Mały chłopczyna,
Który dopiero zaczyna
Rok szósty życia,
Roił niemal od powicia,
Że już nad niego,
Nie znajdzie w świecie większego,
Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,
Jak owa żaba w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę,
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie,
Jeśli kto kradnie:
Nasza pocieszna figurka,
Bierze kryjomo kluczyk, otwiera i z biurka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy, jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:
„Patrzcie! ta figa,
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają rówieśnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę wpada,
A on jak długi bruk zmierzył!
Biada!
Oberwał guza! Niewiem co tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!
Jeśli kto z małości zacznie,
Starszych małpować niebacznie,
I wady tej oduczyć jeśli się nie stara:
Zawsze go za to przykra spotka kara!