Miała sukienkę białą, gdym do niej
Z pożegnalnymi wszedł słowy,
W pasie błękitną wstążkę, u skroni
Wianeczek rozmarynowy,
- Czym ładna tobie? - spyta nieśmiało,
- Och! co ty mówisz, dziewczyno -
Gdyby inaczej kiedy być miało,
Niech z łez mi oczy wypłyną. -
Ona jak bluszcz, gdy drzewo obwinie,
Splotem swych rąk mię obwija,
- Albo ja będę twoją jedynie,
Albo nie będę niczyja. -
W świat mię iść pchnęło. Wtem - nagle zmiana,
W powrót mię pędzi myśl tkliwa.
Wracam, dziewczyna moja wybrana
W chłodnej trumience spoczywa.
W sukience białej, jak mieć ją chciałem,
W przepasce z modrych wstążeczek;
W światłych jej włosach, nad czołem białem
Rozmarynowy wianeczek.
Złożyłem na jej piersi dziewczęcej
W krzyż obie rączki łabędzie:
- Nie będzie ona moją już więcej,
Lecz i niczyją nie będzie. -
I znów poszedłem, gdzie wzrok poniesie.
Idę przez ciernie i znoje,
I znów mi spieszno stanąć przy kresie -
Dziewczę bo czeka mię moje.