Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'zima' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Prędzej czy później musiało do tego dojść. no i mnie dopadło – przeznaczenie z łusek i mięsa wnętrze tej jamy poraża ciemnością ślepotą na słońce i wszelkie chęci do życia męczy migrena żre ducha jak kwas żołądkowy tegoż rybska żre wolę mocy dusząc konającego niemocą to przyszła zima – losu mojego i losu rocznego mróz ściska i rozlewa śnieżnobiałe pomyje zagwozdek typu „na co to wszystko?” 3 miesiące tak siedzę a wydawałoby się że minęły 3 wieczności 3 pokolenia 3 synów pogoni ucieczki i nirwany siedzę tu sam za towarzysza mam niestrawione resztki nadziei siedzę i trwam w błogiej (acz nieco jednak wymuszonej) kontemplacji nie ma tu za wiele do roboty tylko ja i licha maszyna mojego ciałka moje dwoje oczu mój wdech i wydech miałem iść do tej Niniwy ale wydało mi się to tylko snem wariata mrzonką potłuczonych miałem iść i zrobić coś absurdalnego sobą nawrócić inne dusze jakbym tylko ja mógł tego dokonać gwiazdy gdzieś nade mną ale ich nie widać przeznaczenie głęboko we mnie zza mgły puszcza do mnie oko nie wiem ile jeszcze przystanków etapów umartwienia i martwoty ale wiem tyle że stacja końcowa: z martwych wstać 27 I 2024
  2. Z nieba sypnął mi łupież Boga O jak sypnął! Ugrzęzła mi w nim prawa noga O jak zimno! Jeszcze tylko wstać jak co rano, Marząc, by był to czas na dobranoc, By biały puch głowy obsypał, Swoją zawieją głowy przerypał, By nowy dzień nam dano. Zima na ramiona mi spadła, Ciężkie macki bezwstydnie pokładła, Okryła swym szalem, Zakryła woalem, Że noc szybko zapadła. Noc się chyli ku sennej zadumie, Rozprasza, widnieje, nic nie rozumie, A słońce wstaje, Nad świata skrajem, Rozlewa swe szaty w cichym poszumie. Nowy dzień do życia się budzi, Szepcze cichutko, że nas potrudzi, Tak było i będzie, Tak jak i wszędzie, Niech tylko nikt nie marudzi... 16 stycznia 2024r.
  3. cześć, jestem nowa na forum, chętnie poczytam wasze opinie, podpowiedzi i rady. mogę porównać naszą relację z rozpalaniem w piecu i to nawet bez użycia kartek czy gazet rozpaliłaś coś we mnie spojrzeniem ale szum afer ugasił ten płomień pozostał po tym żar i tlił się długi czas uciszany przez rozum a potem w natłoku sytuacji i myśli żar znów zmienił się w płomień i nie wiem czy dbać aby nie zgasł czy zamknąć drzwiczki i odejść może ty znasz odpowiedź
  4. karuna

    prze-długa zima

    prze-długa zima świstaka zdrowy sen wszystkim pomóc
  5. Zimowy obłok mglistego sadu wsłuchany z wolna w śnieżynek szepty gałęzie splótłszy w dłonie bielone rysuje nuty wabiących śladów Perełki rozbłysk w błękitnej głuszy zatacza łuną kolisty promień ze snu urwany pies odlatuje spuszczany łańcuch swobodą milczy Na rogu nieba czeka wytrwale budę porzucił ziemskich marności z niejasnej dali wywęszył wolność wiecznie kuszącą zakrętem ciszy
  6. Srebrzyste listowia opadną Przychylą się drzewa na wietrze Czasy jesieni nastaną Kości wypełni powietrze Światła coraz słabsze Krok coraz wolniejszy Pamięć coraz lichsza Nadejdzie wnet zima Zimnej trumny zgliszcza
  7. Z zacisza domostw uchodzi spokój Grudzień rozstraja ostatnią strunę Żywiczny szpaler na długość kroku Sypie igliwiem, jedynie nucę Treść pastorałki, pęcznieją uszka W polewce z barszczu gniotą przeponę Lichy półchórek nie dotrwa jutra Wypadł już z taktu i w bieli tonie
  8. -Mistrzu, co byś poradził, jak przetrzymać zimę? -Ten się nie boi, który ma grubą pierzynę, a jeżeli do tego ma kogoś miłego. może go jeszcze spotkać niemało dobrego. Tu pozostałe sposoby: https://www.onet.pl/styl-zycia/morizon/sposoby-jak-zaoszczedzic-na-ogrzewaniu/t9qt83w,30bc1058
  9. O nie, nie dzisiaj Dziś nie ruszę się z czterech ścian jednej sypialni, dwóch pomieszczeń kilku papierosów na balkonie Teraz nawet Żabka pod blokiem to wyprawa na Syberię Dzięki ci Covidzie za zdalność i aby tylko net nie kręcił młynka kręcić to ja będę w sieci Tylko ta lodówka woła ok, dam się przekonać do tego chłodu Ale ty nie patrz tak na mnie zdradziłem cię, dziś nie poczujesz mego ciała maszynko do golenia
  10. _M_arianna_

    Jaśmin

    nadeszły święta pierwsza gwiazdka na niebie jaśmin rozkwita
  11. Wyblakłe obrazki w wyblakłych witrynach i wszechobecny zapach buraków dym biały, jakby ledwo co papieża wybrano a jedyne czego tu doświadczysz to papierzaki. Dwie twarze owite blond kosmykami To matka z córką - bardzo podobne Palimy? Pytają, a mnie konsternacja dopada Nie palimy, A, bo zapalniczki szukają Jakby dymu brakowało w powietrzu. cegiełkę chcą dołożyć do pejzażu miasta to nic, że (przeze mnie) niewyczekiwaną może ktoś inny lubi się dusić? Przecież w przeciwnym razie by stąd wyjechał
  12. Okazało się, że Zygmunt czasem miał gościa na działce. Przybywała, zawoalowana w suknie przestrzennie rozwlekłe, biała i chłodna, blada nad wyraz o ustach niebieskich, a lśniących jak dwa rozciągnięte obłe topazy. Z wichurą śnieżnie białych włosów, stale w podmuchach mocy nieziemskiej rozwichrzonych. Witała tu, dzierżąc pałkę władzy pogodowej, Królowa Zima sama in persona. To właśnie Natalia, okazało się, raz przyuważyła Królową, gdy ta wręczała coś Zygmuntowi z wnętrza chaty działkowej. Dzierlatka podpytała wprost, czy mieli w tej kanciapie romans, ale nic nie mówili, Ziga tylko oddychał przemęczonymi pradrzewnymi ustami, a z oczu Zimy nic nie dało się wyczytać, jeno jakieś pstrokate plamki migały sobie lśniące w tęczówkach. Potem jednak przyszło do głowy o wiele ciekawsze zagadnienie. – Ja tak myślę – rzekła raz – że wuj Ziga zmienia się w drzewo przez to coś, co on od ciebie połknął wtedy. To przez ciebie tak się zmienia? – Nie, Natalio… – wujek natychmiast sapnął, walczył o oddech. – Nic z tych rzeczy, coś takiego nie stanie się ot tak, po łyknięciu magicznej pigułki. Jest ci chyba wiadome, że jestem podróżnikiem z dalekich krain, nigdzie dotąd nie miałem miejsca, nie miałem gdzie zapuścić korzeni, ale teraz zostałem zaakceptowany przez ziemię owej podmiejskiej działki, przez twoją rodzinę Natalio. Jestem niczym innym jak Efemerofitem. Zbłąkaną istotą przygarniętą przez przyjazny grunt. – Ale… skoro wuj jest efemerofitem, musiał się wuj zmieszać z obcym gatunkiem, aby móc tu… – Z Tobą. Zmieszałem się z Tobą, Natalio. – Och. – Choć wcale nie jesteśmy sobie tak obcy, jak ci się wydaje. Jednak twoja akomodacja na owym gruncie bardzo mi pomogła i może to właśnie przez nasze podobieństwo, a nie obcość, udało mi się osiąść tu jako drzewo. Dzięki naszemu podobieństwu wiedziałem, jak przedostać się przez pancerzyk do twej akomodacji i wdrożyłem ją na przestrzeni mego jestestwa. – No cóż, miło mi tedy. Spędzali nierzadko na działce miłe momenty pełne obrządkowości. Składali ofiary śnieżnym olbrzymom, paląc pokrzywę płomieniami, które po przefiltrowaniu przez soczewkę topazową w diademie Zimy nabierały agresywnie fioletowych barw. Diadem musiał tkwić na głowie Pani Mrozu, więc Początkowo Natalia bała się zionąć ogniem przez wypustkę z topazem, dodatkowo przysłoniętą pasami falującego naokoło śnieżnego włosia, ale ogień w obrządkowomagiczny sposób nie ranił Zimy – włosy samoistnie przeprowadzały zwinne manewry unikowe, zaś skóra głowy zdawała się być niezniszczalno-nieprzepuszczalna. Kiedy wichura wiała niemożebna, klękały Zima i Natalia i pieśni nordyckie wykrzykiwały, pozwalając by wiatr niósł je do Ymira oraz bóstw wszelakich. W przerwach od skowyczenia ciskały w Zygmunta gałązkami jemioły, a on tylko pochlipywał, by i jego płacz dotarł uszu bogów. Zima pałką władzy nie tylko pogodę kontrolowała, ale i zwierzynę. Tedy przyzywała zastępy wielkich dzików o sierści złocistej, które fruwały po niebie szybciej niźli jakakolwiek maszyna przez człeka czy boga wytworzona. Dziki ustawiały się sznurami, aby Królowa poklepała po ryju, a potem wzbijały się w przestworza jako rozwlekła przestrzennie linia, niosąc na grzbietach Panią Mrozu oraz Natalię. Racice młóciły po chmurach, a Pani wydmuchiwała mgłę i śnieżycę, zaś Natalia, przebrana za mężczyznę, obciążona napierśnikiem z nieskalanych ni na krztynę stopów, wykręcała młotem w dłoni zacne młyńce, zsyłając na ziemię wiązanki piorunów, karząc tych, którzy od obrządkowości stronili. Tedy również i spokojnie Zima z Natalią spędzały czas, bywało. Dziewka podczas owych mitingów odczuwała niemożebną oniryczność energetyczną, powieki ciążyły niezmiernie, dziwne obrazy przejmowały kontrolę nad wyobraźnią, a po ciele wiry czakralne rozprzestrzeniały równowagę poziomów witalnych. Działo się tak, dla przykładu, kiedy Zima wywierała presję pałką władzy na obojczyk Natalii. Stały tak, splecione w osobliwym zwarciu, dziewka z odchyloną głową śliniła się zmożona siłą Mrozu, a Zygmunt wzdychał pradrzewnie, zaś korzenie jego z ziemi wystające ożywały, wynurzały się bardziej i tworzyły sobą naokoło niesamowite kształty, fraktale spiral i spirale fraktali. Konstelacje o takich współzależnościach, od których poczytalność przestawała istnieć, a mózg wykręcało na drugą stronę wymiaru. Nie dziwota, że Natalię moc pałki skusiła. Tedy razu pewnego tako rzekła do Zimy: – Możesz zajrzeć w mą głowę i jeśli wcześniej ujrzałaś większe porypanie niż u mnie wywołane nietuzinkową relacją z siostrą, pałkę możesz zachować, jeśli jednak choć mrugniesz, zdziwiona tym, co tam w środku ujrzysz, pałkę mi oddasz. Pani Mrozu zatopiła w skroniach i kościach jarzmowych dziewki igły swych bladych paznokci i nie dość, że mrugnęła, to jeszcze usta rozwarła, z których to padł jęk słabowity, jakby z Białej Pani raz na zawsze coś uszło. Słabowity jęk chorej osoby, która ledwo może podnieść się z posłania. Natalia wygrała pałkę władzy i ku swej euforii posiadła kontrolę nad pogodą. Pierwsze co, uczyniła cieplny bąbel wokół Zygmunta-drzewa, aby nie marzł już więcej, nigdy przenigdy więcej. I po tym jednym akcie – nuda wszechpotężna jakaś przybyła, Natalia znudziła się zabawką. – Oddam ci – rzekła tedy – pod warunkiem jednym – ostawisz memu wujowi bąbel. Zima tylko się uśmiechnęła i przyrzekła, że tako będzie. – Bąbel i tak nie ma już większego znaczenia – tajemniczo wyrzekła, z pokorą przyjmując pałkę władzy. Natalia wtedy jeszcze nie mogła zrozumieć, o co Królowej Mrozu chodzi. Wszystkie te wydarzenia widać było z domu po drugiej stronie ulicy, jednak ani Tomek, ani Aneta, ani nawet Teodor specjalnie nie byli nimi szczególnie zaaferowani. Krzątanina dnia codziennego to ponadczasowe opium. Natalia przez zawirowania towarzyskie na działce w domu nieobecna duchem koczowała tylko między różnymi stacjami egzystencjalnymi – posiłek, łóżko, toaleta, posiłek, łóżko – te aspekty życia nie stanowiły już dla dziewki większej jakieś podniety. Wolała obrządkowość, pradrzewne westchnięcia, a nade wszystko kojący dotyk Zimy, z którą spotykała się nierzadko w kanciapie. Tak obecnie zawisł środek ciężkości jaźni, tam wokół niego rotowały podmuchy atencji. Jednak pewnego deszczowego dnia drugiej połowy zimy Natalia ujrzała w salonie, w nikłym światełku lampki coś, co częściowo wypchnęło ją ze strefy hipnotycznego oniryzmu. Pozornie zaczytana w lekturze co rusz zerkała na tajemniczą saszetkę przytwierdzoną do paska Teodora, który pod ową lampką również w czymś się zaczytywał. Deszcz bębnił o dach, krople spływały po szybach – Natalię szturmowała niesamowita wizja, iż deszcz pewnie chciałby wiedzieć, co się dzieje w domku tutaj, który aktualnie bombarduje, tak samo jak jej oczy atakują saszetkę skrywającą sekret. Może skrywa ona żywe istoty, plemię owadzich ciemnolubnych wynaturzeńców, lub może niewyklute jeszcze jaja, które pulsują, wydzielają duszący gaz oraz gnuśny swąd i nie wiadomo, co się z nich narodzi. Najprościej było córę-zastępczą spytać: – Co to za wór masz na brzuchu? – To saszetka brzuszna. Chowam w niej karteczki, na których spisuję różne pomysły udoskonalania naszej relacji. – Aha, czyli dopiekania mi. – Widzisz, siostro, chrzan piecze, a jest zdrowy. – Ty jak cos powiesz, zapisuj się na turnieje oratorstwa. Figurkę złotoustej masz jak w banku. Ta wymiana zdań zawisła w głowie Natalii niczym mrygająca żarówka podwieszona u sklepienia czaszki na łańcuchu, a z każdym rozbłyskiem w głowie przemykały scenariusze różnych nieprzyjemnych zajść z Teodorem. Coś w niej pękło, zasiadła do komputera, otworzyła dziwny chat, którego nie potrafiła nijak wyłączyć i napisała do Teodora. Dobra, zagrajmy w tego Walenia. Cieszę się, siostro. – Odpowiedź przyszła natychmiastowo. – Zanieś zgrzewkę wody do piwnicy, a potem z powrotem ją przynieś. Czy te zadania będą miały jakikolwiek sens, czy mają mnie tylko wkurwiać? Odczekała minutkę, może dwie, ale komunikacja obumarła. Wykonała zadanie, czując się po stokroć jak tłumok, gdyż Teodor nijak nie kontrolował, czy zgrzewka naprawdę została bez sensu dwukrotnie przetransportowana. Natalia co więcej czuła się, jakby wystawiła do ataku wyjątkowo ciężkiego skoczka, a następnie od razu wycofała go bez większego powodu na przynależne mu miejsce startowe na szachownicy. Zrobiłam to gówno. Ale nie mam pojęcia, jak ty możesz to, siostro, zweryfikować. Spokojnie, ufam Ci :) Natalię całe te zajście rozsierdziło. Konwersacja ponownie obumarła. Nazajutrz jednak Teodor z własnej woli zaoferował się jako masażysta, wykonał go solidnie, z mięskiem, a przez cały dzień nie wyciekła z niego ani przez chwilę Kamilowość. Pod wieczór Natalię zaskoczyła kolejna wiadomość na chacie: Nastąp ojcu na stopę. Mocno. Sama nastąp. Błąd – Teodor ponownie stał się córa-zastępczą w pełnej krasie, parę takich dni Natalia wytrzymała, koiła się codziennymi wypadami na rolki w teren, akurat pogoda dopisała. Ale gdy spadł śnieg i odciął ją od tej formy relaksu, ugięła się i zatopiła kolec pięty w stopie Tomka, kiedy krzątali się po kuchni. Tomek zaczął mruczeć coś o palu, jednak nic złego się nie stało, a Teodor nagrodził dziewkę masażem. Przychodziły kolejne wiadomości: Zerwij z wrzaskiem barbarzyńcy firany w salonie. Chodź przez tydzień w zielonych włosach. Zalej mamie herbatą dokumenty z pracy. Herbatą z sokiem malinowym. Wyczyść wszystkie USB ojca. Zrzuć laptop ojca na podjazd. Natalia wykonywała wszystko jak posłuszny pies, dostrzegła tendencję rosnącą, jeśli chodzi o poziom trudności zadań, wciągnęło ją jednak w ten wir, wlazła do tego kotła o niepodważalnej pokrywie. Bezwładność kierowała jej czynami i dzierlatka maglowała kolejne wytyczne córy Teodora, i chyba aż do przemaglowania miało się to ciągnąć. – Dużo jeszcze tych zadań? – spytała wprost przy kolacji. – Blady Waleń to najgłupsza gra, w jaką grałam. – Jakich zadań…? – No tych, które mi piszesz na chacie. Zaśmiał się. – Ale ja nic ci nie piszę na chacie. Natalia ścisnęła widelec, że aż knykcie pobielały, a mordę przyoblekła w szaty gniewu, bezgranicznego rozsierdzenia.
  13. Pierwsze Twoje zimne spojrzenie Pierwsze Twoje chłodne słowa Pierwsze Twoje odrzucenie Od tego zimna boli mnie głowa Wiosna tak szybko się skończyła Ciepłe uściski, całusy, muśnięcia Oby znowu szybko wróciła Jej ciepłe, wilgotne dotknięcia
  14. Zygmunt po świętach wrócił na działkę, zaś Natalia wznowiła kontakt z masażystą. Przybywał nierzadko, rozkładał stół w salonie, gdy akurat w domu ziało pustką i wraz z dziewką dopinali esencjom relaksu. Był to masażysta skory do figli oraz eksperymentów, więc pewnego razu zaskoczył klientkę po raz pierwszy i ostatni nową usługą: granitową lawiną, czyli rozsypywaniem z miski fragmentów skalnych po skórze. Natalii nie spodobały się doznania, swego relaksatora ofukała. Jednak czego tak naprawdę oczekiwała, to aż opad śnieżny ustąpi i będzie można pomknąć rolkami terenowymi przez las, oprzeć się o pień drzewa na wzgórzu i posiedzieć pod niebem pełnym gwiazd. Pomimo przeróżnych metod na odprężenie Natalia w swym domku wolnostojącym czuła się coraz mniej bezpieczna i zrelaksowana. A nie czuła się bezpieczna, gdyż dzieliła dom z diabłem, nie, Szatanem, nie, emanacją cienistego zła. Mianowicie z Kamilą, która coraz częściej i coraz mocniej trzaskała czekoladą. Natalia, co by nie mówić, krok po kroku, powolutku, popadała w głęboką nerwicę. Zbladła, luźny stolec, palpitacje serca, omdlenia, drgawki, przeróżnie napięcie z niej wychodziło, różnymi kanałami. Kamila nawet skryła się w prysznicu, żeby trzasnąć czekoladą, gdy Natalia oddawała stolec. I zrobiła to nawet dwukrotnie – na dwa różne sposoby. Raz wysunęła się cichcem z kabiny i tuż przy uchu defekującej strzeliła kostką czekoladowego bloku. Za drugim siedziała szczelnie zamknięta w środku i chrupała niemiłosiernie głośno czekoladą. Natalia siedziała na sedesie i z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak zamglona szybą sylwetka Kamili tkwi w kucach i rozkoszuje się kolejnymi kęsami trzaskliwej czekolady. Przypominała zmożonego żądzą jaskiniowca. Prześwit w śniegu, nareszcie. Natalia zaliczyła szybką trasę rolkową po lesie, adrenalina rozsadzała żyły podczas wymijania kamieni, gałęzi czy przeskakiwania nad wnękami w ścieżce. Dziś chciała na ostro, wyżyć się, wzgórze tylko objechała, darowała sobie gwiaździstą posiadówę, to dobre dla poetów-nudziarzy, nie dla hardaszczej babki sportsowmen. Po powrocie lica rześkie, serce żywe, ciało radosne, stopy wręcz szczęśliwe. Odstawiła rolki przy ściance garażu, zwinęła pompkę gdzieś między rupieciami, bo zapomniała tego zrobić przed wyjazdem i powędrowała schodkami w górę do korytarzyka. Stamtąd skierowała się do salonu, jednak zatrzymała się, bowiem w oddali ojciec Tomasz siedział okrakiem na stołku w kuchni, pochylał głowę, przez refleksy na szkłach okularów nie dało się dostrzec oczu. Pochylał się nad grubym palem opartym o udo, ostrzył jego końcówkę miarowymi pociągnięciami noża. Hsz. Hsz. Hsz. Wióry leciały, Natalia strzygła uszami – dźwięki były równie straszne co fascynujące. Ktoś od jakiegoś czasu za nią stał. Kamila, leciutko uśmiechnięta. – Na kogo to? – Nati wskazała pal i przełknęła ślinę. – Na ciebie, siostrzyczko. Tata zobaczył, że biednemu drzewku coś się stało. Jakże miałabym kłamać? No przecież nie chciałam prawdopocić się. Powiedziałam, że uszkodziłaś je piłką. Harda morda Natalii zbladaczkowała momentalnie. Zerknęła na pal w rękach ojca, na którym będzie musiała w ramach kary zostać nabita. Hsz, hsz – stawał się coraz ostrzejszy. – Przygotowałam na ciebie odpowiedni harpun. – Kamilka przemiło się uśmiechnęła. Nóż na moment zamarł, ojciec w dali kuchennej uniósł głowę i również do Natalii nieco się uśmiechnął. Zawody uniseks dla amatorów w jeździe figurowej zbliżały się wielkimi krokami, Jessika lekko się denerwowała, wolała raczej dystans czasowy między teraźniejszością a zawodami ujeżdżać na małej łasiczce czasowej o krótkich nóżkach miast na ogromnym olbrzymie czasowym – po każdym jego długim, potężnym kroku niemożebnie intensywne wibracje szturmowały fortecę spokoju dziewki. – A więc to jest presja zawodów w Januszowie Świętokrzyskim – Jessika rzekła w salonie, gdy jak zawsze wieczorem po treningu popijali czekolady z termosów. – Kurwa. – Siorbnęła sobie jeszcze raz, pełna refleksji. – Nie wiedziałam, że to aż taka presja, jak trener nam o niej mówił, to ja myślałam, wiecie, że będę taka non-stres harda babka chill. A tu masz, wyszło szydło z wora… jestem mięczak galareta osika na wietrze, na to wychodzi. – Na to wychodzi – potwierdziła dla żartu Kamila, wargami ściągając zwiewną piankę z wnętrza walca termosu. Natalia siedziała wraz z nimi, na telefonie coś przeglądała. Musiała przyznać, że ziąb, który przynieśli na ciałach z dworu był klimatyczny oraz rześki. Nie zapalili świateł, tylko parę świeczek, dominował mrok. Chybotliwy płomień poruszał cieniami jak marionetkami, cień grzywki na czole Jessiki drżał niczym osika na wietrze. Aż tak czuła się zestresowaną osiką, że nawet cień grzywki przejął ową cechę. – A ty, Nati – ozwał się Sieciech – winnaś ujeżdżać łyżwy razem z nami. Patrz, jak teraz nam się miło pije czekoladę. A nie tylko ciągle te twoje rolki terenowe. – Nie obrażaj ich, kuzynie, dobrze ci radzę. – Przecież nie obrażam. Uuu, mamy tu rolkowego nadwrażliwca. Niech pomyślę, co może być powodem? Może ten śnieżek, przez który nie da się pojeździć. – Możliwe, kuzynie. – Widzisz, Nats – wtrąciła Jess. – A na łyżwach byś pojeździła sobie. Naprawdę nie mogę pojąc, dlaczego tak bardzo marnujesz potencjał swych mentalnych łyżew. Czy robisz to wbrew swej naturze, to jakiś rodzaj buntu? Myślałaś może o terapii? Ona pokazałaby ci takie kanały egzystencjalne, że mała bania. A może lubisz uprawiać auto-sabotaż? – Na pewno lubię mieć spokój. – Wiesz, moja droga – Sieciech zarzucił ramię na oparcie – na pewno gdybyś przestała walczyć ze swoim przeznaczeniem i dała się wyzwolić mentalnym łyżwom na lodzie, no cóż, myślę, że czakry tak by się w trymiga zrównoważyły, że osiągnęłabyś spokój podobny do lub nawet równy nirwanie. – Oj tam biadolenie. Kuzynie, wlej nam lepiej coś mocnego do kieliszków i włącz kominek. Będzie się milej siedziało w tej ciemnicy. – Nie mogę, Natalio. Dziś akurat mam dzień cichego ducha. To znaczy odcięcie między innymi od napojów wyskokowych. Dziewka fuknęła nosem. – Jebani indywidualiści, co, Nats? – rzucił jeszcze młodzian. – To nie kwestia indywidualizmu. To po prostu z tobą jest problem. – Uwierz mi, heh. – Przytknął rękę do piersi. – Jestem do bólu szablonowym indywidualistą, każdy z nas w dniu cichego ducha zareagowałby zupełnie tak jak ja przed chwilą. Kamila wzięły duży łyk czekolady. – Siostrzyczko droga, pozwolę sobie wrócić do tematu i oświadczyć, iż jakże nam przykro, że nie partycypujesz z nami w treningach. Nie przeszło ci przez myśl, aby zrewidować swoje cele i plany życia doczesnego? – Nie zaczynaj… z jebaną… kindersztubą. Zaraz po tym rozległ się dzwonek do drzwi. Natalia odłożyła telefon na stół. – No dobra – rzekła – dzieci popiły sobie czekoladki, a teraz spieprzando! – Że jak? – nierozumna Jessika skrzeknęła. – To Teodor, masażysta. Rozstawiamy się zawsze w salonie, więc, czy mogłabym, kurwa, ładnie prosić o troszkę prywatności? Będę niemal w negliżu. – No dobra tam, jak chcesz – mruknęli i ospale wdrapali się na górę do pokoju Kamili. Przywitała Teodora, jak zawsze obdarzyła schludność koszulki polo przymilnym wejrzeniem. Pochwaliła nowe perfumy, zaś on zauważył, że włosy dziewki stają się coraz mniej matowe i już po paru tych uprzejmostkach Natalia leżała na brzuchu na stole, gotowa na ostrzał wszechpotężnych dłoni sensorycznego bóstwa. – Mmm, ależ masz spięcie naokoło łopatek. Spokojnie, odprężę twoje spięte gule mięśniowe. – Och, Teodorze, masz ze sobą dziś omlety ryżowe? Fizjoterapeuta pochylił się do torby i wyciągnął kruchy placek, podsunął klientce do ust. Odgryzła kawałek i jęła nim chrupać, Teodor wolną ręką masował Nataliowe plecki wirowym ruchem, nie przestając karmić ją omletem. Kolejny omlet skruszył na jej lędźwiach, rozprowadzał paliczkami po skórze drażniące drobinki. – Już, już… Teodorze, ukarz mnie. Ukarz. Masażysta przywiązał ją do stołu. – Oj, zapomniałem pejcza z samochodu. Zaraz wracam. Natalia westchnęła, błogość w mroku świec sięgała zenitu. Wtedy tuż obok niej zamajaczył osobliwy owal, wsuwał się niemrawo w obszar widzenia Natalii – głowa Kamili. Wysunięta żuchwa wpływała weń, niby płetwa rekina, dolne zęby ogra znajdowały się przed przednimi. Natalia majtnęła ciałem, by uciec, lecz więzy Teodora krępowały ruchy. Gdzieś na dole z ciemności wlatywała niewielka bryła, niesioną ręką tabliczka czekolady, do połowy ogołocona z opakowania. Zastygnięte kakao frunęło do góry. Wreszcie górna kostka tabliczki zatopiła się w brodzie Kamili. Przejechała po skórze jak palec kochanka i zatrzymała na dolnej wardze, apetycznie ściągając ją ku dołowi. Kamila włożyła sobie do ust kakaowy blok i zrywem ramienia odłupała fragment przy uchu Natalii. Dziewka aż podskoczyła, tyle ile mogła. – Jezu, Kamila! Musisz tak trzaskać tą czekoladą? Czekoladowa siostra stanęła bardziej na widoku, rozebrała się do stanika i jęła masować nagą skórę kakaowym blokiem. – Masaż, Natalio, masaż… – Nie wychodzi ci bycie śmieszną. – Tu nie chodzi o śmieszność. Chodzi o to, że nie uciekniesz od czekolady. Nigdzie. Zjawił się nagle Teodor. – Witaj, Kamilo, też na masaż? – Trzasnął pejczem o swój dżins. – Och, nie, nie. Już się ubieram. Chciałam tylko zabawić siostrzyczkę, by się nie nudziła. – Rany, Natalio, ależ masz ty dobrą siostrę. Szanuj taki dar. Tomek wciąż dopieszczał pal dla Natalii. Zeskrobywanie płatków z drewna przynosiło satysfakcję i ukojenie, tak samo jak obserwowanie piętrzącej się ich górki pomiędzy rozkraczonymi na krześle nogami. Chłód spokojnego serca podsycał pełne prawości zamierzenie, Tomek strzygł uszami ku mroźnym zawiejom za oknem, słyszał w nich okrzyki wirujących w powietrzu śniegowych zjaw, dopraszały o sprawiedliwość. Strug, strug, strug... skrobotanie tak przyjemne, jak ocieranie się kości o kość w starym stawie – aby się rozruszał, ożył na nowo, to właśnie Tomek tworzył, nowy świat z piętrzących się pokładów pięknej energii. Świat bez zniszczonych drzewek, naturalnie prawy. Już po paru dniach gotowy pal został wbity w działkową glebę. Zygmunt tego popołudnia spochmurniał. – Szwagrze, co ty… To na mnie ten pal? – Wstał spod chatki działkowej, zabrzęczały skuwające go łańcuchy. – Nie, Ziga, nie na ciebie, tobie mówiłem, że darowaliśmy nabicie. Nie tylko ty w tym domu dopuszczasz się przewin. – Zatem kto nabroił? – Natalia. – Ach, Natalcia, fajnie, będę miał towarzystwo, przyznam, że trochę tu mi się przykrzyło samemu. – Poprawił obrożę, która kaleczyła szyję. – A na długo ją wbijacie? Co przeskrobała? – Pozsuwa się na palu dokładnie tyle, ile będzie trzeba. – O ja. No dobra, to ona będzie się zagłębiać w ostrze, a ja z nią pozgłębiam w tym czasie jakieś filozoficzne tematy albo też astronomiczne. Piękne niebo, piękne, nigdy nie miałem okazji wcześniej obcować tyle z naturą. Czuję jak nigdy, że jestem jej częścią, to bardzo wyzwalające, szwagrze. Dołącz do nas kiedyś, tak na parę godzinek. – Ziga, wydaje mi się, czy ty prosisz o zaostrzenie kary. – Och, nie. Wybacz, Tomek. Co ja poradzę, że jestem urodzony optymista. Cha, cha! Nazajutrz, w sobotę, Sieciech z Jessiką wpadli po trzech godzinach porannego treningu z Kamilą. Postanowili wypić czekolady na działce, odwiedzić ojca. Natalia również stawiła się tamże, częściowo, aby oswoić się z palem. Czekała już tylko na termin wymierzenia kary. Dziatwa wręczyła ojcu praliny prezentowe, oczywiście było to niezgodne z zasadami zakucia działkowego, ale Natalia wymusiła na Kamili, by ta „trzymała mordę na kłódkę”. Zygmunt przyjął opakowanie z wdzięcznością, łapczywie rozszarpał folię i już miał nakarmić się cudną słodyczą, gdy na glebie wylądował wróbel-głodomór. Miast władować pierwszą pralinkę do ust, Ziga całą pokruszył i złożył ptaku jako hołd naturze. Sieciecha oczy zaszkliły się, przygryzł wargę, pociągnął nosem – gdy tylko ujrzał ten dobroczynny akt. – Ileż tata tu się nacierpi – zaskomlał płaczliwie. – Synu, życie nie ma w zwyczaju pieścić człowieka, trzeba hardo stawiać mu czoła. Nati, ty coś o tym wiesz, prawda? Natalia drgnęła zaskoczona. – Ja? – Ty nie jesteś harda, siostrzenico, ty jesteś hardaszcza! Śpi w tobie coś na wzór podmorskiego potwora, to widać! Widziałem, jak raz mknęłaś na rolkach do lasu, to było coś! Dziewka wypięła mimowolnie pierś, jakże się cieszyła, że wuj dostrzegł w niej walenia. – Choć to dziwne, że korzystasz z pojazdu typu rolki, gdy masz na stopach łyżwy mentalne. Kamila podeszła do pala zaostrzonego dla siostry i gładziła go przyjemną ręką. – I jak tam harpun, waleniu? Sprostuje oczekiwaniom? – spytała. – Czujesz się już upolowana? – Wiesz co, siostro – fuknęła w odpowiedzi – weź ty na tych zawodach połam se nogi. – Nie ma opcji – Sieciech rzekł, wyszedł już względnie z trybu mięczaka – Kamila ma stalowe odnóża, ma najbardziej prężne mięśnie z naszej trójki. Trener w ogóle ją faworyzuje, a mnie i Jess nie raz jak szmaty traktuje. – Oj, przesadzasz, bracieniec. Zresztą już za tydzień okaże się, kto tu jest mocarzem i kto najwięcej progresów poczynił. Nie chcę zapeszać, czy coś, ale z naszej paczki ja uzyskam najwyższy wynik i pewne jest dla mnie również, że stanę na podium. – Wow, Jess – Nati sapnęła. – Skromność po całości. Kamila wzięła trochę pokrzywy spod chatki działkowej i jęła kroczyć z zamiarem poparzenia ryja kuzynki. – Młodzieży, młodzieży! – uspokoił Zygmunt rwetes rywalizacyjny. – Pamiętajcie, to ma być zabawa i przekraczanie własnych słabości, nic więcej. Kamila wyrzuciła chwast. – Cóż, mam nadzieję, że przed zawodami posadzą cię rodzice na palu. Twoje krzyki i jęki to będzie wspaniale naturalny doping. – Ażebyś przymarzła do tafli i zdechła tam, siostro ukochana. – Nie, nie, nie – Ziga się wtrącił. – Nie życzmy nikomu śmierci, to nieładnie. Natalio, wiemy, jesteś harda, hardaszcza, ale też bez takich przesad. Dokończyli razem pralinki, pogawędzili jeszcze, między innymi o stałym braku czuciu w stopach Zygmunta, ale znów sypnął śnieg i pożegnali się z nim, bo też już powoli ciemniało. Sieciech jeszcze rzucił, że to olbrzym Ymir płacze, stąd opad śniegowy, więc aby go pocieszyć, mogą w domu poczytać przy elektrycznym kominku nordyckie bajki. Wszystkim spodobał się pomysł, nawet wyjątkowo Natalii. Na zmianę czytali sobie nawzajem w salonie do późnych godzin nocnych, aż posnęli w pół słowa, tam gdzie akurat siedzieli.
  15. No nic, trzeba przeczekać tę zimę, potrwa to tydzień, dwa, miesiąc, pół roku, rok, jedną noc, kiedy wszystko śpi, śni i w tym śnie ciemnym, jak ziemia jest czarna w śniegu rodzi się nowe pod czułą ręką brzozowych witek. I przytuli się do matki dziecko malutkie na wiosnę. 27.10.2021
  16. W ten czas na dole świąteczna krzątanina odbywała się bez liku, talerze dźwięczały, kolejne potrawy witały na stole i apetycznie parowały cząsteczkami zapachowymi, za oknem pociemniało na dobre. Kamila, wieczny głodomór, nie mogła powstrzymać ślinotoku, ciągnęła za sobą po podłodze bardzo długie sznury śliny, gdziekolwiek tylko się udawała. Zygmunt zaproponował, że zadzwoni do kolegi dentysty Andrzeja i ten przywiezie ssawkę dentystyczną do odsysania śliny, ale stanęło na tym, że Aneta wręczyła córce miseczkę od moździerza, aby tam wydzielina z ust bezpiecznie skapywała. Moździerz był pod tym dachem bezużyteczny, więc nie szkoda go było nijak brudzić. Natalia poniekąd się zregenerowała i zeszła na dół, gdy prawie wszystko było gotowe. Na arenę konsumpcyjną właśnie wkroczył kompot, przyniesiony przez podchmielonego już dość mocno wuja, choć subiektywnie był bardzo trzeźwy. Dziewka zastała kuzynów Sieciecha i Jessikę oraz siostrę Kamilę przylepionych do szyby w salonie. Kamili oczywiście zwisała liana ze śliny do miseczki. Natalia dojrzale wsparła ramiona na oparciu fotela, skrzyżowała nogi jak femme fatal. – No i co wy tam bobaski – rzuciła przez salon do krewniaków – pierwszej gwiazdki wypatrujecie? – Ćśś, Nats – zganiła Jessika. – Zaburzasz świąteczne pole. – Patrzcie, jest – Kamila wypatrzyła jako pierwsza. Pałka władzy wybitnie dobrze leżała tego roku w dłoniach Królowej Mrozu, bowiem dokładnie w Wigilię, dokładnie gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda z nieba posypał się również pierwszy śnieg. – Och, śnieg pada. Czysta radość – westchnęła Jess. – Jak dawno nie było śniegu na święta… – To kwestia pałki władzy – sprecyzował Sieciech obcykany w obrządkach różnych kultur. Pokiwał głową z uznaniem. – Szacunek dla zimy, no i dla pałki. Zapowiada się im dobra współpraca w tym roku. – Tak, Siecieszku – rzuciła Natalia. – Po świętach zapiszemy cię do psychiatry, już nie musisz nas o to na okrętkę prosić. – Oj, Nati – odparł tylko – jak ty nie kminisz obrządkowości, to nie mam pytań. Wreszcie uczta się zaczęła, wymogła to Kamila i to w dwojakiej manierze: po pierwsze błagalnymi strąkami śliny, a po drugie nagabywaniem, że tradycji musi stać się zadość, gdyż pierwsza gwiazda migoce, więc rychło w czas, aby do wieczerzy zasiadać. Potrawy jakoś szybko minęły, desery weszły na salony. Sieciech nie cierpiał kompotu i gdy tylko dzban znajdował się bliżej niego, dusił się na pokaz, aby przypomnieć krewnym, co by nie wlewali mu mętnej cieczy do szklanki, bo nie wiadomo, jakim atakiem może się to skończyć: szału czy paniki. Szklankę z bałwankiem wolał gorliwie zapełniać colą. Natalia miała nieszczęście siedzieć naprzeciwko Kamili – Kamila co chwila brała dwie, trzy kostki czekolady i patrząc w oczy siostry, trzaskała czekoladą, szeroko otwierając memłające usta. Dobrze wiedziała, że to wpienia Natalię, kakaowa miazga w paszczy siostry to nieapetyczny widok. Natalia odłożyła w pewnym momencie widelec i przestała jeść Stefankę. Napisała Kamili krótkiego SMS-a: Zamykaj mordę, jeśli nie chcesz mieć wykrojonego kolana. Kamila odczytała i kulturalnie zaśmiała się do siostry przez stół, zaraz po tym wzięła osiem kostek i wszystkie zgruchotała, mlaszcząc, pracując szczęką w zakresach maksymalnych i miło kierując oczy ku siostrzyczce. Natalia miała dość, wzięła wielki nóż do krojenia ciasta i wpełzła pod stół. – Mamo, tato! – Kamila krzyknęła. – Natalia weszła pod stół! – Jezu, dziecko, czego ty tam szukasz – skarcił Tomek. Natalia musiała zawrócić, tuż przed wbiciem ostrza w rzepkę siostry. Dyszała, zmęczona przeprawą pod sklepieniem stołu, rozpalona gniewem. Piorunowała spojrzeniem Kamilę i nie wypuszczała z dłoni noża trzymanego na sztorc. Tak minął deserek, odbyły się rytualne szeleszczenia worami z prezentami. Po nacieszeniu zmysłu Thorina bogactwami materialnymi czwórka najmłodszych biesiadników udała się na spacer, co by chłonąć rzadkie ostatnimi czasy zjawisko pogodowe – opad śniegowy. Śnieg na drodze pierdział pod stopami, gdy kierowali się naturalną ścieżką rowerową w stronę ławek leśnych pod daszkiem. Natalia zmarkotniała – jeśli opad się utrzyma, nici z jej rolkowych wypraw, nici z relaksu, rolkowe opony nie będą już nabrzmiałe, stracą na sprężystości, sflaczeją jak uszy goblina. Natychmiast jednak zadarła hardaszczo podbródek, patrzyła w niebo i mimo, że śnieżynki dokonywały abordażu oczu, ni w jedno mrugnięcie nimi nie poszła. Nie dam się pokonać. Śnieg mnie nie powstrzyma. Będę jeździć choćby po ślizgawicy. Walenia skrytego w mej piersi nie ujarzmi ni czekolada siostry, ni śnieg nieba, ni żaden nawet żywioł najgroźniejszy. Tak mi dopomóżcie wielorybie śpiewy podmorskie. Po drodze toczył się ożywiony dyskurs o życiu rozpłodowym borsuczyc i nie ustawał aż do ławeczek pod daszkiem. Gdy zasiedli na chłodnym drewnie, chuchając w dłonie dla optymalizacji przepływu cieplnego w organizmie, Jessika ponownie wyraziła żal nad ojcem – iż musiał trwać zakuty w łańcuchach działkowych. – To go wykończy psychicznie… – Mówiłam – próbowała uciąć Kamila – sam sobie zasłużył. Nabroił i teraz odpokutowuje. – No tak, ale biedny on. W sumie to nie do końca prawda, co powiedziałam, że on taki miejski wilk. On jakby nigdzie nie ma miejsca, jego jedynym domem są dalekie krainy i nieustanny ruch. Ławeczki z dwóch stron ochraniały drewniane ścianki, dając trochę schronienia. – Zamieć, jakby wkurwiony olbrzym chuchał – ozwał się Sieciech, opatulając kurtką. Wnet na żerdzi łączącej słupy podtrzymujące daszek usiadł cichutko wróbel, zerkał na ludzi głodnymi oczyma, wyczekując chlebowych zrzutek. – Ptaki to majestat – rzekła Jess. – Prawda – potwierdził Sieciech. – Natalio, a wiesz, co jeszcze jest majestatyczne? – Nie wiem… oliwka smażona na patelni? – Nie, Natalio, chodzi mi o jazdę figurową na łyżwach. Zawiało, przez chwilę śnieg padał ukośnie, daszek leciutko skrzypnął pod naporem wietrznej siły. – Siostro, czemu z nami nie jeździsz? – spytała Kamila. – Brakuje nam twego pierwiastka osobniczego. Aby wyzwalać progres, wzniecać artyzm, aby nasze siły witalne trwały i aby pożywiał on nasze mięśnie z żelaza. Musimy trwać na lodzie razem, jako drużyna. – I ten ptak, Natalio – dodała Jessika. – Nie chcesz być lekka, wolna i piękna jak on? Właśnie to da ci jazda figurowa. Właśnie to. – Jeźdźij z nami, jeździj – poprosiła siostra. Wróbel obrócił główkę, przeskoczył parę razy po żerdzi. Zawiało, kurtka Sieciecha łopotała, skrytego w mroku młodziana owiewały tumany wślizgującego się pod dach śniegu, nos pochylonej głowy sterczał ponuro spod kaptura. – Bo nigdy nie będziesz jak ten ptak – dokończył. Wróbel zerwał się do lotu, zniknął w drzewach. Natalia miała wrażenie, jakby wgapiali się w nią zakapturzeni sekciarze. – Jestem kimś więcej niż ptakiem – wyrzekła, tłumiąc dziwny szloch. Natalia w głębi piersi była niewzruszonym waleniem, gdzie tam jej do lekkości, ona zakrzywiała przestrzeń samą swoją masą. Pompa tłocząca krew przetransformowała kształtem w małego wieloryba, który tryskał z otworu czaszkowego posoką, by dalej zasilać krwioobieg. Kamila stanęła przed nią. – Zatem kim, kim jesteś, siostro? Dziewka wycelowała hardaszczyj podbródek w bok, spojrzała przez zawieję śnieżną na odległe wzgórza zasnute puszystym kożuszkiem mlecznej mgły. – Jestem Natalią. Osobowość dziewki nigdy wcześniej nie była tak spójna. – Jestem waleniem. Święta mijały pod znakiem miłości, ciepła i serdeczności, a wszystko to nie działoby się gdyby nie, a i podsycane było przez, notoryczny alkoholizm. Sieciech drugiego dnia świąt rzygał już kolędami i jak najwięcej się alienował, nie pozwalał Kamili, by plotła mu mikro-kiteczki, na których zawiesiłaby bombki. Próbował zamówić fryzjera do domu, by prawilnie skrócić włosy i odciąć tym samym kuzynce możność maltretowania go kiteczkami – byłoby to zagranie na miarę Obrony Sycylijskiej czy też Odrzuconego Gambitu Hetmańskiego, patrząc przez pryzmat szachów – jednak plan spełzł na niczym, gdyż żaden obcinak fryzur nie kwapił się do pracy w czasie świątecznych uniesień. Jessika zaś i Natalia objadały się opłatkiem na umór i wypłakiwały się jak bobry nad zrujnowaną przez przypływ tamą – tak były szczęśliwe. To znaczy Natalia miała ducha świąt w dupie, ale udawała dla kuzynki, chciała zyskać sobie sojusznika w walce z Kamilą i trzaskającą czekoladą, które nawiedzały ją i przez okres świąteczny. Nie wiedziała jeszcze, jak konkretnie kuzynka ma jej pomóc, ale siała powoli ziarno, by zebrać plon, jak to często bywa, w najmniej spodziewanym momencie. Zbratali się we czwórkę, oraz zakopali wszelkie topory czy kiteczki wojenne, około godziny piętnastej, gdy już zmrok powoli zapadał, by trochę ponakurwiać sobie w siatkówkę. Natalii się nie chciało, ale jakoś jej wyperswadowali, że i się uspołeczni, i rozrusza kości, a i spali część świątecznych kalorii. Poszli do garażu napompować pompką piłkę. – Ja napompuję! – zadeklarowała się Natalia, gdy Kamila przymierzyła się do wbicia igły w kulę. – Oho, dlaczego to? Jakiś podstęp? Wpompujesz tam wodę, by sabotować siostrzano-kuzynowski turniej? – Nie, skądże. Gdzież bym śmiała. Po prostu lubię pompować. – Spoglądali na nią nieufnie. – Proszę. – No dobra, bierz pompkę, my pójdziemy się rozgrzać w ogródku już. Natalia wtłaczała powietrze powoli, zahipnotyzowana sykami, uśpiona wilgocią garażu. Zakorzeniła się w jamie jak wielkie obrośnięte bluszczem kamienne monstrum i chłonęła przyjemne dźwięki pompujące, przymykając rozanielone skalne powieki. Lekko się przy tym poruszała, wraz z każdym długim oddechem odpadały z niej drobinki gleby i staczały się małe kamyczki. Dokładnie tak samo pompowała kółka swych rolek terenowych. Marzyła już o chwili, kiedy śnieg ustąpi i wreszcie ulokuje stopy w pojazdach, by odciąć się od niesnasek żywota i zaleczyć czekoladową nerwicę. W taki sposób pompują właśnie tylko skalne walenie. Grali Sieciech z Natalią przeciw Jessice i Kamili, stałe składy. W ogródku nie stała siatka, ale korzystali z wyimaginowanej. Boisko zaś mentalnie utworzyli możliwe daleko od niskich drzewek Tomka. Sapali, oziębłe przedramiona nakurwiały bólem, gdy przyjmowali piłkę, paliczki przy odbiciach prawie się wyłamywały, ale dla sportowców nie ma czegoś takiego jak niedogodne warunki. Jessika na długie spodnie założyła sportowe szorty, aby wspierać morale swoje i swej współzawodniczki. Sieciech zagryzał szczęki, moc szortów była powalająca, nie dość, że polepszała im technikę i wytrzymałość, to, musiał przyznać, gnoiła jego i Natalię. Umiejętnie jednak to kompensował – dodawał mocy kuzynce wypiętymi w nią pośladkami, zawsze gdy serwowała. Zaliczyła dzięki temu parę asów i nieźle to właśnie wyrównywało potęgę szortów. Zarządzili przerwę na nawodnienie. – Kamila, nieźle, widzę poprawę w elastyczności nadgarstka przy ścinach – docenił kuzyn. – Och, może to ten obóz łyżwiarski ostatni. Jak ty i Jess spaliście, ja chodziłam na siatkówkę. Po pijaku odkrywa się zupełnie na nowo możliwości swego ciała. – Ja nie spałem. Chodziłem pić na bilardzie. Więcej piłem, niż grałem. – Ja też nie spałam – wtrąciła Jess. – Piłam z paroma łyżwiarzami nad rzeką. – Widzisz, widzisz, ile tracisz, siostro, nie ćwicząc z nami łyżew? Natalia przepchnęła się do butelki z wodą. – Dajcie mi się napić, padam na pysk. Wracamy już na chatę? – Natalio… – Kamila beształa. – Nie jesteśmy nawet w połowie meczu. – Dupa, cycki, dupa, cycki. Dajcie mi odsapnąć chwilę chociaż. Grzmotnęła tyłkiem o murek zjazdu do garażu i odpaliła sobie jakiś filmik na telefonie. – Tylko nie za długo! – Jessika upomniała palcem i przestąpiła z nogi na nogę, falując zaczepnie szortami. – Ja już się palę, by sprzedać wam łupnia. – Ty tak nie szeleść tymi szortami na pokaz, siostro. – Sieciech pochylił głowę, której czubek parował dymem zła. – Na śniegu łatwo o wywrotkę, więc lepiej stać stabilnie. Bo się szorty poprują i będzie płacz. – Oj tam, już dobrze – załagodziła rosnące napięcie Kamila. – Natalia, nasiedziałaś się, gramy dalej! Wznowili grę, przewaga Jessiki i Kamili urosła. To spowodowało, że Sieciech musiał uciec się do ostateczności. – Time! Time! – zawołał i ułożył T z rąk. – Potrzebujemy narady. – Że potrzebujecie, to oczywiste – zakpiła Kamila. – Nic wam nie da, ale proszę bardzo, skoro chcecie przeciągać swoją sromotę. Natalia i Sieciech kucnęli z boku. – Słuchaj, to może wydać ci się głupie, ale… no sama przyznasz, że moje wypięte pośladki dają ci kopa! – No… w sumie chyba tak. – Dobrze, bardzo dobrze. – Sieciech kiwał głową. – Więc teraz zastosujemy silniejszą technikę, nauczyłem się tego od Rosjan na obozie łyżwiarskim, a oni, mówię ci, życie biorą garściami. Natalia trochę się spięła. – Tuż przed twoim serwisem teraz wypnę się i dodatkowo puszczę bąka, dzięki temu… – Nie, Sieciech, nie! Nie było gatki. – Ale to zadziała, uwierz! Z Rosjanami działało! Natalia sapnęła. – A rób, co chcesz, kuzynie mój drogi, ja chcę już do ciepełka, wypić herbatkę i poczytać kryminał. Skończmy to i tyle. Wrócili na pozycje. Natalia podrzuciła piłkę i nim ją uderzyła cichy gaz Sieciecha wytrącił ją ze skupienia, spodziewała się czegoś bardziej dosadnego ze strony kuzynowskich wnętrzności. Ale i tak – łupnęła w piłę jak nigdy! Niesamowita moc rosyjskiej techniki pognała przez kości i wsiąknęła aż w sam szpik. Z tym że zagrała potężnie niecelnie. Piła trafiła w drzewko, które Tomek sadził z miłością, gdy kiedyś dawno stawiali ten dom. Gałązki zawyły z bólu, piłka przefiltrowała się przez nie i głucho opadła w zaspę śnieżną. – A co to się stało? – zaniepokojony rwetesem Tomek wyjrzał przez salonowy balkon. – Nic takiego! – rzuciła Natalia. Dziewkę opanowała bladość niemożebna, drżała jak osika, a palce memłały nerwowo przestrzeń powietrza, była sprawdopocona, czyli pociła się tudzież organizm jej różnorako inaczej odreagowywał stres, gdy próbowała zataić niewygodną prawdę. – Jak to nic, no chyba delirek nie mam i coś słyszałem. – Oj, bo wiatr się wzmógł! Niemożebny wiatr… oj, ale dziś wieje! – Prawdopociła się dalej. – Tak, tak. To wiatr – w miarę naturalnie potwierdziła Jess. Tomek coś tam mruknął i schował się w salonie, a Natalia otarła sprawdopocone czoło. – Wracajmy, dupa, cyce! Obwieszczam pożal się Boże turniej za zakończony! Natalia przerwała dziką zabawę na mrozie, brutalnie wyżywając się kopniakiem na piłce.
  17. Jest biało i świat jakby też inny. Wczoraj szedłem z szarością - bardziej mokrym smutkiem, oświetlonym z łaską przez gasnące latarnie. A dzisiaj krok za krokiem, jaśniej w oczy, jest i uśmiech, i w uszach gra świątecznie. W nadchodzącym białym zimnie uwielbiam żółtawe blaski latarni, w których na pierwszym planie dostrzegam płatki śniegu. Czyż to nie piękne? A gdyby tak zatrzymać na moment świat? Unieruchomić wszystkie atomy, te cząstki drgające. Choćby na sekund pięć! Dobrze spojrzeć, dłuższą chwilę. Dopatrzeć tego obrazu i dostrzec wszystkie uczucia, które od oczu przesuwają się napięciem, emitując do organizmu emocjonalny cios. Adrenalina! Drgawki! Już głowa paruje! „Poczekaj, spokojnie” - mówię sobie. Zrobiłem zdjęcie. Gdy przyjdzie lato i dane mi będzie spojrzeć na nie, to spojrzę. Dwa różne światy oddzielone jesienią i wiosną. Dc
  18. graphics CC0 [zimowy minipoemacik liryczny] drapieżne surowe zimy w saniach pamięci skrzeczą zawrócone obrazy sztuka królową śniegu – sztalugą natury… wczesnym porankiem u Claude Moneta „sroka” przysiada na żerdzi w światłocieniu słońca się doświetla kobaltowo-srebrne sekwencje smug brzuchate gile. bałwanki. kuropatwy. i przyszłe przebiśniegi gruda. grudzień. grudniowo! U Kossaka batalistyka i sceny powstańcze u Fałata i Podkowińskiego zimowe panoramy miast… szczeniacka opowieść ucieka poza ramy wtedy czas przywołuje wspomnienia z fresku także mojego dziecięctwa a zima powraca… w usłużnych komemoracjach… genialne! dokrewne gruczoły pamięci kompensują aromaty leukocyty Mnemosyne zabielą plenery znów mróz siarczysty hartuje ryby w polowej wędzarni i pachną świąteczne balerony zrębki drzewa jabłoni aromat gałązki jałowca wszystko co żyło dało się strawić lub powąchać… dziadunio w baranim serdaku pokoleniowy patron zapachów dostawca polędwic i goleni zaklina czar smacznych wspomnień pelenka na stole jarmica z garnkami w potoku płyną nosaki są pulchne dziewczęta ich alabastrowe makijaże na biegunie prawcieleń lodowatych pocałunków cierpkich i pistacjowych jak Kim Kardashian blade dojrzałe włóki skore do żyniaczki nieco dalej zimniejsze jeszcze sympozja w dreszczyku plenerów retrospektywnych… utarty sproszkowany śnieg zaprósza teksturalną bielą garbate sosny dociąża ich zaciężne igliwia horyzonty przesuwając w nieco głębsze perspektywy szadzi gromadne paśniki w kordonach żywiołu tu liczne jadłodajnie zapełniła fauna fetuje wolność klaruje smaki w jasełkach pełnych siana a wiatr dmie przez płuca zimowych futer podszczypując zmysłowo stada młodych sarenek w zaspach śniegu do kolan obtulonych ich zgrabne sprężyste cewki dygoczą z zimna drżą jak osika na wietrze w uśpionym potulnym lesie najstarszy jeleń-matuzalem nozdrzem wachluje jak komin parowozu ogromny naremny piciur obgryza z pietyzmem korę skostniałej jarzębiny zrywając przypadkiem królewskie poroże zrogowaciała scypuła oszklona szronem wytycza granice nowego wieku i dystans do białych plam historii w tutejsze okna zagląda wieczór w izbie u sąsiada pobielono wapnem cebrzyki i konwie z wodą sapka z białej mąki okraszona masłem z mlekiem i skwarkami coraz ciemniej za mglistą szybą… a w naszym domciu? jasno i miło: misio przytulony pod kołdrą ożywiona natura wprawiona w ruch porusza sztuczne płatki w „śniegowej” lampce na stole… w przytulnym pokoiku malutkiego chłopczyka — *podglebiem tekstu – rozmowa ze szczerym człowiekiem
  19. Ostatnia zima była za krótka, Więc tą, Wydłużmy powolnymi pocałunkami
  20. 1.Na parcianym płótnierysuje węglem zimaautoportret wiatrem słuchany2.Pustymi kwintamipróżnymi oktawamizapełnia pięciolinię Padre Vivaldi
  21. Przyszła mroźna zima, niebo odsłoniła, miesiąc przed terminem co ma w swym zwyczaju. Śniegiem lekkosypnym, narciarzy oczaruj, ubierz białe stringi i popraw makijaż. Kiedy opatulisz drzewa zamiast liści, pojaśnieje przestrzeń blaskiem wiekuistym. Muzyka pod butem, zaskrzypi kankana, a otchłań w dolinie jakże roześmiana. Przysypie rzeczółki, skuje litym lodem, zaśpiewa bul bul bul, zaspami otuli. Pstrągi potokowe grzeją się pod spodem, a zima jak zima w bieluśkiej koszuli... ...sypie puchem marnym, dyktuje zegarmistrz, rozgwary zwierzęce, jeleń pręży wieńce. Sarna przy ruczaju, wody ździebko daruj, paśnik znowu pusty, dziś nie będzie uczty. Zanim przywitałem, a już żegnać trzeba, jak mi nie dasz śniegu, wezmę w dłoń pogrzebacz. W piecu wyrychtować, a za groźbę przebacz, bo jakby nie było, bez puchu żeś jędza. "Jeden bałwan zimy nie czyni." - Władysław Grzeszczyk.
  22. graphics CC0 zimno, choć grudzień nieco pasywny, Odo niczym bajkowy kot przeciąga na śniegu, czarne futro – lśni od feomelaniny. nawis z kontrastu strąconych sopli zagrały jak Jankielowe cymbały gdy grzbietem po nich przeciągnął, upuścił pazurki w śnieg jak drążki z palców wypadły. pod parapetem to koncert – a gra czarny kocur śnieg sypie. wozownię, bociana gniazdo przyprószył, żuraw kłania się studni. ogródek lecz nie u tej panny Zosi szczęka ząbkami z zimna. kot nie „wykrada się z łozy” i nie „prześmiga po łące” w „jarzyny” nie „skacze” czy „sad” – bo nie potrafi – jak w epopei u pana Wieszcza – w księdze XI – i w wierszu: cztery osiem dziewięć. to inna duchowa pora roku. w zamian masz... bożonarodzeniowy śnieżny fluidów kutner – i blask słońca, roztkliwia Muzy nad innym zupełnie folwarkiem, a ślepia tego kota Odo – są szkliste i cierpkie, jak szron – w likierze benedyktyńskim --
  23. Pojawił się zachód słońca Nad jasnymi sklepieniami Kołyszemy się w kolorach Szeleści śnieg pod butami Rzuciłaś lekko na ziemię Nasz wspólny puchowy ciężar Stopniał pod nami cały śnieg Tak zadziałał miłosny żar Czuję tylko Twoje usta Zapomnieliśmy o świecie Okryłaś mnie ciepłem dechu Zrodzonym w sercowym lecie Powietrze mogło poczekać Natura stawia do pionu Oddychają za nas tlenem Białe lasy Oregonu
  24. Pierwszy raz na plazy, mam szesc lat. Piasek klei sie do stop mimo botow, woda przecieka przez sznurowki. Morze sie mieni w swietle zakurzonego slonca, kolory zmroku, fale jak stopione gwiazdy. Jest zimno. Mrzawka nawilza rzesy, wiatr chlodzi twarz, turla sie miedzy ubraniami. Biegne za siostra, slady jej stop na piasku szybko zastapione moimi, potem morze zabiera je do siebie. Znajomy glos wola do nas, odbieglysmy za daleko, do okola widze tylko twarze bialych skal. Rozgladam sie i nie ma zywej duszy, slady w piasku prowadza do nikad. Budze sie i slysze plytki oddech ukochanego, chorobliwy pot nawilza jego skore, jeczy. Noc czeka na zmiane warty poranka, grudzien to samotny miesiac. Mysle czasem czy nie oczekuje zbyt wiele od swiata, jestem zagubiona jak na plazy. Krzyk moj zatopiony, glowa pod woda. Swiateczna krew maluje babki we wannie. Grudzien to samotny miesac.
  25. wiosna wszystko rozkwita przebija się i wznosi nad porażki i błędy słońce się uśmiecha a nawet gdy zajdzie mi i tak jest ciepło trzymasz mnie w swoich ramionach twój oddech na mej szyi uśmiechasz się promieniejesz i przychodzi lato a latem nawet ulewy dają ukojenie to nie ma znaczenia dopóki mamy siebie pozwólmy latu trwać dłużej unikajmy jesieni i zimy a może będziemy będziemy szczęśliwi
×
×
  • Dodaj nową pozycję...