Zaczęła się ta rozkoszna choroba od kolekcjonowania kolorowych szkiełek i kamyków, które w magicznem świetle dziecinnej fantazji bez trudu stawały się klejnotami i amuletami. Potem przyfrunęły barwne motyle i pstre znaczki pocztowe, po nich egzotyczne słówka afrykańskich szczepów, wypisane z dzieł podróżniczych, potem zioła lekarskie, które dla niepojętych dzisiaj powodów zacząłem gromadzić, sycąc się ich zasuszonym aromatem, następnie przyszedł okres chemji, alchemji raczej, uprawianej w kuchni na taburecie, wreszcie, gdy w r. 1911, jako szesnastoletni niespełna sztubak pojechałem po raz pierwszy na wakacje do Warszawy, wstąpiłem do jakiejś antykwarni na ul. Elektoralnej (o Świętokrzyskiej nic jeszcze nie wiedziałem) i tam za kilka kopiejek kupiłem oprawną w pergamin książkę Sammula Caietani (Wenecja 1565), łaciński traktat o grzechach, którego czytać wprawdzie nie mogłem, bo łacinnik był ze mnie wówczas nietęgi, ale który mnie zapachem starzyzny tak upoił,że do dziś dnia chodzę zatruty bibljofilskim narkotykiem.
Dulce venenum.
Zbieractwo moje poszło od pierwszej chwili po linji kolekcjonowania curiosów, dziwactw, osobliwości. Nie nęcą mnie wspaniałe luksusowe wydawnictwa, piękne oprawy, numerowane egzemplarze itp. okazy książek "estetycznych" i "artystycznych". Mijam obojętnie gwiazdkowe wystawy księgarni, pełne salonowych, albumowych "prezentów" i bibelotów, potrafię natomiast długie godziny poświęcić grzebaniu się w makulaturze, śród której zawsze wyłowię jakiś "smaczny" druczek. Raz będzie to "Jad człowieczy gorszy od jadu żmiji czy szkalowania, przeklęctwa i złorzeczenia ludowi naszemu do rozważania przez ks. Szczepana podany" (Tarnów 1876), innym razem "Leki na strachy śmiertelne" (Gniezno 1863), kiedyindziej trafią się "Widzenia rozliczne siodłaka prostego" (Mikołów 1852), a wielkie to już święto na mojem bibljofilskiem podwórku, gdy się stara pijacka broszurka znajdzie, w Bochni lub Chełmnie przed stu laty wydana. Te druki (alkoholica polskie) gromadzę z największą pasją, z którą w zawody poszły w ostatnich czasach wydawnictwa odpustowe, jarmarczne, dziadowskie, podkościelne i podklasztorne, od "Prawdziwego zdarzenia o zmarzniętych dzieciach" poczynając, na cudownościach teologicznych kończąc. Jeśli zbieram poezje — to nieznane, grafomańskie, zapomniane, w żadnej oficjalnej historji literatury nie figurujące; jeśli filologję — to dzieła owych pół-obłąkańców, snujących na podstawie swoich bredzeń fantasmagoryczne pradzieje ludzkości; jeśli prawo — to "De jure ventris", "De jure dormientium" i "De jure neminis", dział zaś zoologiczny mojej biblioteki nie wykracza poza traktaty o feniksie, salamandrze, lewjatanie, bazyliszku itp. dziwotworach starożytnej i średniowiecznej fauny. Djabły, czary, wiedźmy, antychrysty, trucizny, cuda, opętani, dokumenty głupoty i okrucieństwa, stary humor, prowincjonalne powieści sprzed wieku, ulotne pisemka niezwykłej treści, całe groteskowe panopticum dziejów kultury, — oto nieskończona dziedzina mojego kolekcjonerstwa. I nie poto, broń Boże, gromadzę te dziwolągi, abym im dla jakichś "szlachetniejszych celów" chciał przeciwstawić rzekomą "prawdę" dnia dzisiejszego, bo przecież i ona stanie się wkrótce jarmarcznym eksponatem w obliczu nowej przyszłości, którą... ten sam los czeka. Ale gdzież (zapyta kto) jeśli nie w tem przeciwstawieniu szukać źródła tak osobliwych upodobań? Sądzę, że w uroku artystycznym rozwoju kultury, tej potęgi co nawet w błędach swoich jest piękna i ciekawa.
Zresztą... cóż my o jej błędach mówić możemy? Gdzież te sprawdziany? Tylko patrzeć, jak następne pokolenie przyglądać się będzie kompozycjom współczesnych rysowników z tem samem pobłażaniem, z jakiem my oglądamy naiwne kopersztychy; patefon stanie na wystawie magazynu starożytności, babcie grać będą "staroświeckie foxtrotty", jak o tem pięknie Marja Pawlikowska powiedziała, — a samochody i autobusy staną się zabytkiem, jak dziś dyliżanse i najtyczanki. To samo z nauką, wiarą i obyczajem... Nic względniejszego nad curiosum.
Źródło: Szpargały, r. 1934, nr 1.