Canzona 18 (Mam pewność, że w żadnej dobie)

Autor:
Tłumaczenie: Felicjan Faleński

Mam pewność, że w żadnej dobie,
Ani gdzieśkolwiek także, nie znajdziecie
Takiego bytu na świecie
Jak istność tego, co Miłością płonie!
Tylko we Wschodniej jest stronie
Ptak, co precz mając towarzyszkę lubą,
Sam, dobrowolną się zgubą,
Niby w kolebkę nową, kładzie w grobie
Tak też samotna jest w sobie
I moja żądza, co w słoneczne szczyty
Swych myśli Boskich sercem lecąc rada,
Ich się działaniem rozkłada,
Tak, że nareszcie, duch istnienia syty,
Płonie, umiera i znów bierze ciało —
I jak on Feniks żyje Wieczność całą.

Jest też gdzieś na Oceanie
Tak sroga skała, że z wrodzonej chęci
Żelazo ku sobie nęci;
Ta, jeśli nad nią okręt niknie niebacznie,
Wnet gwoździe z niego brać zacznie,
Aż ten nieszczęsny, próżen spojeń nawy,
Zapada w odmęt sinawy; —
Tak to i ze mną, gdy mi niespodzianie,
Miłości srogie działanie,
Serdeczne myśli z piersi brać poczyna,
Zachwiany w sobie i wskroś rozpierzchnięty
Idę w bezdenne odmęty
Och! nieszczęśliwa doli mej godzina!
Gdyż widzę jasno: jak więc niepozbycie
Spokoju duszy grozi mi rozbicie!

Gdzie w zachód słońce się toczy,
Jest, mówią, słodka, pełna cnót istota;
Jednak się z oczu jej miota
Boleść, i wreszcie śmierć, — i ta zdrajczyni
Zaprawdę dobrze to czyni,
Że bierze w siebie błyski swe złowieszcze; —
Gdyż, jeśli żyć pragniesz jeszcze,
We wzrok jej patrzeć nie bądź zbyt ochoczy!
Otóż, w podobne ja oczy
Zuchwalem spojrzał, i choć śmierci wstręty
Wskróś mi dojmują — jednak w moją nędzę
Na oślep samochcąc pędzę.
Bylem raz w życiu został w Niebo wzięty!
Tak to, wyzwawszy wzrokiem wzrok Anioła,
Ginę, i nic mię zbawić już nie zdoła!

Gdzieś na południu, wytryska
Źródło, noszące słońca nawet miano —
Temu z przyrody jest dano
Wrzeć nocą, dniem zaś krzepnąć w mroźne szrony —
Bo w niem jest uosobiony

Byt, który drętwi słońca światłość skrawa.
Tak to i ze mną się stawa,
Com jest podobny z łez mych do źródliska,
Że gdy mi już nie rozbłyska
Mej duszy słońce — a za jego śladem
Noc przyobleka ziemię w całun szary —
Wtedy ja płonę bez miary;
A gdy znów zorza w świetle wschodzi bladem,
Dreszcz mię przebiega, jakby we mnie cała
Krew w jednej chwili szronem skrzepnąć miała!

Jest inne źródło w Epirze
O którem prawią: że, choć chłodne bywa.
Płoną w niem zgasłe łuczywa,
Za to płonąca każda rzecz w niem gaśnie —
Tak to i ze mną jest właśnie!
Gdy raz, choć jeszcze nie zapalny wcale,
W oczu mej Laury krysztale
Niebo ujrzawszy, z czcią się ku niej zbliżę,
Ognie zajęły mię chyże.
Tak, żem od siebie odszedł — a ta chłodna
Zamiast, com mniemał, że ją stan mój wzruszy,
Głąb’ rozpalonej mej duszy
Obojętnością zdrętwi mi aż do dna!
Tak po wielekroć gasnę, to znów płonę —
I na to próżno w łzach mi mieć obronę!

Po za tym naszym padołem,
Na wyspach, których Aniołowie strzegą,
Jest zdrój tak dziwny, że z niego
Raz się napiwszy, konasz uśmiechnięty.
Otóż, znam w pewnej zamkniętej
Zewsząd dolinie, jeszcze zdrój szczęśliwszy,
Z którego raz się napiwszy,
Z uśmiechem w ustach umrzeć przedsięwziąłem...
Miłości! z którą ja społem

Niezbyt rozgłośną kroczę jeszcze drogą,
Wraz ze mną zamilcz tej doliny miano
Lecz za to, w porę wiośnianą,
Daj mi ją znowu módz oglądać błogo,
Gdyż tem jej mocniej pragnę sercem całem,
Im dłużej pani mej nie oglądałem.

Gdy cię kto świadczyć powoła,
To powiedz pieśni! żem tu miał na myśli,
Wokluzę piękną, kędy w łez kryształy
Sorga wytryska z pod skały —
Tam w gońce Miłość mą przedemną wyślij —
Niech w niem imieniu spojrzy w twarz Anioła,
Którego wdziękom zrównać nic nie zdoła! —

Czytaj dalej: Sonet 132 (Jeśli to nie jest miłość - cóż ja czuję?) - Francesco Petrarca