Cmentarz płonął powoli Od gniazd swoich
— spękań
Od korzeni swych płonął
A choć świt nie nadszedł
Widziałem to dokładnie
Więc
Ucieczkę żuków
Na grzbietach połyskliwych W łapek wirowaniu
Najpierw wieńce blaszane nabierały żaru
Jak świecące korony
Postrącane z głów
Potem farba posągów odpadała z trzaskiem —
A na koniec
Umarłych
Senne
Poruszenie
O bez żadnych zmartwychwstań —
W ogromnym spokoju
Ktoś prostował kolano —
Najpiękniejsza zmarła
Jakby grzebień uniosła Ledwo tknęła włosów
Płomień kocha umarłych
Cmentarz szumi cicho
Krzątaniną Książąt Królów i Cesarzy
August Mocny jak róża śpi wśród fraucymeru
Nic
Nie miałem przez chwilę
Odczucia gorąca
Raczej światło
Nadziemne
Bijące ze szczelin
(jakby rzeka ze źródeł)
Nie
Nie było siarki
Był zapach ogrodów
Pokochanych rano
I
SZŁAŚ
Jedyna żywa
Weselna
W welonie
W tym białym welonie i w zawiei iskier
Z odblaskiem tych iskier na wzruszonej twarzy
Z palcem lekko podanym
Na uścisk obrączki