Przynoszę ci kilka pieśni,
W cichym je składam pokłonie —
Proste i szare, jak głazy:
W góry poszedłem po nie.
W góry poszedłem po nie,
Gdzie wierchy gubią się w niebie,
Jak serce ulatujące,
Kiedy przeczuwa ciebie.
Kiedy przeczuwa ciebie,
Ogarnia twojego ducha,
Co, zapatrzony w przyszłość,
Tajemnych głosów jej słucha.
Tajemnych głosów jej słucha
Na wielkiej, upartej wysłudze
Tego, co może dla świata
Jest niepojęte i cudze.
Jest niepojęte i cudze,
Albowiem nie każdy w tym tłumie
Ma szczęścia swojego świadomość,
Nie każdy los swój rozumie.
Nie każdy los swój rozumie,
Z prawem wieczności zżyty,
Jak ta błękitów kopuła,
Która osłania szczyty.
Szczyty strzeliste osłania,
W świetlne zasnuwa je dymy,
Że nie są głaźnymi już zwały,
Lecz niby duchy-olbrzymy.
Tak, niby duchy-olbrzymy,
Które głębokie swe oczy,
Pełne wnętrznego życia,
W jeziornej topią przezroczy.
W jeziornej topią przezroczy,
W stawów głębinie tęczowej,
Za skalne ująwszy się ręce,
W zadumie schyliwszy głowy.
W zadumie schyliwszy głowy,
Snać marzą kamienne te stadła,
By ludzie, świadomi swej doli,
Co na nich, jak przymus, padła.
Jak przymus padła-ci na nich
I, nieugięta wciąż każe
W głąb mieć zwrócone oczy,
W oddal zwrócone twarze.
Twarze zwrócone w oddal,
Leżącą za kresem ziemi,
Gdzie duchy, jak gór tych olbrzymy,
Zbrojami lśnią stalowemi...