Narodzenie Chrystusowe (Zabłysła gwiazda! Zapłonęła, złota!)

Zabłysła gwiazda! Zapłonęła, złota!
Od skier jej sypkich niebo się rumieni!
Z pomroków wstaje wielki Dech żywota,
Co popłoch rzuci między rój szerszeni,
Jest bowiem Czynem, przed którym stoczeni
Jadem gnuśności zadrżą, jak w powodzi
Ulew sierpniowych te łany, z zieleni
Świeżej odarte, gdy w nie grom ugodzi!
Jak one mgły ponocne, kiedy dzień się rodzi!...

Zabłysła gwiazda! Zbudźcie się, nędzarze,
Miejsca u pańskich nie mający stołów!
Gospodarz idzie, który wam okaże,
Że jest mu drogi takich gości połów;
Nie hekatombą poświęconych wołów,
Pod nóż na ciasnej wiedzionych obroży,
Lecz tłuszczem słowa żywiciel aniołów
Rozstrajający głód serca umorzy —
On Chrystus! On wybawca! Pomazaniec boży!

Ciałem się stało słowo! moc truchleje!
Przed garścią siana truchleje moc świata!
Wy swej radości otwórzcie wierzeje,

Niech dźwięk za dźwiękiem, jak promień, ulata
W przestwór daleki, niech się z szumem brata
Dzikich nawałnic, rzucających gromy,
By przez nie ziemia była w woń bogata!
Tak! hymn zanućcie, bo w tej wiązce słomy —
W tem sianie waszej siły leży znak widomy...

Każdy obłoczek, każdy błysk na niebie,
Każda roślinka, każdy płaz na ziemi,
Ostatni owad, co za żerem grzebie
Pomiędzy prochu grudkami nikłemi,
Niech się z uciechy połączą waszemi!
Pyłek, co w maju zapładnia te kłosy,
Że wypełniają ziarny się ciężkiemi,
Szron, w który ranne zmieniły się rosy,
Niech drżą na podźwięk pieśni, płynącej w niebiosy!...

Miłość się rodzi! W stajence! Z ubóstwa
Idzie potęga, co dziwnemi słowy
Śród trędowatych zapanuje mnóstwa
I w chór szermierzy przemieni ich zdrowy!
Co w oczy ślepców rzuci promień nowy,
Ażeby patrzeć umieli, jak z ducha
Wznoszą się szczyty wspaniałej budowy,
Jak ta świątnica, nie martwa, nie głucha,
Żywymi płomieniami z swych ołtarzy bucha!

W stajni! Z ubóstwa!... Zamienia się w ciało
Przedwieczne słowo śród najlichszych z ludzi...
Bo czyjeż ucho gdykolwiek słyszało,
Że ze krwi możnych wielka myśl się zbudzi?
Zimny ich oddech nieraz skrę wystudzi,
Dłoń bezlitośna nieraz szyję zgniecie,
Gdy się zapragnie wznieść nad kał, co brudzi!
Neroni tłumy postawią w poczecie
Męczeńskim — snać już taki jest ich cel na świecie.

I wół i osioł zginają kolana
Przed tchnieniem boskiem, którem drżą przestworza!
Wszystka przyroda rozpoznała Pana,
Co berło dźwiga nad lądy i morza!
Gdy Sprawiedliwość, rodzicielka boża
Nowych porządków, w łachmanach się zbliża,
Żywioły rwią się z ukrytego łoża,
W jej cześć ich nuta, jak błysk, leci chyża,
A tylko ci ją wloką do stóp swego krzyża!...

Miłość się rodzi! Miłość w żłobie leży!
Patrzcie, słoneczne otwiera oczęta!
Na wargach uśmiech wypoczywa świeży,
I pełen woni, jak łąka nieścięta!
Miłość się rodzi! Zrywają się pęta
I lód topnieje, który serca ścina!
Jak tajemnica wiosny niepojęta,
Miłość się rodzi — bez plamy Kaina,
A czyjeż to tam echo jej poród przeklina?!

***

Spieszcie, heloci, głodni, choć swą ręką
Złoto w chlamidy dla sytych dzierzgacie!
Spieszcie, oddani w moc liktorskim pękom,
Wy, co falerno w czasze nalewacie,
Gdy senatorów tłum w biesiadnej szacie
I w róż koronach z tej rozpusty rzęrzy!

Spieszcie i kończcie! Krew wasza nie w stracie!
Chrystus w jej kroplach, a Chrystus zwycięży,
Choć niema wilgnych kaźni i krwawych oręży!

I usłuchali, szli i zwyciężyli,
Jak dzień zwycięża ciemną noc...

Czytaj dalej: Przy wigilijnym stole - Jan Kasprowicz