W ciemności nieba bezgwieździstej,
Gdzie wzrok, jak dźwięk bez echa tonie,
W tęczy ołowianej, mglistej,
Posępny krąg miesiąca płonie.
Przez pola puste, szare, głuche,
Płynie gdzieś wielka, cicha rzeka;
Ponad nią leżą pnie wierzb suche,
Księżyc białością je powleka.
Słuchając szumu rzeki, błądzę —
Szumią w dal wielkie fale senne,
I połyskują, jak mosiądze,
Wlokąc księżyca łzy promienne.
Rozmarza mię fal monotonność,
I mglistość w ciemni księżycowa,
I ziół nadwodnych nocna wonność,
I z ust mych wolno płyną słowa.
A gdzieś po za mgłą wstają szarą
Cienie, wolno się ku mnie wleką,
I zasiadają całą chmarą
Na pniach wierzbowych ponad rzeką.
Wsłuchują się w mą pieśń, zadumy
Pełną, w otchłanie gdzieś lecącą,
Pieśń, której słowa są jak szumy
Wód, co się w głuchych grotach mącą.
Wsłuchują się w mą pieśń, bezdennej
Tęsknoty pełną, pieśń co płynie
W mistycznych uczuć bezimienny
Świat i w głębinach ciemnych ginie.
Widzę w księżyca mgłych posnowach
Łzy, co spływają im na lice;
Te cienie czują w bladych słowach
Krwawą mej duszy tajemnicę.
Te cienie widzą w duszy głębi
To nieujęte i bezkresne,
Co konwulsyjnie w niej się kłębi,
Wbrew woli czute i bolesne.
Najmilej mi wśród tych słuchaczów,
Widzących każde serca drgnienie —
Słucham ich cichych, smutnych płaczów,
I pieśń ma łamie się w westchnienie.