Już słoneczko na pół nieba,
Już i pora do obiadu:
Z Jankowego w torbie chleba
Dawno niema ani śladu;
Chłopcu tęskno do mamusi!
Wtem go nowy widok skusi:
Na urwistej, stromej górze
Kwitną dzwonki, dzikie róże,
Macierzanka się rozściela,
Pełno kwiecia, pełno ziela,
Jak to w letniej bywa dobie.
— „Bukiet dla mamusi zrobię!” —
Woła Janek, i w zapale
Po omszonej pnie się skale.
Wejść to nic, lecz zejść to sztuka!
Darmo Janek ścieżki szuka,
Wszędzie stromo, wszędzie ślisko,
Ot, zwyczajnie, jak urwisko!
Już i płakać zaczął nieco,
A wtem patrzy, ptaszki lecą.
— „Oj, gdybym miał piórka wasze,
Oj, gdybym miał skrzydła ptasze!
Tobym latał pod obłoki,
Jak świat długi i szeroki!”
Na to ptaszki: — „Skakaj śmiało!”
Hop!... I jakoś się udało!