Zaklęte dzwony (I) - Anno Domini 1795

Na Wa­we­lu ję­czą dzwo­ny,
Gło­śno nasz się Zyg­munt żali!
A z wi­chra­mi smut­ne tony,
Po Wi­śla­nej pły­ną fali...

Sta­ry Zyg­munt łka jak dzie­cię...
Jęki nio­są wia­try chy­że...
A z Zyg­mun­tem wszyst­kich w świe­cie,
Za­ję­cza­ły dzwo­nów spi­że...

I po zie­mi na­szej ca­łej,
Hu­czą dzwo­ny jak za­klę­te...
Na­wet ów z Lo­re­tu mały,
Ci­cho roni łez­ki świę­te.

Hej! kto pła­ci za po­dzwon­ne,
Że tak ka­zał grzmięć so­wi­cie?
Hej! Li­tew­skie i Ko­ron­ne,
Komu, komu wy dzwo­ni­cie?

O! nie py­taj, dzia­two miła,
Jeno słu­chaj, słu­chaj szcze­rzej!
Oto jed­na, patrz! mo­gi­ła,
A w mo­gi­le Pol­ska leży!

Roz­bu­ja­ne ser­ce w dzwo­nie,
Wstrzą­sa du­szę dziw­ną mocą:
A tam dru­gie — w ludu ło­nie,
O pierś bije o sie­ro­cą...

Dzwon w nie­bie­skie grzmi po­dwo­je,
Gło­śniej ser­ce ludu szlo­cha!
I tak serc się ście­ra dwo­je,
Któ­re sil­niej Pol­skę ko­cha?

Na prze­mia­ny: ci­szej, śpiew­niej,
Dzwo­ni ża­łość ich po­boż­na,
Że nie wie­dzieć, czy już rzew­niej,
Nad oj­czy­zną pła­kać moż­na?

Ję­czą dzwo­ny... Dzwo­nom śmie­chem
Od­krzy­ku­ją wtór mor­der­ce;
Aż z ostat­niem dzwo­nów echem,
Zyg­mun­to­wi pę­kło ser­ce.


Jest ka­pli­ca na Wa­we­lu,
Oł­tarz lity ma ze zło­ta,
Mi­strzów to po­boż­nych wie­lu,
I ofiar­nych serc ro­bo­ta.

Na oł­ta­rzu, w srebr­nej sza­cie,
Bi­skup świę­ty od­po­czy­wa;
Włos mu bia­ły po or­na­cie,
I po­waż­na bro­da spły­wa.

W każ­dej cięż­szej tu go­dzi­nie,
Gdy dłoń Bo­ska sro­żej sma­ga,
Lud po­boż­ny z dala pły­nie,
I świę­te­go ła­ski bła­ga.

Przez go­tyc­kie okna z góry,
Pada na nią cień głę­bo­ki;
W niej, gdy umarł z kró­lów któ­ry,
Po­kła­da­no jego zwło­ki.

Skąd­że dziś do wrót ka­pli­cy,
Ze­wsząd lud ten wier­ny bie­ży?
Skąd te w oczach łzy tę­sk­ni­cy?
Skąd ten głu­chy szept pa­cie­rzy?

Za­żby krwa­we znów za­go­ny,
Dzicz ta­tar­ska za­pu­ści­ła?
Za­żby Pol­ska z swej ko­ro­ny,
Nowy klej­not uro­ni­ła?!

Ni to klej­not zgi­nął dro­gi,
Co ozda­biał blask pur­pu­ry,
Ni po­ha­niec wdarł się sro­gi,
Ani z kró­lów umarł któ­ry...

Lecz strasz­niej­sze — z ję­kiem wie­ści,
Wiatr roz­no­si na wsze stro­ny:
Oto Pol­ska — o! bo­le­ści!
Ca­łej zby­ła się ko­ro­ny!

O! przy­chodź­cie tu­taj spo­łem,
Tu! gdzie zim­ny trup jej leży,
I uderz­cie kor­nem czo­łem,
Z czcią ostat­nią dla Ma­cie­rzy!


Jak w dzień śmier­ci Zba­wi­cie­la,
Do gro­bo­wej tej ka­pli­cy,
Ze­wsząd ludu zdą­ża wie­la:
Z ca­łej Pol­ski to pąt­ni­cy.

Ci­sza wko­ło... Cza­sem jeno,
Mgłą czar­niej­szą zaj­dą oczy,
I na trum­nę, na mat­czy­ną,
Łza, zmie­sza­na z krwią się sto­czy.

Tyl­ko cza­sem wśród tej ci­szy,
Wiatr stłu­mio­ne jęki nie­sie,
Że za­le­d­wie Pan Bóg sły­szy,
Jak tam nić ży­wo­ta rwie się.

I przed oczy to­bie sta­ją,
Żywe z ba­śni tej wy­ra­zy:
O tych lu­dziach, co to bają,
Że cza­row­nik wklął ich w gła­zy...

Co tak wie­ki sta­li całe,
Pierś po­da­jąc bu­rzy cio­som,
I ze zgro­zą ska­mie­nia­łe,
Nie­śli dło­nie ku nie­bio­som!


Ja­kiż or­szak to wspa­nia­ły,
Pod zam­ko­we mknie ko­lum­ny?
Bia­łych du­chów za­stęp bia­ły,
Ci­cho zbli­ża się do trum­ny.

Tak ich wsta­je wie­lu, wie­lu,
Z pod gro­bo­wej swej ot­chła­ni...
Ach! to nasi z pod Wa­we­lu,
Wo­dze, kró­le i het­ma­ni!

Pły­ną cie­nie te ol­brzy­mie,
Niby bia­łych sznur go­łę­bi,
Męże — któ­rych samo imię,
Wstrzą­sa du­szę aż do głę­bi.

Idą wiel­cy ci ry­ce­rze,
Nio­sąc lau­ru liść na skro­ni:
Bo­le­sła­wy, Ka­zi­mie­rze,
Dwaj Zyg­mun­ci Ja­giel­lo­ni.

Nie­gdyś miecz ich z bły­ska­wi­cy,
Grzmiał po krań­cach ich dzie­dzi­ny;
Tro­nem był im szczyt Łomni­cy,
A pod­nó­żem Bał­tyk siny...

Po Czar­ne­go mo­rza pia­ny,
Nie­śli ber­ło na­miest­ni­cze,
A u stóp im jak bry­ta­ny,
Le­gły kra­je hoł­dow­ni­cze!

Nie­gdyś oni Pol­sce klę­li
Wol­ność świę­tą... O! ohy­do!
Dziś po wie­kach, star­ce bie­li,
Nad oj­czy­zną pła­kać idą...


Nad omsza­łym gro­bu gła­zem,
Z grzmo­tem wiel­kim pęka pły­ta,
I mąż cały za że­la­zem,
Stróż Wa­we­lu — wsta­je Kmi­ta.

Echo da­lej grzmot po­da­je,
Bije w kra­tę mo­gił rdza­wą:
Jan Tar­now­ski z gro­bu wsta­je
I po­trzą­sa swą bu­ła­wą.

Na to ha­sło, do swych zna­mion,
Wsta­ją z mo­gił czuj­ne stra­że,
Skrzy­dła wie­ją im u ra­mion:
Ach to nasi są hu­sa­rze!

Nie­gdyś — lot tych or­łów dum­ny,
Pruł sło­necz­ne nie­ba szla­ki:
A dziś oni u tej trum­ny
Idą kru­szyć swo­je zna­ki!

Idą ła­mać oręż rdza­wy,
Cie­nie mę­żów ta­jem­ni­cze:
Tu­taj nio­są swe bu­ła­wy
Ja­bło­now­scy, Chod­kie­wi­cze...

Tu, strza­ska­ny kord w pra­wi­cy,
Zdą­ża zło­żyć ka­lek paru:
To ostat­ni wo­jow­ni­cy
Z pod Ra­cła­wic i z pod Baru...

A nad gło­wą ich sztan­da­ry
Wie­ją dum­nie, wro­gów stra­szą
Ha­słem daw­nej, pol­skiej wia­ry:
»Na­sza wol­ność jest i wa­szą!«


Jak na sło­wo cza­ro­dzie­ja,
Co za­po­ry gro­bów tar­ga,
Wsta­je wiel­ki ka­zno­dzie­ja,
Zło­to­usty idzie Skar­ga!

Idzie w smut­ku i tę­sk­ni­cy...
Ci­sza nad nim po­gro­bo­wa;
Tyl­ko echa tej świąt­ni­cy
Po­wta­rza­ją jego sło­wa.

Tyl­ko ci, co to z ka­mie­ni
Wy­cio­sa­ni na sen wiecz­ny,
Wsta­ją, echem tem zbu­dze­ni,
Jak­by na sąd osta­tecz­ny.

I wstecz wie­ków myśl cof­nię­ta,
Dziw­ny ja­kiś ob­raz roi:
Wsta­je cała prze­szłość świę­ta,
Huf ry­ce­rzy w lśnią­cej zbroi...

Pięk­ne pa­nie i dwo­rza­ny,
W zło­to­gło­wiu i szkar­ła­cie;
A na tro­nie mię­dzy pany,
Siadł król Zyg­munt w ma­je­sta­cie.

Na tle zło­ta i ka­mie­ni,
Co kró­lew­ski dwór prze­ty­ka,
Świę­tym bla­skiem się pro­mie­ni,
Skrom­na po­stać za­konn­ni­ka.

Oto pa­trz­cie! jak w tem gro­nie,
Na­gle osiadł strach po­nu­ry!
Mąż w nie­bio­sa pod­niósł dło­nie,
Jak­by pio­run ścią­gał z chmu­ry.

Oto pro­rok grzmi na­tchnio­ny,
Pla­nów Bo­żych wiel­ki świa­dek:
»Sta­ny Li­twy i Ko­ro­ny,
»Za­po­wia­dam wam upa­dek!«

Ob­raz padł gdzieś w ot­chłań ciem­ną,
Tyl­ko echo groź­bą grzmia­ło,
I ów świad­czył mąż przedem­ną,
Że się sło­wo cia­łem sta­ło...


Zda­la, co­raz to bo­le­śniej,
Co­raz tę­sk­niej, co­raz smut­niej,
Dźwięk do­la­ta ci­chej pie­śni:
Czar­no­le­skiej wdzięcz­nej lut­ni...

Idzie w wień­cu ze si­wi­zny,
Wieszcz nasz, łka­jąc pier­sią całą,
Bo na »Tre­ny« dla Oj­czy­zny,
Strun na har­fie mu nie­sta­ło...

Więc spu­ści­znę swą gro­bo­wą,
Na nic zdat­ną już w tej do­bie,
Pieśń i lut­nię bo­ja­no­wą,
Na Oj­czy­zny skła­da gro­bie.

Jak za na­tchnień swych ro­dzi­cem,
Su­nie dzia­twy ciż­ba wier­na:
Na­przód idzie z bla­dem li­cem
Asce­tycz­ny cień Acer­na;

Idzie, gniew­nie szar­pie wąsa,
Groź­nym wzro­kiem tłum prze­stra­sza,
I wy­chu­dłą ręką wstrzą­sa
I po­dzwa­nia w trzos Ju­da­sza!

I w grób zdraj­ców pię­ścią wali,
Za­rdze­wia­łą ła­mie kra­tę:
»Tym, co Pol­skę za­prze­da­li
»Nio­sę — woła — ich za­pła­tę!«

Za nim stą­pa ów syn kmie­cy,
A naj­słod­szy wieszcz le­chic­ki,
Pierw­szy z chło­pów, któ­ry ple­cy
Od ksiąg zgar­bił, — nasz Ja­nic­ki.

Tam Mia­skow­ski w lut­nię zło­tą
Grzmi i woła: »Sza­tę wro­ną
»Włóż, o Safo! i bij oto
»W płacz ser­decz­ny nad Ko­ro­ną!«


Czy wi­dzi­cie? ge­niusz sła­wy
Zło­tym klu­czem grób od­my­ka;
Oto sta­je w pro­gu nawy
Duch sło­necz­ny Ko­per­ni­ka.

W górę rzu­ca wzrok na­tchnio­ny
Tam, gdzie zo­rza praw­dy świ­ta,
Idzie — w błę­kit za­pa­trzo­ny
I gwiazd o los Pol­ski pyta!

Za nim, świet­nym ko­ro­wo­dem
Pły­nie dłu­gi or­szak cie­ni:
Oto sta­ja przed na­ro­dem
Mę­dr­cy pol­scy i ucze­ni...

Sta­ją cie­nie te szla­chet­ne,
Oto­czo­ne czcią i mi­rem,
Lecz ich gwiaz­dy bled­ną świet­ne,
Bo przy­kry­te smut­ku ki­rem.

O, wy! któ­rych wiatr ko­ły­sze,
Przez gwiaź­dzi­ste nie­bios stro­py,
Mów­cie, ja­kie Bóg tam pi­sze
Dla Oj­czy­zny ho­ro­sko­py?

O! mów ty, wy­brań­cze nie­ba,
Co po mlecz­nej stą­pasz dro­dze,
Któ­ryś z wozu strą­cił Feba,
A sam ujął jego wo­dze...

Mów! bo świt się w chmu­rach grze­bie,
Że nie prze­drzeć mgły oczy­ma,
Czy już Pol­ska na swem nie­bie
Opie­kuń­czej gwiaz­dy nie ma?

Próż­no py­tam... Ci­sza głu­cha!
Du­chy sto­ją, smut­ni, bla­dzi,
Próż­no w nie­bo skła­niam ucha
I tam nie­ma od­po­wie­dzi!...

Czy­taj da­lej: Ziemia rodzinna – Władysław Bełza