Ballada o słoneczniku

Sta­ry, ośle­pły sło­necz­nik
Sam je­den mi jesz­cze po­zo­stał
Z wszyst­kich mych kwia­tów-przy­ja­ciół
W tym za­chwasz­czo­nym ogród­ku;
Sły­sza­łem ci nie­raz w nocy,
Jak wi­chr bez mia­ry go chło­stał,
Nie mo­głem mu żad­nej dać ulgi,
Chy­ba po­cie­chę smut­ku —
Le­piej się pu­ścić w tan...

Upi­łem się kie­dyś wie­czór —
Wino zba­wien­ną jest mocą: —
Pię­ścią wy­tłu­kłem szy­bę,
W gór łań­cuch pa­trzę da­le­ki —
Po­noć to śnie­gi tam leżą,
Po­noć to gwiaz­dy mi­go­cą,
Cię­ża­ry mro­ków wil­got­nych
Na cięż­kie mi spa­dły po­wie­ki —
Le­piej się pu­ścić w tan...

Po­noć to łąki wy­schnię­te,
Bez­list­ne ja­sie­nie przy dro­dze,
To po­noć ol­chy nad ba­gnem,
To kępy zwię­dłych ro­go­ży;
Po­noć to ludz­kie roz­pa­cze
Pu­ści­ły kro­kom swym wo­dze
I śpie­szą w mgła­wych ca­łu­nach
Na po­grzeb li­to­ści bo­żej —
Le­piej się pu­ścić w tan.

Po­noć i ja mia­łem bra­ci,
Na strasz­ną gdzieś po­szli woj­nę —
Śmierć rze­kła mi o tym wszyst­kim,
Ca­łu­jąc spie­kłe me usta — :
Niech hu­czy ta czar­na głę­bia,
To mo­rze łez nie­spo­koj­ne,
Niech wia­trem dy­szy je­sien­nym
Ta zie­mia, krwią ich tłu­sta —
Le­piej się pu­ścić w tan...

Sta­ry, ośle­pły sło­necz­nik
Przez szy­bę się wci­ska stłu­czo­ną
Do mej we­so­łej iz­deb­ki,
Peł­nej za­pa­chu wina;
Po­że­gnał się już od daw­na
Ze swą zło­ci­stą ko­ro­ną,
Łyse, szczer­nia­łe skro­nie
Na pier­si moje zgi­na —
Le­piej się pu­ścić w tan...
.
Jak pies, tak łasi się do mnie,
Do mego tuli się lica:
Wiel­ką uczu­łem kro­plę
Na roz­ża­rzo­nej twa­rzy:
Rosa mu z jamy po­cie­kła,
Gdzie ongi była źre­ni­ca -
Sta­ry, ośle­pły sło­necz­nik
Gło­śno się, mil­cząc, ska­rzy -
Le­piej się pu­ścić w tan.

Nie drwij ze sie­bie i ze mnie,
Ty z mo­ich dru­hów ostat­ni!
Wszy­scy­śmy na to stwo­rze­ni,
By bło­go­sła­wić śmier­ci!
Niech ry­cerz gi­nie od strycz­ka,
Je­siotr niech dła­wi się w mat­ni,
Bóg z swe­go tro­nu niech spa­da,
Włócz­nia niech w bok się wwier­ci —
Le­piej się pu­ścić w tan!

Nie bę­dzie ci ulgą mój smu­tek:
Upił się dzi­siaj ra­do­ścią,
Żeś tak nik­czem­nie zmar­niał,
Ty, coś spo­glą­dał w słoń­ce;
Inne le­kar­stwo ci nio­sę,
Co daje próch­nie­nie ko­ściom,
A du­szę — hej! pij­cie ze mną,
Pi­ja­ni śmier­ci goń­ce,
Puść­cie się ra­zem w tan!

Ostat­ni liść z nie­go zdar­łem,
Ostat­niem wy­łu­skał ziar­na,
Zdrze­wia­łą, twar­dą ło­dy­gę
Ręką chwy­ci­łem pew­ną:
Z ko­rze­ni się pod me okna
Zie­mia syp­nę­ła czar­na,
Sta­ry, ośle­pły sło­necz­nik
Snadź łzą za­pła­kał rzew­ną -
Le­piej się pu­ścić w tan...

Wsta­łem na­za­jutrz - czy zbaw­ca,
Gzy zbrod­niarz ? - hej! któż mi to po­wie!
Zbu­dzi­łem się w iz­deb­ce,
Peł­nej za­pa­chu wina...
Sta­ry, ośle­pły sło­necz­nik
Bez zło­tej ko­ro­ny na gło­wie
Już­ci swo­je­go smut­ku
Do smut­ków mo­ich nie zgi­na -
Le­piej się pu­ścić w tan...

Czy­taj da­lej: Przy wigilijnym stole – Jan Kasprowicz