Dwóch ojców

Teatr był pełny....
Sztukę po raz pierwszy grano
I sztuka padła strasznie — nie z autora winy....
Bohaterem był aktor, z talentu jedyny,
Lecz psuł, jakby z umysłu swą rolę. —
 Sykano....
Kurtyna spadła wreszcie, a w tej samej chwili
Na scenę blady, drżący wpadł autor spieniony —
Dyszał gniewem, jak wulkan, a twarz miał Gorgony.
Reżyser umknął, inni w kąty się pokryli.
Straszny poeta z miną zjawił się zbójecką

Przed aktorem, co nędznym był mordercą dzieła;
Po malowanych licach świeża łza płynęła....
Wstrzymał go gestem:
— Panie.... umarło mi dziecko.

Czytaj dalej: Choina - Marian Gawalewicz