Bo nie masz oszustwa na Bazarze. Tutaj
Moralność jest sama w sobie — jak baba w babie — a knot w świecy.
Dwie Majewskie miały przez płot stragany z obrazami,
I obiedwie: niesprzeczne, niekłótliwe, choć pyskate.
Przychodzi jedna do drugiej — ta pierwsza dźwiga obraz.
Zaczęło się od ramy, bo ta druga kaprysi.
Druga:
Idźże, pani Majewska, z taką ichnią ramą.
Toż ją pluskwy zeżarły na weselu Kornika.
A było — hi, hi — co żreć: tyle tych frymuśnych
Zawijasów, farfucli, jak na torcie z Grójca.
Rama, widzisz pani, winna być bogata,
Ale i Stateczna. No i z gruntu nowa.
Pierwsza (z ironiczną powagą):
A jakże!
Druga (z niepokojem):
Co „a jakże”, smarkulo, jajo kwokę uczy?
Pierwsza (zaperzona):
Tylko nie smarkulo!
Druga (niby to pokornie):
Oj, co prawda to prawda. (I z westchnieniem) Klępo!
Ale Pierwsza dzierży obraz, jakby szła w Pielgrzymce,
Więc zimna na zniewagi bezbożnej ciemnoty
Uśmiecha się wstydliwie uśmiechem męczeństwa,
I co by tamta nie rzekła, ona jest w komeżce
Jak sam ksiądz wikary.
Widząc to, ta Druga
Już bieży truchcikiem do stóp konfesjonału.
O zlitowanie prosi.
Druga:
Rama może ładna, ino że stara. Wierz mi, pani Majewska.
Pierwsza: (już z triumfem):
A wierzę, ja wierzę. I tuś mi pani wlazła
W moją parafię Świętego Floriana.
Rama jest stara, bo i obraz stary, a to zaś znaczy
Samo arcydzieło. Tak mnie jeden uczył,
Co był Profesor.
Druga:
Panienko Najświętsza! Pokaż pani to bliżej!
Więc ta pierwsza zbliża się łaskawie, obraz przed oczy podsuwa
Niby Papież lub Hrabina rękę do ucałowania;
I zaraz
Tonem kaznodziei (choć jeszcze wierzącego w Niebo)
Materię obrazu — i zakątki jego — wyłuszcza.
BO CO JEST NA OBRAZIE?
Widzisz pani Majewska mamy tu przedstawione
Dzieci jakieś kobitę
Trzech chłopów z wąsami
Wszystko to starodawne A powiadają że Niemce
No to sam Hitler z nimi Dla mnie one są ludzie
W bardzo dramatycznej życiowej scenie ujęte
Bo kto jest ten ponury
Ten co patrzy z ukosa
Jakby mu chleb kury zjadły lub prosię w płocie utknęło?
Ten ci jest Kłusownik
Myśliwek
Co z nędzy
Po pańskich lasach za faunom harcował
Więc go — łaps! — capnęli
Gajowy (ten ci z prawej w kapelusiku z piórkiem)
I Policmajster (ten z wąsami w górę wywiniętymi jak widły)
Po pyskach cwałować
A lżyć pani Majewska jak święty Michał Diabła
Więc że kazamatą śmierdzi
Żona się zwiedziała
I cóż my pani Majewska nieszczęsne istoty
Czynim w takim razie?
Druga (prawie już łkając):
Zwołujem dzieciska
Pierwsza:
A skoro już przeliczym
Czy co nie ubyło
Lub — nie daj Bóg — przybyło w tej naszej pasiece
Z całą czeladzią — jak sam Cysorz z wojskiem —
Hajda na wroga
Druga:
Byleby dzieciom smarków nie ucierać
Dzieciak ze smarkiem to pewna sirota
Pierwsza: (już płacząc):
Więc niebożątko żona na kolana pada
Dzieci przygarnia Policmajstra po kolanach całuje
Słyszysz pani ten krzyk kochana pani Majewska
A chłopy stoją
I tak — rzuciwszy obraz — padają sobie w ramiona
Niepocieszone Nieszczęsne Istoty
Pod biczem Bożym,
Pod pięściami mężczyzn
I pod gorszym niż płomień piekła
Tchnieniem Genijusza.
★
Nadchodzi już czas sjesty. Czyni go pomału
Spowite kurzem słońce — ta Gwiazda Upału.
I południe dojrzałe, i senność to czyni,
Jak pan Jezus kramarzy goniący z świątyni.
Tak wszystko leniwieje, tak pluszem obrasta,
Niewiasta i mężczyzna, i Upału Gwiazda.
Owoc snu w sobie szuka: jest to złota mgiełka;
W niej pszczołom i zegarom drętwieją skrzydełka.
Lecz że tylko znużenie, bo nie śmierć tu straszy,
Widno to po obrotach herbacianych flaszy.
Sposobione w limonę, cukrem nakarmione,
Dają wargom ochłodę, twarzom blaski płone.
Zaś inaczej u mężczyzn: ci się w kramach kupią,
Tu se flaków pojedzą, tam i pyzów kupią.
A wszystko z przeświadczeniem, że choćby przepadło
Szczęście, męskość, fortuna — to zostanie jadło.
Dość go było przedawać. Teraz sam pan kupiec
Podniebienie chce ochrzcić, a sadełko upiec.
A więc chrzczą co niemiara. I że sprawa święta,
Pacierze mruczą gardła; usta — niemowlęta.
I tutaj, gdyby Danta w ten czas wiódł Wergili
I gdyby tu Petrarkę sonetów uczyli,
Nie byłaby ta cisza ani mniej skupiona,
Ani mniej pogłębiona, ni też wywyższona.