W kotlinie, wśród kamieni
i pordzewiałych traw,
w posępny blask się mieni
ciemny i cichy staw.
Nad nim się piętrzą zwały
nagich, skrzesanych ścian,
mech pnie się osiwiały,
i kosodrzewu łan.
Niezmierna martwa głusza
zaległa skał tych kąt:
przeciągła pieśń pastusza
nigdy nie zabrzmi stąd.
Czasem się wiatr w kominie
z skalnych przetacza wrót,
po kosodrzewie płynie
i mąci ciszę wód;
czasem się złom rozkrusza
od ryku wściekłych burz -
zresztą niezmierna głusza,
martwota pustych mórz.
Gdym się raz patrzał z góry,
błądząc po wierchach sam,
w kotliny głąb ponurej:
ujrzałem marę tam.
Z dłońmi załamanemi
u skalnych legła stóp
i kryła twarz ku ziemi,
smutna jak śmierć i grób.
Nie wiem, czy w to bezdroże
upiory schodzą śnić?
Czy czyja dusza może
swój ból tu przyszła kryć?...