U piramidy Cestyusza

I.
Z kra­ju, gdzie drze­wa ję­czą na mo­gi­le
Pieśń, co roz­dzie­ra po­gro­bow­ców ser­ce;
Z kra­ju, gdzie kwia­ty ta­rza­ją się w pyle,
Gdzie próż­no cze­kasz na świe­że ko­bier­ce;
Z kra­ju, gdzie zmro­ku roz­pacz­li­we chwi­le
Bój prze­ciw każ­dej sta­cza­ją iskier­ce;
Z kra­ju, co z sobą cier­pie­niem mnie wią­że,
Dzi­siaj, gdzie wio­sna się uśmie­cha, dążę.

II.
My­śla­łem za­wsze — już od pierw­szej pory,
Kie­dy mi w du­szy ogień się za­pa­lił;
Kie­dy przed oczy sta­nę­ły mi two­ry
Prze­dziw­nych kształ­tów, gdy byt się skrysz­ta­lił
I nie­zna­ny­mi jął mie­nić się wzo­ry,
Gdy ka­mień ży­cia na bar­ki się zwa­lił —
My­śla­łem za­wsze o tem ja­snem nie­bie
I o kry­ją­cej daw­ną sła­wę gle­bie.

III.
My­śla­łem za­wsze: iść, uj­rzeć zwa­li­ska
I na ry­ce­rzy wy­po­cząć mo­gi­łach,
Pić z tej ka­ska­dy, co im z pier­si try­ska,
By krew ry­cer­ską uczuć w wła­snych ży­łach —
My­śla­łem za­wsze: do tego źró­dli­ska
O po­dwo­jo­nych będę dą­żył si­łach!
I oto dzi­siaj duch mój wy­zwo­lo­ny
Or­le­mi skrzy­dły leci w tam­te stro­ny.

IV.
Noc — nie ta mgli­sta, o! nie ta ki­ro­wa,
Co nas tru­pie­mi wy­stra­sza wi­dzia­dły,
Lecz, jak dzie­wi­cy, po­stać mar­mu­ro­wa,
Sen­nej dzie­wi­cy o twa­rzy wy­bla­dłéj,
A któ­ra, zda się, ogień swój gdzieś cho­wa,
By go przed­wcze­śnie tłu­my nie wy­kra­dły;
Noc to wpół­ja­sna, wpół­sen­na, wpół­ci­cha,
Że duch do ma­rzeń nie nadar­mo wzdy­cha.

V.
Noc, a w tej nocy ta­jem­ni­czych bla­skach
Od­wiecz­ne mia­sto spo­czy­wa... Ru­iny
Ma­rzą o gło­śnych kwi­ry­tów okla­skach:
Snać ja­kiś hi­stryo opie­wa im czy­ny
Mi­tycz­nych oj­ców... W skó­rza­nych prze­pa­skach
Koń­czą snać dzie­ci ski­tyj­skiej kra­iny —
Koń­czą i jesz­cze wzrok wzno­szą do góry
I jesz­cze szep­cą: »Ave... mo­ri­tu­ri...«

VI.
Wi­dzę ich du­chy — ula­tu­ją z cia­ła,
Po­nad skrwa­wio­nym uno­szą się ła­nem
I lecą, lecą, a dro­ga ich bia­ła,
Gwiazd pro­mie­ni­stych wy­sła­na dy­wa­nem...
Lecz wnet z tych wy­żyn, z pie­śnią: »chwa­ła! chwa­ła
Tym, któ­rzy tę­sk­nią za sło­necz­nem ra­nem«
Spły­nąw­szy, stroj­ne w zwy­cię­skie egi­dy,
U Ce­sty­usza zmilk­ną pi­ra­mi­dy.

VII.
U pi­ra­mi­dy, lśnią­cej, jak grom­ni­ca,
W gro­nie tych du­chów wi­dzę kształt mło­dzień­ca:
Prze­dziw­na pięk­ność przy­stra­ja mu lica,
Choć ani śla­du kra­śne­go ru­mień­ca...
Lecz na nim sta­ra nie bły­ska zbro­ica —
Więc to nie po­stać ski­tyj­skie­go jeń­ca?
Nie! po tej skro­ni, po ócz tych za­du­mie
Duch mój póź­niej­sze wie­ki po­znać umie.

VIII.
Nie! to Ala­stor... Wśród ci­szy pu­styn­néj
O mur się oparł i zgłę­bia po­czą­tek
Tych prawd naj­święt­szych, któ­rym świat jest win­ny
I nić na­dziei i mi­ło­ści wą­tek...
Nie! to Ala­stor, co mózg swój wciąż czyn­ny
Zmie­nił na świę­ty współ­czu­cia za­ką­tek
I ludz­kiej nę­dzy, ludz­kiej łzie, co pły­nie
Ze krwią zmie­sza­na, po­sta­wił świą­ty­nię.

IX.
Nie! to Ala­stor!... Cyt!... słu­chaj... pieśń żywa!
To osa­mot­nień cza­ru­ją­ca ręka
Do ta­kiej pie­śni ulu­bień­ca wzy­wa...
I oto drze­wo za­mro­żo­ne pęka
I skro­nie li­ściem zie­lo­nym okry­wa,
A tam chór kwia­tów przed na­tchnio­nym klę­ka,
A tu on­di­ny z mi­tycz­nych po­wsta­ją
Du­mań i ra­zem z Ala­sto­rem gra­ją:

X.
»Wszyst­ko, co żyje, w hymn się wznio­sły skła­da:
Po­wie­trze, gwiaz­dy i zło­ci­ste słoń­ce,
Wody czer­wo­ne, gdy nad nie­mi wła­da
Ma­je­stat zo­rzy, ro­niąc per­ły wrzą­ce,
Lasy i pola i stwo­rzeń gro­ma­da —
Na­wet owa­dy, jako proch nik­ną­ce —

Wszyst­ko, a w wszyst­kiem ży­wot wiecz­ny go­ści,
W je­den się wiel­ki skła­da hymn mi­ło­ści«.

XI.
I da­lej śpie­wał Ala­stor: »W głę­bi­nach
Wła­sne­go ser­ca od­na­la­złem bó­stwo!
Wiel­kość po­zna­łem po my­ślach i czy­nach,
A o świę­to­ści świad­czy­ło mi mnó­stwo
Prze­dziw­nych za­chceń, by po gwiazd wy­ży­nach
Wciąż na du­cho­we spie­szyć ry­bo­łó­stwo,
By, za­sta­wiw­szy mi­ło­ści wię­cie­rze,
Utwo­rzyć wiel­kie anio­łów przy­mie­rze.

XII.
Przy bły­ska­wicz­nych świa­tłach i przy gro­mów
Po­ru­sza­ją­cej mu­zy­ce roz­wa­la
Anioł mej my­śli po­sa­dy tych do­mów,
Gdzie tłum ca­ło­wał po­krow­ce Ba­ala,
I śród tych boż­nic mar­mu­ro­wych zło­mów,
Po­ro­słych ziel­skiem, skrę ja­sną za­pa­la,
Co się po świe­cie zło­tą tę­czą snu­je
I ze serc ludz­kich ko­ścio­ły bu­du­je«.

XIII.
I da­lej śpie­wał Ala­stor: »O pójdź­cie!
Ta­jem­ne szczę­ścia otwo­rzy­my wrot­nie;
Dziś się do bó­stwa wła­sne­go na­wróć­cie
I jego świa­tłu ufaj­cie ochot­nie,
W ło­nie znów za­pał za­klę­ty roz­budź­cie
I stwórz­cie wiel­ką bo­ha­te­rów sot­nię,
I, usta­wiw­szy w bo­jo­we się roty,
Idź­cie, gdzie ce­lów wznio­słych ogień zło­ty!...

XIV.
Skar­ło­wa­cia­ły ro­dzie Pro­me­te­ja!
Nie drżyj, gdy brwi swe ścią­ga Gro­mo­wład­ny!
Cze­mu po­wie­ki bez­sil­ność ci skle­ja?
Cze­mu nie wi­dać w to­bie siły żad­néj?
Czy cię prze­stra­sza przy­szło­ści za­wie­ja
I nie­przy­ja­ciół two­ich za­stęp zdrad­ny?
Nie drżyj, lecz po­znaj, żeś jesz­cze ol­brzy­mem,
Co umie gar­dzić ofiar­ni­czym dy­mem!...«

XV.
I da­lej śpie­wał Ala­stor... A echem
Po­ran­nych dźwię­ków od­rze­kły mu pola.
I z nad­zwy­czaj­nym nie­bia­nów po­śpie­chem
Pły­nę­ła pieśń ta na skrzy­dłach Eola,
Aż, po­wi­ta­na szy­der­czym uśmie­chem,
Zni­kła, gdzie zimy roz­ka­zu­je wola,
Lecz, bę­dąc uczuć po­tęż­nych wy­ni­kiem,
Wnet nie­bo­tycz­nym strze­li­ła po­mni­kiem.

XVI.
Lu­dzie tam przy­szli w płasz­czu hi­po­kry­tów,
Pier­ście­niem węża, co ich sa­mych tło­czy,
Pra­gnę­li pierś mu owi­nąć; »do szczy­tów
Tru­pie­go wzgó­rza« mó­wi­li, »niech kro­czy,
Aż wy­ma­rzo­nych od­wyk­nie błę­ki­tów« —
I w imię krzy­ża plu­nę­li mu w oczy
I po­zba­wi­li go dro­giej spu­ści­zny:
Wła­sne­go domu i wła­snej oj­czy­zny...

XVII.
I szedł, zwy­cza­jem na­tchnio­nych krzy­żow­ców,
Klę­kać przed mar­twą na­ro­dów Ni­jo­bą;
Po­śród sa­mot­nych prze­szło­ści ma­now­ców
Za­głę­biać w my­śli pół­noc­ną się dobą
I szep­tać świę­tych miesz­kań­com gro­bow­ców:
»Gra­chu! ja z tobą! Spar­ta­ku! ja z tobą!«
Szedł i ko­ra­le swej pie­śni, wy­gna­niec,
Ni­zał na szczyt­nych na­bo­żeństw ró­ża­niec.

XVIII.
I po­tem cho­dził w ga­jach cy­pry­so­wych,
Dzi­wiąc się li­ści ta­jem­ni­czym gło­som.
I na po­ran­ku ob­ło­kach ró­żo­wych
Wzla­ty­wał smęt­ny ku czy­stym nie­bio­som,
Szu­ka­jąc my­śli i za­pa­łów no­wych. —
Orzeź­wia­ją­cą skra­piał pier­si rosą,
Kie­dy, tę­sk­no­ty ogniem roz­ża­rzo­ne,
Pcha­ły w nie­wdzięcz­nej kra­iny go stro­nę.

XIX.
Nad je­zio­ra­mi pa­trzał swo­jej »Maby«,
W tań­czą­cych on­din ba­wił się sze­re­gu —
On­din, swych sio­strzyc; lub za­sy­piał, sła­by,
Na mięk­kiem łożu — u kwiet­ne­go brze­gu,
Lub sło­necz­ny­mi nę­co­ny po­wa­by,
Pły­wał z du­cha­mi po błę­kit­nym ście­gu,
Aż, o prze­dziw­nem śniąc raz wnie­bo­wzię­ciu,
Spo­czął na za­wsze w tych sio­strzyc ob­ję­ciu.

XX.
O Ala­sto­rze, za­pa­lo­ny wiesz­czu!
Two­je po­pio­ły czczę pod tą ko­lum­ną...
Po skrze we­wnętrz­nej, po ta­jem­nym dresz­czu
Czu­ję, że ży­wot zo­sta­nie mój trum­ną;
Że śród po­ci­sków ka­mien­ne­go desz­czu
Tak, jak ty, zło­żę przed cza­sem skroń dum­ną,
Tak, jak ty, skoń­czę śród tę­sk­nych za­wo­dzeń,
Nie do­cze­kaw­szy chwi­li oswo­bo­dzeń.

XXI.
O Ala­sto­rze! po­mię­dzy na­ro­dy
Na­ród mój jesz­cze w naj­grub­szym po­mro­ku!
Jesz­cze go dą­żeń i mę­czeństw za­wo­dy
Nie spro­wa­dzi­ły z fał­szy­we­go toku,
Jesz­cze na sta­re, spróch­nia­łe za­gro­dy
Rzu­cać błęd­ne­go nie po­prze­stał wzro­ku,
Jesz­cze, patrz! no­wych klnąc du­chów za­stę­py,
Kon­tu­szo­wy­mi okry­wa się strzę­py!

XXII.
O Ala­sto­rze, po­tęż­ny lut­ni­sto!
Pod­nieś się dzi­siaj, oży­wion, z swej urny
I za­nuć dumę wspa­nia­łą i czy­stą
O wiecz­nym lu­dów spo­ko­ju, o gór­néj
My­śli bra­ter­stwa i ukaż przej­rzy­stą
Twarz mu ju­trzen­ki po tej nocy chmur­néj,
To za­rdze­wia­łą sza­bli­cę wy­su­nie
Prze­ciw­ko to­bie, lub w oczy ci splu­nie...

Czy­taj da­lej: Przy wigilijnym stole – Jan Kasprowicz