Nad polem pustym, szerokim, głuchym,
Ćma ptaków czarną zawisa chmurą,
Krążą, jak liście gnane podmuchem
Wietrznego wiru, kracząc ponuro.
Pośród czarnego ptaków odmętu,
W skłębionych skrzydeł ruchomej fali,
Lśni jeszcze słońce. Tak od okrętu,
Co się w czas burzy morskiej zapali,
Ponad bałwanów chmurę spiętrzoną,
Błyskają ognie krwawe czerwono.
Zniknęło słońce... Czyż tej powodzi
Ptaków nad polem pustynnym owym
Nigdy już, nigdy nie będzie końca?
Wiecznież to pole będzie jałowym
I nic się na nim nigdy nie zrodzi
Oprócz bezdennych tęsknot do słońca?...