O myśli wskroś mię niszcząca!
Chciej, mimo wszelkie męczarnie
W słowa się wcielić, W które byt mój włożę!
Niech tę, co dziś mię odtrąca,
Choć w części od nich ogarnie
Płomień, z którego szydzi w każdej porze; —
Wtedy i rzadziej też może,
Własne złorzecząc nadzieje,
Z okiem łez pełnem, po świecie
Błąkać się będę, gdy przecię
Ujrzę jak twardy serca lód topnieje
W tej, co trzymając mię zdala,
Wiecznie swym wzrokiem przepala!
Ponieważ niepodzielana
Miłość w tych słowach odbrzmiewa,
Tedy im twarde przebaczycie rymy.
(Wszak, gdy pór roku odmiana
Zdejmie szumiący liść z drzewa,
Czyż według tego sądzić je wśród zimy?)
Tak czego w nich nie dojrzymy,
To właśnie wielce się szczerze
W świątyni serca ukrywa;
Jeśli zaś skarga rzewliwa
W łzy lub w rozgłośne narzekanie wzbierze,
Pierwsze mech ulżą mej duszy, —
Drugie niech Laurę poruszy.
O błogie pieśni tych dziwy!
Któremi w uczuć mych wiośnie
Miłość głosiłem, jak swobodne ptaszę —
Czyliż wasz orszak pierzchliwy,
Który mi brzmiał tak radośnie,
Dziś serca mego udręczeniem straszę?
Gdzież słodkie dźwięki te wasze,
W których wybiegał mi z łona
Laury mej obraz dziewczęcy?
Dziś już nie umiem jej więcej
Odtworzyć w duszy, która z bólu kona...
O! gdyście wy się rozwiały,
Jakżem ja osamotniały!
Jako słów pierwszych dopiero
Dziecina ucząc się mała,
Mówić nie może, milczeć zaś nie umie —
Tak i ja, mimo chęć szczerą,
Chcąc by mię Laura słyszała,
Miłosnych myśli w piersi mej nie stłumię.
Och! byle tylko w swej dumie,
Siebie kochając jedynie,
Wszystkiem już nie pogardzała!
O! niech Wokluzy choć skała
Rozgłosem westchnień moich tak opłynie,
By w świat rozniosły jej echa,
Jaka mi z tego pociecha!
Wie to jej wdzięczna dolina,
Że rzadko trawka nakłoni
Pod lżejszą stopę swoją ruń wiośnianą.
Ztąd jest pociecha jedyna
Sercu, gdy zwraca się do niej,
Z nią się podzielić myśli swych wymianą.
Bowiem jej jednej jest dano,
Wiecznie zachować te ślady,
Które w niej Laura wygniecie,
Abym w łzach moich, miał przecię
Gdzie się ukoić, gorzkim smutkiem blady —
Gdyż się pociesza jak może
Dusza w swej błędnej pokorze!
W świat patrząc owemi szlaki,
Wszędy się słodko rozrzewnię
Myśląc: — Przebiegał wzrok jej to ustronie! —
Niech kwiatek zerwę gdzie jaki,
Myślę: — To kiedyś go pewnie,
Gdy zamyślona sobie szła przez błonie,
Tu posadziły jej dłonie —
Zkąd barw i woni w nim chwała
Rozkwita coraz bogaciej.
A tak się nic tu nie traci,
I w tej mi wierze jest pociecha cała —
Bo czyż nie anioł na ziemi,
Kto drugich robi takiemi?
O pieśni moja! jakżeś mi stwardniała!
Iść tobie w świat już daremno —
Toż chyba zostań ty ze mną! —