Piękna królewna

I.

W ustroni pięknej, dzikiej i odludnej,
Wśród gęstych borów, malowniczych dolin,
Pod tchnieniem wiecznie grających mandolin
Rzek i ruczajów, stoi mój przecudny

Pałac, mozaiką kosztowną zdobiony
I alabastru przezroczystą bielą —
Wkrąg się ogrody rozkwitnione ścielą,
W których fontanny rzewliwymi tony

Po nocach płaczą — a w poranek blady,
Ledwo rozplecie świt swe złote kosy,
Różowe nimfy i smukłe najady,

Zwilżywszy ciała w perłach rześkiej rosy,
Swój pląs miłosny, tajemniczy wiodą
Pod oleandrów cienistych ochłodą.

II.

W moim pałacu świetne są komnaty,
Tonące w luster przeźroczym krysztale —
Posadzki złote błyszczą się wspaniale,
Rzucają wokół słoneczne poświaty.

Gdzie sięgnąć okiem: purpura, szkarłaty,
Tu ówdzie dywan rzucony niedbale,
Srebrne kolumny, świeczniki — opale,
Pióra kolibrów, egzotyczne kwiaty.

Wszystko tu piękne — ale jest świetlica,
Co w sobie cuda niepojęte kryje:
Wonność ją wschodnich olejków przesyca,

Białe narcyzy i białe lilije
Pną się po ścianach aż pod strop niebieski,
Siany gwiazdami, zdobny w dziwne freski.

III.

Tu na, przetkanym bisiorem, atłasie,
Pod złotych kotar wykwintną zasłoną,
Wsłuchana w komnat ciszę niezmąconą,
Leży królewna niedościgła w krasie.

Jej lica świtu zróżowieniem płoną,
Jej oczy ciemnoszafirowe, zda się,
Patrzą, jak w słońca rozzłoconym pasie
Obłoki jasne, białorunne toną.

Leży bez ruchu czarująca, cicha,
Kwiecianą wonią uśpiona, zaklęta —
i tylko pierś jej lekko odsłonięta

Niekiedy zadrży i szybciej oddycha,
Lub świeże usta, wabiące rozkoszą,
Zda się, miłosnych pocałunków proszą...

IV.

W srebrzyste zmierzchy, ledwo się rozgędzie
Lutnia cichości wieczorowej śpiewna,
Mknie moja jasna, zaklęta królewna
Nad brzegi jezior patrzeć, jak łabędzie

Białością skrzydeł prują wód zwierciadła,
Jak ponad złoto-szafirową głębią
Przejrzyste mgiełki plączą się i kłębią,
Jak gwiazd świecących niebieskie widziadła

Padają w tonie — i jak księżyc blady,
W tęskniącej pieśni fontann zakochany,
Prześwieca złotem po przez drzew arkady,

Jak na posągów marmurowe ściany,
Gdzie lśnią postacie Psyche i Erosa,
Pada kroplista, srebrniejąca rosa.

V.

W onych ogrodach o północnej chwili,
Gdy przestwór nieba blaskiem się rozśnieży,
W moje objęcia się królewna chyli
I znowu czuję zapach ust jej świeży

I znowu włosów jej trefione zwoje,
Co promienieją gdyby blask miesiąca,
Mych krzepkich ramion otulają dwoje,

I znowu widzę, jak jej pierś drgająca
Ku mojej piersi zbliża się bezwiednie,
Jak wiotka postać pręży się i słania,

Jak twarz jej piękna płoni się, to blednie,
Tu — w pośród kaskad oddalonych łkania,
Wśród woni kwiatów i słowiczych pieśni,
Jak cudna bajka, życie nam się prześni.

Czytaj dalej: Śnieg - Zygmunt Różycki