie, że testy wyszły pozytywnie? Wstać podczas wigilijnej wieczerzy, przy rodzinie, i poważnym tonem oznajmić: Pamiętacie jak byłem w zeszłego lata na delegacji w Bułgarii? Tak, to stamtąd przywiozłem tobie to dobre wino, kochanie. I nie tylko wino. Zostało mi parę lat życia, droga żono, tobie pewnie niewiele więcej. Sugerowałbym przełożyć plany macierzyńskie, na kiedy indziej. Ha, ha. Nie mamo, nie sądzę, aby to było uleczalne. Nie drogi braciszku, pewnie nie załapałeś tego pijąc piwo z mojego kufla. Moi drodzy, pragnę wam powiedzieć, że umrę w sposób głupi , bolesny i niegodny i Bóg jeden wie kogo zabiorę ze sobą. Tak to by wyglądało. Jednak musi ich o tym powiadomić i prawdopodobnie zrobi to właśnie w Wigilię. Nie zniesie tej ich radości i wesołego śpiewania kolęd. Nie zniesie widoku żony rozpakowującej prezenty, bo zamiast niej będzie widział tylko szkielet szamoczący się z wstążkami. A co jeżeli skaleczy się przy oprawianiu pieńka choinki i spryska wszystko swoją krwią? Ha, ha, dobrze, że kupili czerwone bombki i szpic. Ha, ha, ha. Miał ochotę zwymiotować na tego renifera. Ciepło i bezpiecznie. Jak w łonie matki. Adam, rozdając ulotki, uśmiechał się szeroko. Chociaż i tak nikt tego nie wiedział, bo brązowy strój zakrywał go całkowicie, łącznie z twarzą. Nosił głowę renifera. Dużą, nieporęczną i ciężką, bo w głupi sposób wykonaną na formie z cienkiej blachy. Ale i tak mu się podobało. A z matką miał same miłe wspomnienia. Święta też dobrze wspominał, a przynajmniej od czasu, gdy wyprowadził się od nich ojciec. Ojca nienawidził. Ciekawe, co na to psychologowie. Jak skonfrontowali by wspomnienia z jego dzieciństwa, z planami jakie miał na te święta. Wigilia tylko w towarzystwie Piotra, wspólne śpiewanie kolęd, łamanie się opłatkiem, a potem seks przy kominku. Lubił facetów i było mu z tym dobrze. Szczególnie, że niewielu o tym wiedziało. Czuł się całkiem bezpiecznie. Miał czułego partnera oraz prostą i fajną pracę. Było mu dobrze. Lubił strój renifera, tak samo jak strój wielkanocnego zająca i blond perukę, którą dostał od Piotra. Posłał niewidzialnego, ale ognistego całusa przystojnemu, nowemu ochroniarzowi, stojącemu w drugim końcu hollu, przy wejściowych drzwiach. Pięć tysięcy za przyjęcie dla tego nastoletniego głupka to zdecydowanie za dużo. Nie powinienem tu narażać życia dla chłopca, który nawet nie rozumie, czemu nie powinien obchodzić Bożego Narodzenia. I jeszcze w tej czapce. Co to za popapraniec wymyślił? Ariel, odszedł od drzwi i usiadł za tekturową choinką. Był oto niezgodne z regulaminem, ale nawet o tym nie wiedział. Zerknął na zegarek. Za pięć minut zamykali. Wskazówka sekundnika minęła dwunastkę, spojrzał na drzwi. Akurat w tym momencie obróciły się, wpuszczając do środka trzech świętych Mikołajów, pustymi czerwonymi workami na plecach. Jeden trzymał glauberyt, pozostali dwaj walthery P99. Pani Kazimiera nie rozumiała tego całego zamieszania. Kiedy padły pierwsze strzały, myślała, że to petardy. Jakieś wygłupy Dopiero, gdy wylądowała na zimnej kaflach, pchnięta przez uzbrojonego Mikołaja, zrozumiała, że to napad. Skuliła się przy plastykowych krzesełkach i zaczęła tłumić narastający w niej atak kaszlu. Kamili wydawało się, że ogląda jakiś film. Nie docierało do niej, że to wszystko, może dziać się naprawdę. Nagle usłyszała krótką serię z pistoletu maszynowego. Wokół posypały się plastykowe i szklane odłamki z kamery, zawieszonej nad jej głową. Zobaczyła lekko dymiącą lufę naprzeciw siebie, a między udami poczuła rozlewającą się plamę ciepła. Mikołaj z glauberytem obrócił się i zaczął coś wykrzykiwać do leżących na ziemi klientów banku. Rabusie z pistoletami po chwili pojawili się przy jej stanowisku. - Wiesz co robić maleńka – usłyszała. Podali jej worek. Zaczęła ładować do niego gotówkę, z otwartej kasy. Ktoś poza zasięgiem jej wzroku nie mógł powstrzymać uporczywego kasłania. Mariola leżała przytulona do męża. Cicho łkała. Mariusz obserwował wszystko zafascynowany. Adam stał sparaliżowany strachem. Kiedy bandyci kazali wszystkim położyć się na ziemi, nie zrobił tego, z powodu stroju. Gdyby położył się w kostiumie na ziemi nic by nie widział, nie wiedziałby, co się dzieje, byłby całkiem odcięty od świata. Stał tak, dopóki wszyscy się nie położyli. Mikołajowie nie zwrócili na niego uwagi. Po chwili dopiero dotarło do niego, że musieli go wziąć za wielką pluszową zabawkę. Nie wiedzieli, że w jej środku tkwi człowiek. Gdyby teraz się poruszył, najpewniej rozpruliby go pociskami. Stał więc nieruchomo. Modlił się, aby mógł tak trwać niezauważony do końca napadu. Ile może trwać napad? Trzy minuty? Pięć? Wtedy zaczęły mu się trząść nogi. Ariel obserwował wszystko nieznacznie wychylając zza tekturowej choinki. Mieć wszystko pod kontrolą, mieć wszystko pod kontrolą – tłukło mu się pod czapką mikołajka. W spoconej dłoni trzymał Tetetkę. Jak mógł się wkręcić w coś takiego? Pani Kazimiera zanosiła się kaszlem. Na posadzce pojawiały się coraz większe krople krwi. Mikołaj z glauberytem stał nad nią i wrzeszczał, przeklinał, rozkazywał, aby się zamknęła. Ona jednak nie mogła. Nawet, kiedy poczuła na skroni lufę pistoletu maszynowego. Kamila oddała jednemu z Mikołajów worek z plikami banknotów. Kątem oka próbowała dostrzec, na kogo krzyczy Mikołaj z pistoletem maszynowym. Jego wspólnicy również patrzyli w tę stronę. Mariola miała zamknięte oczy. Słyszała tylko wrzaski i straszny, okropny kaszel. Wtedy wyczuła, że jej mąż porusza się, jakby chciał wstać. Zaczęła się modlić. Mariusz wstał. Żaden z rabusiów nie patrzył w jego stronę. Wszyscy zajęci byli kaszlącą starowinką. Ten z glauberytem pastwił się nad nią, kopał czubkiem buta i szturchał lufą pistoletu. Pozostali dwaj, wyraźnie zdenerwowani, krzyczeli na niego, żeby przestał. Chcieli już wynosić się z banku. Mariusz podszedł powoli do jednego z rabusiów. Szybko objął ramieniem jego szyję i założył duszenie. Zaskoczony Mikołaj wypuścił z rąk pistolet i torbę z łupem. Adam widział wszystko dokładnie. Mężczyzna, który zaatakował jednego ze złodziei stał pomiędzy nim a pozostałymi Mikołajami. Wielki, nieruchomy bankowy renifer znajdował się na linii strzału rabusiów. Stal i dygotał. Do momentu, kiedy nie spostrzegł, ze ten, który wypuścił z rąk pistolet, zrobił to celowo. Ręką, której nie mógł zobaczyć facet zgrywający bohatera, Mikołaj sięgnął po coś małego i ciężkiego, przypiętego do paska. Adam pojął, że to granat i przestał się trząść. Popuścił. Wszystko się pieprzy, pomyślał Ariel. Tetetka w jego rękach był gotowa do działania. On sam nie bardzo. Rozległ się strzał. Potem kolejne dwa. Następnie seria z pistoletu maszynowego. W ciszy, która zaległa po wystrzałach, upadek granatu na posadzkę rozbrzmiał donośnie, niczym dzwon. Zanim zaczęli strzelać do ludzi, zanim rozległa się eksplozja, ktoś zaatakował jednego z bandytów. Jego pistolet upadł, uderzając w twarz kaszlącą i zaplutą krwią panią Kazimierę. Zaatakowany Mikołaj zagroził, że jeżeli nie zostanie puszczony wolno to wszystkich wysadzi w powietrze. Pani Kazimiera wstrzymała oddech. Tuż przed pierwszym strzałem Kamila postanowiła nacisnąć dzwonek alarmu. Wtedy spostrzegła, że jej nieznaczny ruch dłonią został zauważony przez ochroniarza w czapce Mikołaja. Mikołaj celował w nią ze swojego pistoletu. Wiedział, że strzeli, nie rozumiał tylko, czemu do niej. Jej ostatnia myśl zanim padł strzał, pobiegła ku jej ojcu. Ktoś krzyczał. Mariola przestała się modlić i krzyknęła. Mariusz usłyszał krzyk kobiety. Tuż przed pierwszym strzałem. Wtedy zrozumiał, że to koniec. Zrozumiał też, że jedyne, czego mu naprawdę żal, to tych wszystkich lat spokoju i dostatku, których pozbawił swoją żonę. Napiął mięśnie i skręcił bandycie kark. Adam widział wszystko dokładnie. Najlepiej ze wszystkich. Ochroniarz, zapewne oszalały ze strachu wycelował do kasjerki. Zanim strzelił, leżąca na podłodze staruszka chwyciła pistolet, który na nią upadł i strzelił do Mikołaja z glauberytem. Trafiła go w białą brodę. Tył jego głowy rozerwał się, krwią bluznęło aż na zawieszone pod sufitem białe światełka. Wtedy ochroniarz strzelił do kasjerki. Chybił dwukrotnie, pociski rykoszetowały od metalowych okuć blatu i trafiły w Mikołaja z waltherem, przebiły go, następnie weszły w ciało Mikołaja z granatem, a wychodząc z niego utkwiły w korpusie faceta zgrywającego bohatera. Wszyscy trzej Mikołajowie wraz z bohaterem osunęli się jednocześnie na ziemię. Mikołaj z glauberytem zacisnął jednak palec na spuście i padając skosił jeszcze dwie tekturowe choinki i stojącego za jedną z nich ochroniarza. Ochroniarz oberwał w ramię, korpus i udo, a siła obalająca pocisków rzuciła nim na obrotowe drzwi. Wszystko nagle ucichło. Było tak cicho, że odgłos toczącego się po posadzce odbezpieczonego w ostatniej chwili granatu był aż nadto wyraźny. To cholernie niesprawiedliwe i podłe, pomyślał Ariel. To niesprawiedliwe, żebym umierał tuż przed Bożym Narodzeniem, z powodu bar Micwy mojego syna, który i tak wolałby śpiewać kolędy niż czytać haftarę. Ariel umierał zły. Cieszyło go tylko to, że chłopaki jednak wzięli na akcję granat. Miał już nadzieję, że zginą wszyscy w tym cholernym banku, kiedy zobaczył coś przedziwnego. Podobny aniołowi chłopiec o długich blond włosach i umalowanych na czerwono ustach rzucił się przed siebie, nakrywając granat wielką głową renifera. Wybuch wcale nie był taki wspaniały. marcholt
  24. o przedmiocie i emocjach. Fajne. Faktycznie rozedrgane, ale nie nawiązuje moim zdaniem do szrpidrutów tym. To wygląda na emocjonelne i osobiste, dlatego tak się chwieje miejscami. Chyba że nie jest osobiste, tylko tak wyszło. Albo, co gorsza, tak miało wyjść?
  25. Moim, zdaniem nie prezentuje się lepiej. Ale to tylko dlatego, ze mi treść nie pasuje. Forma jest okej. Więcej smiałości życzę w wybieraniu tematów. I wogóle więcej smiałości. (że oferty z foto tylko i na mejla to nie będę się powtarzał, bo już każdy wie).
×
×
  • Dodaj nową pozycję...