Z głębin przestworu, z ciemnych chmur,
nad wilgotnymi łany,
Jak srebrny opar wstaje duch
z promieniem wokół głowy:
Rośnie w mych oczach, niebios tór
rozjaśnia, mgłą owiany,
Strząsa ostatni śniegu puch
z swej sukni lazurowéj.
Uderza w róg swój: szumi bór
i szumią rzek bałwany,
Ziemia wytęża wszystek słuch
i rychło na dąbrowy,
Na senne niwy wiedzie chór
swych dzieci rozśpiewany,
Błogosławiących twórczy ruch,
okrytych w liść majowy.
I moja dusza chłonie wraz
ten hymn, budzący zioła,
Rwie się do wonnych światła fal,
lecz widzi poniewoli,
Że się w liść świeży, jak ten las,
naodziać już nie zdoła.
Mrok ją ogarnia, mrok i żal —
skarży się swojej doli:
I duch, co życia przywiódł czas,
gasi swój blask u czoła
I razem z nią w bezmierną dal
szumi pieśń melancholii.