Po raz ostatni proszę Mości Pana,
Racz Pan usłuchać na życzliwe słowa!
Wdzięczność bez granic księcia Maksmiljana
Raz danych przyrzeczeń wiernie dochowa:
Nie miną Pana bogactwa, godności
I przyjaźń pewna króla Jegomości.
Lecz śmiałbyś, Panie, trwać dalej w uporze
I bronić twierdzy i rzeczy straconéj?
Tak wtedy ręczę, nim zabłyśnie zorze
Po trzeci raz, z twierdzy w gruzy zwalonej
Zawieje chorągiew Arcy-książęcia....
Mamy do zamku pewne środki wzięcia!
Djabli! — Skończ Waści bezecne androny,
Bym nie przypomniał, z kim tu Waści sprawa....!
Co mi to Waszeć plecie jak szalony....!
Polak za złoto kraju nie sprzedawa,
Żołnierz nie dziecko i w strachy nie wierzy,
Za obiecanką cacanką nie bieży.
Wracaj, Mospanie, sobie swoją drogą,
A co słyszałeś, oddaj w odpowiedzi:
Kaspar Karliński, olsztyńską załogą
Dziś dowodzący, jeszcze się nie biedzi
Jak się ma bronić, — a że nie zna zdrady,
Nadal w podobne nie wchodzi układy! —
Tak odprawiwszy komendant posłańca,
Nuż do obrony śmiało się gotuje,
Chożo jak dziewczę, co idzie do tańca;
Daje rozkazy, sam działa rychtuje,
To się uśmiechnie, złaje lub pochwali,
To zapał tłumi albo go rozpali.
Ledwie co skończył przestrogi, pochwały
I powydawał stósowne rozkazy,
Nagle armaty Rakuszan zagrzmiały,
Gwałtownie rymy i zamkowe głazy
Żelaznym gradem, ćmą strzałów okryły,
Z niemi, jak mrówki, Niemce się sypnęły.
Lecz co się stało? Czy się zdrada wkradła
Między załogę zamku olsztyńskiego?
Czy czarodziejska na nią trwoga spadła?
Na widok wojska pod wał ciągnącego
Stoją jak wryci, odporu nie dają,
Patrzą i patrzą i.... broń z rąk puszczają.
Już nieprzyjaciel tak bliski u murów,
Iż ucho polskie głośne rozpoznaje
Szydercze niemieckich urąganie ciurów;
A jednak ramię odwetu nie daje,
Tylko się dumne czoło polskie mroczy,
A ku wodzowi zwracają się oczy.
Wódz zaś, co właśnie był posła ze wzgardą
Odprawił, stoi jak zaczarowany:
Bladość pokryła jego twarzę hardą,
Przyćmiony bystry wzrok, łzami zalany,
Dzielna prawica darmo za broń chwyta,
Lewa jak gwałtem do łona przybita.
Już na pięćdziesiąt kroków wróg przed murem —
Zadrzał Karliński, oczy podniósł w górę,
Znak krzyża zrobił i głosem ponurym:
Ognia! Pal! krzyknął i sam pierwszy chmurę
Kartaczów rzucił w rakuskie sołdaty,
I chórem zagrały polskie armaty.
Poszły w rosypkę tłumy najezdników,
Zamek ocalał, zwycięztwo zupełne;
Lecz w twierdzy smutek, nie słychać wykrzyków
Wesołych, wszystkie serca żalu pełne:
Drogo wódz polski wygraną zapłacił,
Bo jedynaka z własnéj ręki stracił.
Z nańką na czele i biednem dziecięciem
Wodza polskiego szedł Niemiec ohydny
Do szturmu na zamek, — tak niemowlęciem
Jak tarczą się broniąc, myślał bezwstydny
Przez ojca pokonać wodza hardego,
Lecz trafił Niemiec na Lacha prawego.
Runęły baszty zamku olsztyńskiego,
Nie będzie śladu wkrótce po ruinie,
Lecz świetne imię Kaspra Karlińskiego
Z ludzkiej pamięci wiecznie nie wyginie,
Z niem sława cnoty polskiej nie zgaśnie,
Aż Polska sama pójdzie kiedyś w baśnie.