Jadowite węże pełzną po stepach,
księżyc rosę pije w srebrnych czerepach;
(miłość ma umarła, jak o szczęściu sen) - -
niebo wiekuiste, jak morze bez den.
Gór wierzchołki w gwiazdach rzeźbią Bogu sąd -
zły geniusz tam kona - ma na skrzydłach trąd;
burze ciemne biją piorunami w skroń -
żadna z cór anielskich nie podejdzie doń.
Koń mój, krocząc w otchłań, trącił gniazdo węża -
skoczył w bok - i upadł - i już śmierć go stęża - -
idę sam - i patrzę w śnieżną Boga twarz -
chmury łez mych płyną do lodowych czasz.