Poeta podziwia w Empireum ognistą rzekę światła, którego iskry opadają na porośnięte kwieciem brzegi, kontempluje mistyczną Różę utworzoną z aniołów i zbawionych i spostrzega tron przeznaczony dla Henryka VII.
Gdy sześć tysięcy mil od nas godzina
Szósta najwyższą gorącością zionie,
A ziemia cień swój do poziomu zgina,
Zaś u nas niebo w swej najgłębszej stronie
Czyni się takie, że w nim gwiazda srebrna
Bledszym i coraz bledszym światłem płonie,
Stąpi-li słońca przejasna służebna
Jeszcze krok dalej, to, idąc, wypruwa
Do ostatniego gwiezdnych iskier stebna.
Tak ów korowód, gdy ciągle przefruwa
Dokoła punktu, co mię spiorunował,
A zda się wsnutym w to, co sam osnuwa,
Bladł jak te gwiazdy u niebieskich pował;
Więc miłość i gwiazd zdziałało zniknięcie,
Żem ku mej pani znów oczy kierował.
Gdybym to wszystko chciał w jednym momencie
Skupić, co o jej powiedziałem krasie,
Jeszcze byś słabe miał o niej pojęcie.
Tak zmysły ziemskie zwycięża, iż zda się,
Że tylko jeden On, co dał ją światu,
Jej cudem w pełni święty wzrok napasie.
Bardziej się czuję od jej majestatu
Przybity niźli w którąkolwiek porę
Komik lub tragik od swego tematu.
Jako się słońca lęka oko chore,
Tak ja, uśmiechu jej rażon postrzałem,
Tu z wyobraźnią własną rozbrat biorę.
Od dnia pierwszego, gdy jej twarz ujrzałem
Na naszym świecie, do tych chwil zachwytu
Sławić ją nigdy się nie zawahałem.
Teraz nie mogę iść dalej, bo mi tu
Siła ustawa poetyzująca,
Tak jak artyście, kiedy dobiegł szczytu.
Taką przepiękną kiedyś głośniej brzmiąca
Tuba wysławi niż to samo pienie,
Które wieść musi rzecz trudną do końca.
Z głosem i gestem, jak wódz nad stworzenie,
Mówiła: „Otośmy z najszerszej włości
Wlecieli w jaśni przeczystej przestrzenie.
W jaśnię duchową a pełną miłości,
Miłości dobra, które trwa w uciesze,
Uciesze wyższej nad wszystkie słodkości.
Tu ujrzysz obu wojsk niebiańskie rzesze:
Jednę tak, jak się przystroi do lotu
W ów dzień, gdy rzuci swe ziemskie pielesze".
Jak się duch wzroku od słońca migotu
Rozprzęga, po czym przestaje być czuły
Na kształty nawet dużego przedmiotu,
Tak gdy mię żywe jasności osnuły,
Źrenica ślepnie i nic nie dostrzega
W owych rozłogach bez dna i kopuły.
„Miłość kojąca od brzega do brzega
To niebo, wita błyskiem każdą świecę,
Bo tak ją łacniej w swych ogniach zażega".
Zaledwie krótkie te słowa pochwycę,
Gdym poznał, że się w mej górnej podróży
Wynoszę poza sił ludzkich granicę.
A wzrok mój nabrał takiej mocy dużej,
Tak stał się zdolny wszelkiego widoku,
Że odtąd w żadnym blasku się nie zmruży.
Ujrzałem światłość w postaci potoku:
Światłość ognistą między brzegów dwoje,
Malownych barwą wczesnej pory roku.
Ze strugi iskier wytryskały roje
I zapadały w ukwieconej błoni,
Niby rubiny w złociste zawoje.
Potem jak gdyby omdlałe od woni
Zanurzały się znowu w cudną pianę:
To wynikały, to ginęły w toni.
„Szczytne tęsknoty, po których w nieznane
Kraje wylatać taki żar cię piecze,
Tym mi są milsze, im bardziej wezbrane.
Napić się musisz wody, co tu ciecze,
Nim swoje wielkie ugasisz pragnienie —
Tak do mnie słońce moich oczu rzecze. —
Rzeka, topazów przezrocze kamienie
W nurtach wędrowne, zieleń uśmiechnięta,
To przyszłych cudów są zwiastuny — cienie.
Nie, by rzecz była przez się niepojęta,
Lecz to ci pełne widzenie zakłóca,
Że nosisz jeszcze lękliwości pęta".
Nigdy dziecina, kiedy się ocuca
W późniejszej, niźli jeść zwykła, godzinie,
Tak się skwapliwie do piersi nie rzuca,
Jak ja, zwierciadło kiedy z oczu czynię
I całym ciałem chylę się po leki
Ku fali, co na lek dla oczu płynie.
A ledwo z niej się napiły powieki
I duch mój ledwo z niej światłości zarwie,
Gdy mi się kula czyni z owej rzeki.
Jak w czasie zapust człek chodzący w larwie,
Skoro ją zdejmie, zmieniwszy pozory,
Wraz przed oczyma w innej staje barwie,
Tak się zmieniły we wspanialsze twory
Iskry i kwiaty — i oto widziałem
W okazałości dwa niebieskie dwory.
O Blasku Boży, przez który widziałem
Królestwa prawdy chwałę nadobłoczną,
Daj mi opisać tak, jak ją widziałem.
Światłość to zatem, czyniąca widoczną
Twarz Stworzyciela poprzed stworzeń wzrokiem,
Które w nim jednym, wiedzą, że odpoczną.
A rozciąga się kolistym otokiem
Tyle, że całe jego rozpowicie
Byłoby słońcu pasem zbyt szerokiem.
Całe z promieni, przegląda się w szczycie
Owego Pierworuchowego koła,
Co bierze odeń i władzę, i życie.
A jak pagórek od stóp aż do czoła
Odbija w wodzie kształt swój, gdyż mu miło
Widzieć się strojnym i w kwiaty, i w zioła,
Tak ponad światłem wokół się piętrzyło
W tysiąc tysięcy stopni każdą stroną
To, co zostaje z nas poza mogiłą.
A gdy najniższe stopnie tyle chłoną
Wielkiego światła, pomyśl, jak go wiele
Chłonie ta Róża całą swą koroną!
Ile więc liści wszerz i wzdłuż się ściele,
Tyle mi widne było w swej postaci,
W liczbie i jaśni to rajskie wesele.
Dalekość ani bliskość tam nie płaci,
Albowiem w sferze Boga majestatu
Moc swoją prawo przyrodzone traci.
W ośrodek żółty wieczystego kwiatu,
Co się rozrasta, piększy i śle wonie
W cześć słońca, które wiosnę daje światu,
Jak ten, co milczy, ale chęcią płonie
Mówienia, rwanym był od Beatryczy:
„Patrz — rzekła — ile białych szat tu wionie.
Zmierz, ile gród nasz w głąb i wokół liczy;
Patrz, tak są świętych pełne nasze ławy,
Że już niewiele dusz się tutaj życzy.
Na wielkim krześle, któregoś ciekawy,
Bo się w królewskim błyszczy dyjademie,
Nim ty sam rajskiej pokosztujesz strawy,
Zasiędzie dusza Henryka; on ziemię
Italską przyjdzie ratować z ruiny
I niegotowe do poprawy plemię.
Chciwości ślepa, z czyjej władasz winy?!
Przez ciebie ludzie równi z niemowlęty:
Głodne, a nie chcą ssać piersi matczynej.
A będzie siedział na stolicy świętej
W on czas ten, który cesarzowi wszędzie
Jawnie i tajnie zechce czynić wstręty.
Ale go krótko na szczytnym urzędzie
Pan Bóg zachowa; strącon do otchłani,
Tam gdzie mag Szymon w wiecznym gore swędzie,
Przywali sobą onego z Anagni".