Babcia ubiera Dzidzia w białe futerko i czapkę.
Miś jest grzeczny więc Dzidziuś bierze go ładnie pod łapkę.
Razem w wózku jadą w Aleje.
Miś chichocze, Dzidzia się śmieje.
Cieszy się chłopczyk różany, że wszystko jest takie milunie.
że każdy konik na dworze ma oczy i cztery „niunie...“
Przelatują ulicą czerwone huczące tramwaje.
Wózek Dzidzia przed sklepem z pomarańczami przystaje.
Babcia owoc dla Dzidzia bierze.
Jedzie, dzwoni pan na rowerze.
Koło wózeczka Dzidziusia biegają dzieci i pieski.
Mienią się pęki balonów: czerwony, fjołkowy, niebieski...
Tatuś zostawił pieniądze w domu —
Dzidzia ma w oczach łezki.
W parku witają chłopczyka malutkie milutkie ptaszki.
„Chodź chodź dzidzi... i daj nam jak zawsze bułeczki i kaszki“.
Dzidzi każdemu bułeczki daje.
Dla Misia kąsek też zostaje.
Różany rozgrzany bobuś dziwi się i nie rozumie
dlaczego żaden z ptaszków dziękować za papu nie umie?
Dawał im nóżkę do całowania,
lecz ptaszki do krzaczków zwołała ich niania...
Czas już wracać do domu: dziecina zaczyna być śpiąca.
Wózek wyjeżdża z parku w Aleje złociste od słońca.
Na drzewach ćwierkają szare sikorki:
„Jakie ten Dzidziuś ma śliczne kolorki...“