Na pochyłości wzgórza, tuż nad zakrętem drogi,
Ocieniony brzeziną,
Legł odpoczynku eden, górski cmentarz ubogi,
Nad spadzistą drożyną.
Po tej drożynie ileż łez gorących pociekło
W szemrzący w dole strumień,
Ileż błądzących istnień tu się wreszcie przywlekło
Po klucz wszelkich rozumień.
I niejeden prostaczek, po bezmyślnych dni trudzie,
Tu mądrością szczęśliwy,
I wie więcej, niżeli najmądrzejsi śnią ludzie,
Dlatego — że nieżywy! —
I wyrasta z mogiły, on, który żył bez woni,
Kwiatem pełnym barw nieba,
I milionem istności pył pożywienia roni,
On, który żył bez chleba.
O siedzibo spokojnych, rolo pełna pociechy,
W tobie dowód jedyny,
Że śmierć życia wyrazem i nie przyszła za grzechy,
Bo w niej każdy bez winy.