Jesteśmy gnojem, mój bracie,
Mierzwą potu i krwi,
Mroźne niebo sinieje nad nami.
Płyną obłoki — i dni.
Jesteśmy mierzwą potu i krwi —
— I strugą źródlanej wody —
Złocisty księżyc z nas drwi,
Z nas — i z naszej swobody.
Ciepły wiatr wiosny przewiał
Lipcowy wyciekł miód,
Szary deszcz zalewa zarzewie.
Stalowy kładzie się chłód.
W błękitnej wisimy próżni,
Między niebem i błotem pól.
Jesteśmy różni:
Śmiech nosimy — i ból.
Na przysadzistej jabłonce
Wisimy dojrzałe owoce.
Wiatr gałęziami szamoce,
Jabłka na ziemię strąca.
Wsiewają nas — dzień w dzień —
Na pola wszystkich cmentarzy,
Tam, gdzie skrzypiący mróz,
I w białym, pustynnym żarze.
Codzień nas wgniata w pył
Wysokie niebo.
I żadne usta nie krzyczą: Dlaczego!?
O niebo!
Od gwiezdnych błyszczące brył!
Jesteś piękne.
I nikt z opadających ku śmierci
Nie pyta, czemu cierpi,
Dla ciebie.