Tabliczka mnożenia

Ileż to po­waż­nych zmar­twień
i cięż­kich fra­sun­ków
spra­wia czę­sto ma­łym dzie­ciom
na­uka ra­chun­ków!
Już się wte­dy moż­na do niej
sro­go roz­go­ry­czyć,
gdy wy­pad­nie na pa­lusz­kach
do dzie­się­ciu li­czyć.
Cóż do­pie­ro, gdy na­stęp­nie
nowy trud na­sta­nie:
do­da­wa­nie i dzie­le­nie
i odej­mo­wa­nie.
Ale wszyst­kie jej trud­no­ści
tyl­ko ten oce­nia,
kto się w po­cie czo­ła uczył
ta­blicz­ki mno­że­nia.

Ileż mu­szą znieść mę­czar­ni
małe bo­ha­te­ry,
by spa­mię­tać, ile daje
sie­dem razy czte­ry!
Lecz ot spo­sób nam wy­my­ślił
ja­ko­wyś cza­ro­dziej,
by na­uka ta pły­nę­ła
przy­jem­niej i sło­dziej:
ta­kie kół­ko czar­no­księ­skie,
któ­re gdy ktoś krę­ci,
prę­dzej każ­dą rzecz wy­mno­ży
ni­że­li z pa­mię­ci.
Trze­ba więc tyl­ko usta­wić
cy­fer­kę na cy­frze —
i już wy­nik otrzy­ma­ją
dziat­ki — naj­szczę­śliw­sze!

Czy­taj da­lej: Cztery pory roku – Józef Antoni Birkenmajer