Ramiona w chmurach poszukują ziemi.
A ta się pieni gniewem i wystrzela
Łagodną trawy świeżością, jak dymem.
We snach błądzący... Czy gałąź mnie zbawi,
Listek w dygocie, choć cień jego drobny?
Powierzchnio zmienna, jak głęboko łowisz
Źrenice zapatrzone w swe odbicie.
Więzień samego siebie! jak odnaleźć
Zaklęcie, które przywróci wam ciało?
A tam jest wolny przestwór, nas wyzbyty.
Jak oczodoły puste, i gardzący
Wszystkiem, co jeszcze śmiertelne: zielenią,
Która co wiosnę formuje się gorzko,
By ku zagładzie udręczać się pełni;
Wioską nad wodą: i ta jest umowna;
Wiatrem, marszczącym jeziorniane smugi;
I nawet strugą, tonąca w kolorach
Wielokształtnego nieba: jego niema.
A cóż o deszczu rzec? Poszmer szarawy.
Pieściwą lirę bezcielesnej toni
My jeno słyszym czujnie, jak padanie
Kroplami godzin w wydrążone ucho.
Niby na brzegu muszla, która pragnie.
Aby Ocean istniał. Kto wie o nim?
Tam trwa godzina i jest nieruchoma.
Co sprawdzi wonie, powiedz? Czyj wytropi
Węch przesączanie się zapachów płynnych,
Perfumy rozpylonej snu, chaosu kwiatów.
Jeśli wynikły z gleby niepojętej?
Czy tak nas ciągnie ślad niepotwierdzony,
Jak psa, co węszy za człekiem przez drogę.
Szyfr czarodziejski, że ze łbem spuszczonym
Źrenicą mętną, umęczony widmem,
Biegnie, lecz za czem? (Nie pytaj, którędy!).
A może one, gdy wrzawą o świcie
Witają zmartwychwstanie ptasiej ziemi?
I przez powietrze przeciągają nici
Świegotliwego blasku, jak się szyje
Najcieńszą pajęczynę w barwach rosy.
One najbliżej progu, jak anieli
Klęczący u jeziora, aby musnąć
Odbicie na tę sekundę przelotną,
Gdy wolno spocząć. I znów lot rozwinąć.
Rozwartem gardłem dotykać wolności!
O drzewa już nie pytaj, o, pieczaro
Zmierzchu, muzyczne zmroki elizejskie!
Tam w snach błądzący... Patrzcie: naświetlony.
jak zimną świecą przestrzeni odgóry.
Olbrzymim blaskiem, który nie dygoce.
Jak gwiazdy widne (wam widne); uśpiony
Nieodwołalnie i błogo, jak obłok.
Podpatrujecie! Nadarmo wam czuwać,
Nanic szpiegostwo zmysłów, sieć domyślna,
Którą na przestwór rzucacie, by złowić
Topielca, więzów wyzutego... Płynie.
Głowa drążona i wstecz odchylona.
Jak odrąbana toporem zachwytu.
Grozi uśmiechem i wargi odmyka.
By zawtórować stworom niezrodzonym.
Jak kołysany snem czerep Orfeja.
Tak się przybija o brzeg, tam się budzi.
Tu gadam z wami, tu nadarmo żyję.