To jest mój najpiękniejszy sen...
Tam w pustce, ciemnych jezior głąb,
ciemnosmreczyński szumi las,
skał głuchych nad wodami zrąb,
uśpiony, wiekuisty Czas...
Od Ciemnych Smreczyn idzie szum
z niskiej doliny, z starych drzew,
i skał straszliwych cichy rum
owija w kołyszący śpiew...
Tam gdzieś spoczęło ciało me
w domku z granitu wytchnąć raz...
Koleébę mi tam zbudowali,
której cios żaden nie rozwali,
i to jest dom mój, własny, mój!
Ciemnosmreczyński szumi las -- --
o lesie! lesie mój...
W cichą, miesięczną, jasną noc,
gdy lotnych, ledwo widnych chmur
srebrni się w głębi nieba rój,
wysoko kędyś, w bezdni, hen:
tam, pod skał osrebrzony mur,
patrząc się w czarny w dole staw,
wśród szeleszczących z wiatrem traw,
duch mój spoczywa, patrzy się -- --
To jest mój najpiękniejszy sen...
Muzyka, gęśle grają mi -- --
jedna z tych starych, dawnych nut
w jesiennej usłyszana mgle,
we watry zadzwoniona błysku,
zakołysana w głuszy grót,
jedna z tych starych, dawnych nut,
starym się bacom śniąca w śnisku,
przychodzi mi w pustyni grać...
Hej, grajże mi ty niewidzialna
gęśli powietrzna! graj mi graj!
Już my to więcej pełni sił
nie staniem nogą na urwisku,
aby w nas halny wicher bił,
a nie mógł do przepaści zwiać!
Już my to więcej młodej dziewki
w pachnący nie zawiedziem gaj,
nie rozerwiemy jej koszuli
na piersiach białych jako kwiat,
nie rozerwiemy jej koszuli,
aż nas, jak ogień drwa, przytuli,
aż nam zamroczy cały świat...
Już my nie rzucim w echo śpiewki,
od której ze skał lecą skry -- --
hej! stary baco! minął świat,
kajsi tak wszystko gna, jak mgły...
Grajże mi, graj, ty wędrujący
powietrzem grajku w noc miesięczną!...
Kędyś jest? Czy cię tak wiozą
mgły srebrne, tak jak na wesele?
Czy cię wiatr niesie górą rwący
jak pióro z orła, co szeleści,
lub jak bukową gałęź dźwięczną?
Czyliś przy jakim archaniele
kęsi siadł w turniach jak w kościele
i pod olbrzymich skrzydeł grozą
zamierzchłe brzęczysz Mu powieści?...
Ciemnosmreczyński stary las!
las ukochany, o las mój!
Tam rzeka, tocząc się przez głaz,
jęczy i wyje, i zawodzi -- --
tam śpiewająca Cisza chodzi
samotna, piękna pośród drzew,
w deszczowy szklanny patrzy zdrój,
trąca z konarów zwisłe mchy,
i wielkie, złote pajęczyny;
tam żółte kwiaty zśród wikliny
patrzą jak zadumane oczy;
tam senna paproć w gąszczu drży,
rudych się szczawiów chwiele krzew
i z ciemnych smreków, jako krew,
świeci czerwony krzak maliny.
O niewidzialny grajku, graj,
graj starodawną nutę Tatr,
co się nocami jeszcze włóczy
po pustkach opuszczonych hal
i starym bacom w uchu dzwoni,
gdy śpią przy smolnym dymie z wart -- --
i śni im się, że znowu w dłoni
śmiga im ciupag twarda stal...
graj, co nie wróci nigdy już...
Ciemnosmreczyński stary borze!
tam, ponad tobą jest mój dom.
Tam, we chmur utopiona morze,
w odmęt jesiennych, wietrznych burz:
dusza się moja pnie pod złom,
dusza się moja z źlebach kryje,
po stromych zboczach urwisk pełza,
po śliskich, strasznych turniach kiełza
i patrzy w przepaść, w otchłań, w dół,
w ciche głębiny czarnych wód...
Jesienny, mroźny wicher wyje -- --
jedna z tych starych, dawnych nut
płynie powietrzem z wichrem współ,
płynie, skrzydłami o las bije...
To jest mej duszy krewny śpiew,
pieśń, z potraconych w pustkach drzew.
z wierchowców, co się w chmurach strzępią,
z czarnych, głębokich, zimnych wód -- --
pieśń piersią wyśpiewana sępią,
bezdennej samotności śpiew...
Ciemnosmreczyński stary lesie,
już cię śniegowy obległ szron:
szumże z zawieją, kołyszże się
jak wielki, dźwięczny, srebrny dzwon.