Dopóki ziemia pełna łez i bólu,
Nie wolno tobie przywdziewać purpury,
Człowieku, przyszłość dziedziczący królu!
Dopóki będzie choć jeden duch, który
W słoneczne prawdy okręgi nie wzleci,
Nie wolno ci się zwać panem natury.
Dopóki krzywdy minionych stuleci
Nie wypowiedzą skarg swoich bez końca,
Niech milczą w róże zwieńczeni poeci.
Dopóki więcej nocy nam, niż słońca,
Niechaj się człowiek zdobyczą światłości
Nie mieni hardo — wśród ciemnych tysiąca.
Dopóki wielki dług sprawiedliwości
Niewypłacony miljonom nędzarzy,
Niech nikt nie mówi, że daje z litości.
Póki u prawdy tajemnych ołtarzy
Duch myśliciela, jak płomień, ulata,
Któż się: »bezbożny« mówić nań odważy?
Dopóki wielkie niedole wśród świata
Są, jako węzły, co łączą plemiona,
Nie mów: »Jam obcy« — bo wskażę ci brata.
Dopóki jedna łza niepocieszona,
Granity żłobiąc, na ziemię upada,
Przepaści swego nie zakryją łona.
Dopóki przeszłość, pokutnica blada,
Win swych nie zetrze czynami wielkiemi,
Idź i rozmyślaj na grobie pradziada!
Jeśli ci dano rozumieć głos ziemi,
Padaj nań piersią i słuchaj w milczeniu,
Co mówi dziejów echami grzmiącemi.
Dopóki Boga masz w swojem sumieniu,
Nie troszcz się o to, gdzie, w jakiej świątnicy
I jak oddają cześć Jego imieniu.
Póki przyroda w zamkniętej przyłbicy,
Niezwyciężona wobec wiedzy stoi,
Nie wolno broni składać, zapaśnicy;
Póki jutrzennych przyszłości podwoi
Nie wezmą szturmem szlachetni szermierze,
Niech każdy wiarą w zwycięstwo się zbroi.
Nieśmiertelności siła jest w ofierze;
Ukrzepia prawdę, kto żywot w nią kładzie;
Wielki, kto ginąc za nią, woła: »Wierzę!«
W upadku hańba nie leży, lecz w zdradzie;
Odstępca ducha, na wieki przeklęty,
Powstaje w dziejach, jak upiór w balladzie.
Jeżeli cel twój szlachetnie wytknięty,
Idź, choć współcześni obrzucą cię błotem:
Wieki zeń przyszłe wykują djamenty.
Idź, chociaż czoło oblewa się potem,
Bo on jest rosą dla promieni ducha,
Który dojrzewa ludom ziarnem złotem.
Dopóki przyczyn i następstw łańcucha
Nie rozplatałeś po jednem ogniwie,
Nie mów: »To chaos!« — bo prawo cię słucha.
Dopóki ludzkość w młodzieńczym porywie,
Marzy o skrzydłach, by wzlecieć w błękity,
Nie wolno wątpić o niej: ona żywie!
I chociaż pada, jak Ikar rozbity,
Ślad się zostanie i ognista droga,
Po której wieki z zmierzchów przejdą w świty.
Dopóki dojrzyć możesz z swego progu
Gwiaździsty rąbek niebiosów nad głową,
Nie mów, żeś nigdy nie oglądał Boga.
Dopóki jesteś, istniejesz w naturze;
Gdy cię już niema, istniejesz w niej jeszcze:
Któż wie, skąd wzeszły wiosną białe róże?
Nicość, to słowo straszne i złowieszcze,
Dźwiękiem jest tylko; nie zna go przyroda,
Wiecznie czująca macierzyństwa dreszcze.
Gdy serce twoje usypia pogoda,
Wiedz, że w tej chwili glob drży w swej orbicie
I że twój spokój ciszy mu nie doda.
Tchnieniem ust twoich jest własne twe życie;
Lecz ty sam tchnieniem jesteś twego wieku.
Póki zwycięzcą nie staniesz na szczycie,
Orły są wyżej od ciebie, człowieku!