Słońce się chyli ku ziemi, 
Ostatnie blaski 
Wiążąc w cudowne przepaski, 
By niemi 
Umierające niebiosa 
Owinąć. 
Już nad brzegami jeziora, 
Zdala od ludzi, 
Słowików piosnka się budzi, 
Tak skora, 
By tam, gdzie mieni się rosa, 
Popłynąć. 
By tam, gdzie rosną w ustroni 
Niewinne kwiaty, 
Miłosnej szukać zapłaty 
I woni — 
Przelać się w serce róż czystych 
Na wieki. 
Wtórzy jej duma pastusza 
I łan zielony, 
O bór, który powiew stęskniony 
Porusza,
I odbłysk gwiazd płomienistych 
Daleki. 
Patrzcie! z sennego łożyska 
Miesiąc już wschodzi, 
Płynie po niebios powodzi 
I błyska, 
Albowiem wszędzie żar czuje — 
Szczęśliwy! 
Gwiazdy, splatając mu wieńce, 
W srebrny ślad biegną, 
Zanim porannej ulegną 
Jutrzence, 
Nim zorza blask swój rozsnuje, 
Blask żywy! 
Tu piękność pełna spokoju, 
Jak twarz młodzieńca, 
Który nie stracił rumieńca 
W przeboju, 
Ni struł się zwątpień kielichem 
Przedwcześnie: 
Harmonia złotym łańcuchem 
Wszystko spoiła; 
Czuję, jak wielką jej siła 
Nad duchem,
Tonąc w zachwycie przecichym, 
Jak we śnie. 
Żywot poczynam wieść nowy 
I szczęście tuszę; 
Tracąc wiążące mi duszę 
Okowy, 
Gonię za pieśnią słowiczą 
Z krzewiny, 
Różę przyciskam do serca, 
Słodycz jej chylę,
Wielbię te barwy motyle 
Kobierca 
O i tę zieleń dziewiczą 
Brzeziny.
 
Uczucia płyną mi z łona, 
Jak ros kaskada, 
Co z tych wierzchołków opada 
Srebrzona; 
Myśli me błyszczą w miesięcznej 
Pogodzie. 
Nie byłem nigdy tak może 
Spokojem wielki. 
Jak dziś, gdy z uczuć kropelki 
Tworzę 
Ołtarz wspaniały i wdzięczny 
Przyrodzie.