To nic, że piasek powieki rozwarł,
Ziarnami w usta, w uszy się wwiercił -
Przez ziemię głuchą, przez wieko śmierci,
Miasta miłego słyszymy rozgwar.
Jakże go trudno spod czaszki wygnać,
Wrzawą po żyłach przebiega w tętna,
Płynie powietrzem, napełnia cmentarz,
Pod ziemią dzwoni, brzęczy jak sygnał.
Tupot stóp ciągły w mogiły wsiąka,
Tupot nad nami dotąd nie zamilkł.
Mierżą nas w marszu, mierżą krokami,
Wkoło stóp tysiąc po nas się błąka.
Wiatr liście uschłe, wiatr próchna niesie,
Deszcz szary thicze w wieńce blaszane,
Omywa szary, cmentarny kamień.
Listopadowa wlecze slię jesień...
Idą nad nami zmieszani z tłumem,
Krok takt wybija, takt w trumny stuka.
Wiatr krzyże schylił, deszcz wstęgi spłukał,
We mgłach nad nami jak kasztan szumi.
Barwną konnicą, szarą piechotą
Ciągną nad nami w poranki słotne -
Piepsfi nas bolą, wieńce nas gniotą.
Wieńce blaszane, wstęgi wilgotne!
Niepokój szumi w warszawskim wietrze,
Stada jaskółek w górę wzleciały -
To tylko z chwastów, z ścierni sczerniałych
Wilgoć trująca sączy się w przestrzeń.
Ciągną nad nami, płyną zwycięsko
Kwiaty u hełmów, w lufach gałązki...
O, matko-śmieroi! W wietrze się trzęsą
Bezlistne drzewa - rózgi liktorskie!...