Już się dach zepsuł i przez mdłe ściany
Lada się wicher przekradnie,
Słusznie, gospodarz, chodzę stroskany,
Widząc, że mi dom upadnie.
Jeszcze na wstręcie wiatrów upartych,
Jak na nieszczęście stawiony,
Sto do upadku ma bram otwartych,
A żadnej znikąd zasłony.
Cóż to za szelest? Kto mi ma szkodzić?
Trzęsienie z jakiej przyczyny?
Któż będzie gwałtem w drzwi moje wchodzić?
Idą posłowie ruiny.
Ach, widzę, jako już wszystko ginie,
Co miałem i co nie miałem!
Jedne przynajmniej ratujcie skrzynię,
W której nadzieję schowałem!