Canzona 5 (Podczas gdy niebo u zachodu pała)

Autor:
Tłumaczenie: Felicjan Faleński

Podczas gdy niebo u zachodu pała,
Unosząc z sobą dzień, którego czeka
Stęschniona ludność na przeciwnej sferze,
Przez puste pola, wlokąc się zdaleka,
Pątnica strachem zdjęta i zgrzybiała,
Gdy coraz szybsze kroki przedsiębierze,
W duchu się modli szczerze,
By, nim się dzień dopali,
Ujrzała w mglistej dali
Strzechę, pod której gościnnemi szczyty
Schroni obawę swą i trud przebyty: —
Ja tylko jeden żegnam wraz z nadzieją
Dnia schyłek, gdy błękity
Wieczornym zmierzchem zwolna posępnieją!

Gdy słońca krąg się płomienisty skłania
Dać miejsce nocy, a od gór się łamie
Cień, od którego pada zmrok w parowy,
Motykę wieśniak bierze na swe ramię,
I słów się raźnych jąwszy i śpiewania,
Idąc, wyprząta sobie troskę z głowy.
A wchacie, stół dębowy
Już zastawiono żwawo,
Podobną do tej strawą,
Z jakiej się w Złotym Wieku uczta składa.
Tak się uciechą płaci troska blada
Prócz mnie, każdemu; — gdyż mi i tęschnica
Wciąż i bezsenna biada,
Czy światło słońca lśni czy blask księżyca!

Wiedząc, jak słońcu meta już jest bliska
Płomienistego w dali gdzieś mieszkania,
W ślad za czem, w stronie wschodniej zmierzch zapada,
Na nogi wstaje pasterz i zagania
Łagodnie, ponad zdrojem, u pastwiska,
I po zaroślach, rozpierzchnięte stada;
I gdy noc padnie blada,

W szałasie lub w jaskini
Z mchu sobie łoże czyni,
Na którem zasnąć troski ma jedyne.
Mnie tylko biada! Nawet w tę godzinę,
Ja za okrutną moją trwam w pogoni!
Przez nią przedwcześnie ginę —
A ona jednak wciąż odemnię stroni!

Żeglarz, z dnia schyłkiem, gdzie się bądź zatrzyma.
Wie: że na twardych deskach swe powierzy
Członki okryciu z chropowatej skóry.
Lecz mnie (niech nawet morzem gdzieś w bezbrzeży
Pędzę, Hiszpanię mając za plecyma,
Cieśń Herkulową, Maurytańskie góry.
Słowem ląd cały, który
Ludzi i pełen źwierza
Snem troski swe uśmierza) —
Cierpień upartych nie kończy się wątek; —
Owszem, dręczących z każdym dniem pamiątek,
Ni żądz mych, ulgi nie łagodzą żadne
Blisko już lat dziesiątek,
I co mię zbawić zdoła — ani zgadnę!

I chociaż los mój ze mną jest w rozejmie,
Toż widzę, jak z dnia schyłkiem, nawet wraca
Wół uznojony pić u wód przezroczy;
A ze mnie, ciężka mych udręczeń praca
Wraz z jarzmem dziennem, czemu się nie zdejmie?
Gdyż dniem i nocą łez mam pełne oczy.....
Biada mi! od uroczej
Chwili, gdym twarz jej boską
Z mą wieczną ujrzał troską —
Bo mi się w duszy piętnem żądz wyryła —
Zkąd już ni przemysł żaden, ani siła
Jej mi nie weźmie póty, aż przemożna
Nie skryje mię mogiła —
Choć wątpię, czy i tej zawierzyć można!

O pieśni! jeśli gwoli
Upartej mej niedoli
Ze mną cię los zespoli,

Choćby ci zginąć przyszło w niepamięci,
Niech cię niczyjej chwalby głos nie nęci;
Dość ci, gdy w sobie zechcesz wspomnieć czule:
lleśmy wskroś przejęci
Tej skały chłodem, ku której się tulę! —

Czytaj dalej: Sonet 132 (Jeśli to nie jest miłość - cóż ja czuję?) - Francesco Petrarca