Idąc z Wergilim i Dantem w kierunku szóstego tarasu, Stacjusz opowiada poetom o swojej winie i nawróceniu. Wergili wymienia Stacjuszowi dusze przebywające w przedpieklu. Na szóstym tarasie poeci widzą Jabłonkę okrytą wonnymi jabłkami.
W tyle została osoba Anioła,
Co nas na szóstym tarasie zostawił,
Skoro znów jedno znamię starł mi z czoła,
I zapałowi dusz pobłogosławił
„Sprawiedliwości pragnących". Na słowie
„Pragnących" uciął i dłużej nie bawił.
A mnie jak gdyby z nóg spadły ołowie;
Znów lżejszy, niźli w poprzednim wyłomie,
Szedłem, gdzie szybcy wiedli mię duchowie.
Wergili zaczął: „Szlachetności płomię
Roznieca miłość; ta wzajem zapala
Miłość, lecz musi rozgorzeć widomie.
Mnie dobroć twoja wiąże i zniewala
Od chwili, kiedy, w sień piekielnej kaźni
Wszedłszy, oznajmił mi duch Juwenala
Twą czułość; za to tyle znam przyjaźni,
Ile znać można dla obcego ducha:
Toż mi po stopniach kroczyć teraz raźniej.
Przez przyjaźń proszę: nie odwracaj ucha,
Daruj, że puszczam śmiałości wędzidła,
I przemów do mnie tak, jak druh do druha.
Skąd mogła potrwać w łonie twym obrzydła
Skąpstwa przywara? Przecz widząc, że grzeszy,
Rozum nie chwytał namiętności w sidła?"
Jego zdziwieniem Stacjusz się rozśmieszy,
Lecz zaraz rzecze: „Wszystka twoja mowa
Jako znak szczerej miłości mię cieszy.
Nieraz się w świecie rzecz zdarza takowa,
Która człowieka i myli, i łudzi,
Gdyż w niej z istotą kłóci się osnowa.
Widzę, iż się w was przypuszczenie budzi,
Może po kręgu, gdzie mię znajdujecie —
Żem skąpstwem grzeszył, mieszkając śród ludzi.
Wiedzcie, że skąpstwem przewiniłem w świecie
Do zbytku mało i ten właśnie zbytek
Tu mię uwięził na tak długie lecie.
Gdyby nie z ksiąg twych czerpany pożytek,
Gdzieś to powiadał, słusznym gniewem zdjęty
I strofujący ludzki rodzaj wszytek:
»Dokąd nie wiedziesz, o złota przeklęty
Głodzie, śmiertelnych swym niemądrym szałem?«,
Ot, dziś bym toczył głaz przez piekieł skręty.
Pojąłem wtedy, że skrzydłem zbyt śmiałem
Dłoń pchnąć się może na rozrzutne czyny.
Więc tej i innej wady żałowałem.
Iluż w dzień Sądu wyświeci łysiny
Z niewiedzy, że się grzech ten skruchą zbawia
Za życia albo ostatniej godziny!
A wiedz, że wina, która tu przedstawia
Modłę przeciwną z innym grzechem jakim,
Jedną z nich karą grzeszny miąższ wytrawia.
Jeżelim mieszkał więc pod skąpstwa znakiem
Śród tego ludu, by blask przybrać nowy,
To, żem przeciwnym w świecie grzeszył brakiem".
„Poeto, któryś bój śpiewał surowy
I Jokaścinej przyczynę boleści —
Przemówił śpiewak pieśni sielankowej —
Wezwanie Klio na czele powieści
Świadczy, żeś jeszcze nie czerpał w krynice
Wiary, bez której czyn jest marny w treści.
Więc jakie słońca i jarzące świece
Objaśniły cię tak wielkimi blaski,
Żeś za Rybakiem płynąć — wzwiódł kotwicę?"
A on: „Tyś pierwszy na szczyt mię parnaski
Poniósł, bym w pięknym poił się potoku;
Tyś też do Bożej pierwszy przywiódł Łaski.
Tyś był jak człowiek, który, idąc w mroku,
Za sobą światło trzyma; nie dogodzi
Sobie, lecz innym przyczynia widoku,
Kiedyś powiadał: »Na nowo się rodzi
Świat; sprawiedliwość wraca z nowym ranem
Ludzkości; z nieba nowe plemię schodzi«.
Przez cię poetą, przez cię chrześcijanem
Stałem się, a jak, to ci mową żywą
Niby w obrazie podam malowanem:
Już był świat cały brzemienny prawdziwą
Wiarą, którą to posłanniki boże
Pozasiewały na obfite żniwo,
A wywróżone w twoich pieśniach zorze
Tak z ich nauką schodziły się w treści,
Żem ciekaw począł przebywać w ich zborze.
Wydali mi się święci, godni cześci,
Więc w prześladowań czas Domicyjanów
Nie bywał płacz ich bez mej współboleści.
Pókim przebywał żywy śród ziemianów,
Pomoc im niosłem; ich cne obyczaje
Obrzydziły mi pogańskich bałwanów.
Nim pod tebańskie przywiodłem ruczaje
Greków mej pieśni, święty chrzest przyjąłem.
Ze strachu długo nową wiarę taję
I z poganami jak wprzód żyję społem;
Za to w okręgu czwartym cztery wieki
Skazał mię Boży Sąd obiegać kołem.
A ty, coś moje rozchylił powieki
Na piękność, której wspomnienie mię wzrusza,
Powiedz, nim mety dojdziemy dalekiej:
Czyli spotkałeś kędy Terencjusza?
Spotkałeś Plauta, Cecyla, Varrona?
Sąli przeklęci? Gdzie żywie ich dusza?"
„Ci — rzekł — Persyjusz i ja pośród grona
Wielu mieszkamy z Greczynem, przyjaźniej
Wyhołubionym, niż kto, u Muz łona,
W pierwszym okręgu bezsłonecznej kaźni.
Tam się o owej bawimy rozmową
Górze, siedzibie stróżek wyobraźni;
Tam się Eurypid, Anakreon chowa,
Tam Symonidy, Agatona cienie,
Których zdobiła korona laurowa.
Z niewiast przez twoje rozsławionych pienie
Są: Antygona, Dejfile, Argija,
Przy smętnej jako za życia Ismenie.
Jest Izyfile, co Argiwom sprzyja,
I dusza Dafhy, Tyrezjasza córy,
I z siostrzycami swymi Dejdamija".
Zamilkł; szli dalej i po stoku góry
Wokół swobodne toczyli źrenice,
Za korytarza dostawszy się mury.
A już też cztery dzienne służebnice
Zostały w tyle, zaś piąta szła z przodu,
Kierując w górę płonącą głowicę,
Gdy Wódz rzekł: „Droga naszego pochodu
Tak się powinna odbywać, by prawa
Ręka zwrócona była do obwodu".
Już się nam nawyk drogoskazem stawa;
Zatem my poszli po rozwadze krótkiej,
Jak poradziła owa dusza prawa.
Oni dwaj przodem poszli; ja samiutki
Ich rozhoworu, w trop idąc za niemi,
Słucham, do pieśni biorę zeń pobudki.
A wtem ich w miłej gawędzie oniemi
Widok Jabłonki, co wzrosła z pośrodka
Drogi, jabłkami pełna pachnącemi.
Lecz jeśli jodła szersza jest od spodka,
To ta przeciwnie: gałęźmi spadziście
Od góry szersza, dołem była wiotka.
Tam, gdzie się drogi zamykało wniście,
Spojrzę, a skała strużkę wody roni,
Która wycieka na korony liście.
Obaj poeci doszli do Jabłoni,
A wtem głos od niej wionący powiada:
„Z tego owocu pożywać się broni".
I znów: „Maryja bardziej była rada,
By gościom w smak się potrawy udały
Niż własnym ustom, w których się zakłada
Człecza nadzieja; Rzymianki czerpały
Za napój wodę, a Daniel, honory
Kuchni wzgardziwszy, wiedzą nabył chwały.
Piękny zaiste był wiek złotowzory:
Głód wtedy bywał żołędzi przyprawą,
Napój z ponika smaczny jak likwory.
Miód i szarańcza były przecież strawą,
Którą Janowi przynosiła puszcza;
Przeto się okrył świętością i sławą,
Jak Ewangelii opowieść wyłuszcza".