Trwoga mi żarła mózg, że twarzą chrystusową
Brat mój dusze uwodził, a jam się połowem
Trudził daremnie i że światło miał nad głową,
Że wszystkich giął do kolan i całował słowem.
A przeto, kiedy duszę ba rdzo miał znękaną,
Wtedym zmowę uczynił z pysznym góry szczytem,
Na wierzch góry go wiodąc w cudne jakieś rano,
I poiłem mu wargi rosą i błękitem:
Oto ci legło u stóp śpiące Jeruzalem,
W splocie grzechu dyszące przez sen, gryząc wargi,
Oto się mienią rannym kopuły opalem,
W świątyniach mrok się modli, puste jeszcze targi.
Zerwęć dach z tego domu, który przed twem okiem
Skryły palmy, by żądze były niewidome.
Spójrz bracie: jakby wężem opasana mrokiem,
Z krwią swoją walkę toczy królewska Salome.
Ozwij się, lwie łaskawy, Chrzcicielu! Chrzcicielu!
I przyjdź spijać z szaleństwem krwi czerwone wino,
Otoś jeden szczęśliwy wśród tysiąców wielu,
Pójdź tutaj... jak krew ognie po twem ciele spłyną.
Spójrz bracie! W krwi obłędzie ktoś się strasznie wije,
Łuną żądz jak zachodem ówdzie dom się pali!
Na posłaniu róż pełnem dwie się splotły żmije...
Och, to miłość rozrządza Maryja z Magdali...
Skryj oczy... Twarz twa jak na Weroniki chuście
Twarz chrystusowa. Dusza twa przechodzi męki.
Jeruzalem w szaleństwie legło i rozpuście...
Dreszcz cię ima i żądza... zwarły ci się szczęki.
Krwią mu nabiegły oczy, wichr go rwał za włosy
I padł w przepaść ze szczytu... O, młodzieńcze życie!
Gdy w dół padał, ja słałem westchnienie w niebiosy.
Lecz było nas za wiele dwóch — na stromym szczycie.