I
DIETA
Eremita
Zamieszkał we mnie jak w dziupli
Ma tam zydel
Strugany pod włos —
Twardo siedzi
Glicerynowym ryjkiem
Wysysa korzonki
Chrobocze szarańczą
Chityną narteks obsiał
Aż po żagielki podniebienia
Popluwa w sufit
Trumnami słonecznika
Teraz się przypiął
Do „Dziejów duszy”
Świętej Teresy
I utkwi na Amen
Za oknem zamieć:
Manna sypie z nieba
Mróz wywija śledziem
Na długim patyku
Dokąd odeszli ci rubaszni chłopi z łaźni
Z jąderkami w mosznie
Jak wino w bukłaku
II
ZATROSKAŃCY
Niemoc cielesna przywodzi gawiedź
Gawiedź się karmi niemocą cielesną
Stoją po kątach
Wydłużają szyje
Niby żurawie lub Żydowie w Szabas
Nieco się droczysz
Gdy ćwiartują parkiet
Deszczułki wiążą w kłopotliwy kształt
Który znajomy
Dziwnie znajomy
O
Już ci z astrów
Wytrzasnęli potrzask
Lista gawiedzi:
Pierwszy co miłuje
Drugi co troską jest bardzo garbaty
Trzeci
Co również to samo miał
Ale się umknął
Czwarty
Gospodarny
Przedsiębiorczy
Przedsiębierze
Krucyfiks i Fiskus
Dla wdowy
D.omus O.mnium M.ortalium
Na zgorzeli domu
III
TERAPIA
Doktor Grylaż Janina
Zaleca w obliczu
A w myśli:
„Spadł śnieg na czeremchy Będzie tam niebiesko
Gdzie komin cieplarni
Stoi —
Byleby tylko dropie doszły”.
Docent Firmamentowicz
Ordynuje w oparciu
A w myśli:
„Gloger nie ze wszystkim doczytany Są luki
W rodowodach Diabłów (Kaduk Dunder Licho)
Zaraz
Po zmartwychwstaniu podkręcić raptularze”
Ciotka Alewtina
Miała mocz gęsty a guano przejrzyste
A w myśli:
„Jakież to zdumiewające że kleszcze
Są pozbawione wzroku a zmysł węchu dźwigają
W lekko wzniesionych ku górze łapkach
Gdzie się teraz pokryły kiełże
I ten najmniejszy —
Niepamiętliwy —
Zmieraczek?”
Ziołoleczniczy Znachor Ksiądz Parcela
Wszystko ci z oka powie
A w myśli:
„Dlaczego tego roku usunięto kanarka z Grobów Pańskich
Zaś Monstrancję
Nawet w Wielką Sobotę
Przegrzano barchanikiem z fioletu?
Zakrystianie pochachmęcili
Czy Vaticanum?”
Profesor Gawial
Przechyla się całym sobą do stołu operacyjnego
Jak się rozetnie
Wszystka maszyneria wyjdzie na jaw
A
Zmieraczek?
IV
GORĄCZKA
Grubianin nie pyszczy po próżnicy
Dobija się do skroni
Łupie porcelanę kolan
Z nagła wali w kolory jak w dym
Herbatę z róż herbacianych
Żłopie
Zgniłe zielenie —
Tercjarki kolorów w spłowiałych mantylkach —
Z rwetesem oddziewicza
Stare złoto
Na strych
Brązy i ugry
Do łatryny
Sjenę do Sieny
Sepię między mątwy
Releguje
Potem z kontentego ryja
ściąga krwistą czerwień
I gumiastą oponą po meblach rozwiesza
Potoccy z Łańcuta
Taką krwawą sypialenkę
Na nieprawe mieli ksiuty
Embrion w Matce
Jonasz w brzuchu wieloryba
V
OSŁABIENIE
Eremita
Emigrował
Niezadaleczko
Aby trzymać rękę na pulsie
Moim
Chciał pojechać do wód
Ale zewsząd pustynia
Nas osaczyła —
A palisada — w ciągu jednej nocy
Podskoczyła
O
Prawie
Pięć stopni
Teraz ta skala Celsjusza
Zmalała do minimum
Jednak nikomu się nie chce
Zleźć nawet z listka cykuty
Zresztą
Na widnokręgu
Przechadza się fascynująco
Trąba powietrzna
Głębiej
Biją bezgłośne pioruny
A na samym dnie
Leży skamieniała skóra od chleba
Kleikopijca węszy pod wiatr
Ma tę chrupkę
W orbicie nozdrzy
Obraca jednak zapachem obojętnie
Jak krowa pierogiem
Zaiste
Zagadnienie warte medytacji:
Ile blasku pustynnego słońca
Odbija moje pergaminowe czoło?
Ta Proporcja —
Powiada uczony Eremita —
Nazywa się scjentycznie
Albedo
Albedo — powtarzam powoli
Wargami zaokrąglonymi
W obarzanek
VI
SPACER
Pierwsza ścieżka
I od razu piargi
Nie ryża kaszka
Ani szemiocik
Eheuuu — co to ja chciałem powiedzieć
Ławeczka
Druga ścieżka
Wywalcowana
Stoczki do krawężników
Obrobione łopatką
Winniczek napoczęty papuciem
Ale nie dokończony
Eheuuu — co to ja chciałem
Ławeczka
Główną aleją stąpa się galopem
Huczny cug ciągnie od wlotu po upust
Po kościołach wieją:
Postrzał
Hexenszusy
Z sercem awantura
A w ławeczce
Drzazgi
Na szczęście
W fiordzie
Który bzy zwąchały
Przytulnie gliwieje gors Hipokratesa
Dwa żółwie przy nim
Tu
Z Pobóg-Wincklem
Dwuznacznym pułkownikiem
Szastałem w mauszla mariaszka i oko
Oko Opatrzności
Dopatrzyło nas
VII
INTERLUDIUM
Gdzieś powinna toczyć się wojna
Powinien być:
Szrapnel
Wół
I armata
Nic mnie nie doprowadza tak do pasji
Jak fakt
Że Cesarz
Przerżnął z Anglusami
Wskutek ataku hemoroidów
(Był to klasyczny cios w plecy
Zadany przez ciamajdę Sztyletnika
Gamoń się sfajdał
A żelazo poszło w dół po kręgosłupie)
Gdzieś powinna być młócka na pięści
Owinięta
W ośle
Onuce
Od których pęka skóra na skroniach
(Nic z tego dziwowiska między Jakubem i Aniołem
Gdzie jeden haruje
A drugi daje do myślenia)
Gdzieś powinna toczyć się wojna
Między Żarłaczem i koniem
Łabędziem i hatterią
Atlantydą
I przyłbicą Komety
Jakżeby to ulżyło naszym strzaskanym goleniom.
VIII
REKONWALESCENCJA — LEŻAK
Jutro zakładam pilśniowy kapelusz
Jutro zdejmuję kapelusz na Jutrzni
Jutro montuję dla Świętej Cecylii
Wymasowane
Moje
Organy
Z wątroby wiolin wywiodę cieniutki
Niech Aśćka
Zdrowaśka
Najpokorniejsza Szarytka
Zasieje habit przy tym manuale
Na fisharmonii nerwów
Wyśnieży Scarlattiego
Wodząc paluszkami rękawiczek
Obowiązkowo
Obciętymi
W opuszkach
O
Aliteracja wywinęła odmładniającą okiścią
Obaczymy co będzie
Byle tylko — powiada konował
Dobrnąć do sonetu
Tu pled nakłada
Na samowstańcze nogi
I ślini palec
Wertując mnie jak wolumen
Co mu dam do odczytania ze siebie?
Może opus ośmieszające
Z ormiańskich opowiastek Orbelianiego
O ośle?
Może dam mu spokój?
IX
REKONWALESCENCJA — W TARASIE PO NOCY
Wolno mi już chodzić nocą
Dyrekcja
Śpi
Z policzkiem na kluczach
Wszystkiego co mogłoby się znienacka otworzyć
Niebo otwarte
Ale tak było
Już za poprzedniej Dyrekcji
Zresztą Stróż
Ma psy złowrogie
A dyżurująca salowa bezsenność
Niebo panoszy się spokojnie nad tarasem
Pełnym opustoszałych chodaków
I nie dających się zidentyfikować skorup
Delikatna bryza rozczesuje sumiaste
Wąsy winogradu
Tak stać
Z kropelkami rosy na torsie
Z pyłem srebrzystym Wszechświata na skroniach
W brzasku Egzekucji
Betelgeuza —
Tak, tylko ona jedna —
Celuje w przesmyk między zatokami czoła
Zdrowo jest
Być rozstrzelanym przez gwiazdę
Z plutonu Oriona
X
REKONWALESCENCJA — FINAŁ
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
A nade wszystko ani słowa mrówkom
Kiedy zziajane morderczą wędrówką
Owoc odwłoku dzielą między mrowie
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
A osobliwie nie wiadomić lęgów
Pod puchem matek dygocących z lęku
Coć jeszcze całe w chrztu białej osnowie
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
A najgorliwiej nie mącić topieli
Tej ryb omszałych wstydliwej pościeli
Gdzie rybia starość w mule ma wezgłowie
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
A najuparciej zmilczeć przed waranem
Własną brzydotą posępnie steranym
Bo co kto powie — jałmużnę mu powie
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
A najobłudniej oszwabić dzięcioły
Które robactwo kładą na swe stoły
Choć jutro zmienią się smakowiczowie
Szlachetne zdrowie
Nikt się nie dowie
Dalsza nowina jest mitręgą naszą
I psów niebacznych co się ludziom łaszą
Jakby już sekret poznały w połowie
Jako smakujesz
Warszawa 1973