Lipiec

Znów słoń­cu się od­da­ła. Maja cu­dzo­łó­stwa
Zna­ny uśmiech roz­ko­szy ko­ły­sze na ustach.
Sa­miec cho­dzi ośle­pły, pró­bu­je, czy uda
Ko­la­nem chu­dym po­stów wci­snąć się w jej uda?
Ale jak­by ta­ra­nem wy­wa­żał wie­rze­je,
Sko­ro sto­ją otwar­te. Więc nie on bie­rze je.

Dzi­ka za­zdrość wy­dmo­wa. Z pia­skiem to­czyć bi­twy,
Ku­ła­ka­mi okła­dać wrza­skli­we ry­bi­twy?
Szep­tać coś, kon­stru­ować, po­su­wać umi­zgi,
Po­waż­niej stać bez łyż­ki - głod­ne­mu - u mi­ski?
Tak z se­wer­skiej fi­li­żan­ki uszczk­nąć ły­czek słoń chce,
Jak on roz­wa­lić ry­wa­la, któ­rym Fe­bus - słoń­ce.

Toż go on zna z pier­wo­ródz­twa. Nim w grzech się ob­le­kła
Zna­ła go­rąc żar­liw­szy od mę­skie­go cie­pła,
On tyl­ko pro­mień je­den. Tu pro­mie­ni mro­wie
Wy­so­kich warg do­ty­ka, w dol­nym zgęsz­cza mro­wie.
Kto z wraż­li­wych, co pier­sią otarł się o po­żar,
Łopat­ku­je w ko­min­ku wciąż ga­sną­cym po żar?

Czy­taj da­lej: Lekcja anatomii (Rembrandta) – Stanisław Grochowiak