I
HEREDIA
Cios był smagły — jak policzek
Na odlew.
Trybunowie rozprowadzali językiem krew na podniebieniu,
Setnicy fastrygowali zdruzgotaną rachubę Centurii.
Żagwie wzięto do rąk,
Krótkie miecze do świadczenia posług
Konającym.
Z bielejącym okiem oślepionych ptaków
W milczeniu krzątały się rzymskie kohorty.
Strzały wyszarpnięte z ciał
Wiązane porcjami jak chrust na zimę.
Aż któryś z Legii
Zanurzył twarz w pachwinie łokcia.
Było to wtedy, kiedy się pojawił
Zjeżony strzałami niby szczapa smolna,
W bagiennym słońcu
Głucho pancerny,
Z niesfornym koniem walczący zażarcie
Martwy Imperator.
II
PSEUDOHEREDIA
Zamiast namiotów dano nam skórzane pęcherze,
Pokryte sierścią,
Wypełnione dymem i zapachem
Ryb wędzonych na słońcu.
Nazajutrz
Wywiedziono nas w pole, aby przeprowadzić przez szpaler dzieci.
Ciała tych maleństw
Były odrażające jak galareta empuzy.
Muzykowano na muszlach,
Końskich włosach
I jelitach mułów.
Łaźnię sprawiono nam w dębowej budowli,
Gdzie na rozpalone klepisko z gliny
Słudzy chlustali konwiami wodę,
Wzniecając smrodliwy opar.
Dano nam wici z łoziny,
Abyśmy bili się nimi w piersi.
Karmiono nas robakami ziemi
I owocykami jałowych wydm.
A potem
Przyprowadzono nam kobiety
Na legowiska
Utkane z siana, ziół kadzidlanych
I żywych świerszczy.
Żądano, aby modliły się z nami
Do naszych bóstw
I naszym sposobem.
Misteria modłów
Podglądano chciwie,
Przedrzeźniając je niekiedy
W pocie czoła.
Dobroduszność naśladowców była doprawdy godna litości.
III
ANTYHEREDIA
Umieraliśmy powoli. Najpierw Trybunowie
Wyruszyli ze swych ziemianek
Do Krainy Cieni —
Dostojne mumie,
Ozdobnie odziane i nakłonione do pozycji siedzącej,
Wynoszono ze czcią
W ramionach lektyk.
Szlachetne profile
Pokrywano skorupami druidycznych głazów.
Centurionów
Zakopywano już dość płytko i pospiesznie.
Złote nakolanniki wystawały niekiedy z mogił.
Żołnierzy
Pozostawiono opiece robaków
I głodom ziemi, która ich wessała.
Ostatni, ostatni
Przede mną
Zasiał swój grób tam, gdzie skonał:
W łanie żyta, podczas kośby żniwnej,
Kiedy popiwszy oślego mleka
Dla odpoczynku czytał „Georgiki” Wergilego.
Trup jego straszył,
Z roku na rok coraz bardziej osobliwy:
Wysmukły szkielet
W płachcie spłowiałego płótna,
Z kosą w dłoni,
Jak drzewce sztandaru odsuniętą od biodra.
Lud przychodził tam ukradkiem
I wziąwszy się za ręce
Tańczył wokół szkieletu w zupełnym milczeniu.
Dudniła ziemia.
Motłoch Tyranów
Przesuwał Rzym do Konstantynopola