Co chce Boissy? — Męczę się pytaniem,
Jak w izbach lewa i jak prawa strona,
Śmiech jest konwulsją, konwulsje — skonaniem;
Marquiz Boissy — to przeszłość, co kona!
Każda myśl jego podobna do bogów,
Które zawrócił w ziemię Egipcjanin,
Jako przedwczesnych owoce połogów,
A wywiał z piasku wiatr, drugi poganin.
Stopy bałwanków tych wzgardziły ruchem,
Od kolan będąc zrosłe, jak kolumna;
Głowy ich ptasie, lecz złączone z brzuchem,
Coś, niby pisklę, i coś, niby trumna.
Gdzie to poleci? I czy to poleci?...
Nie wiesz — i znowu męczysz się pytaniem:
Czy Markiz lubi czasem straszyć dzieci?
Czy jest wcielonem epok urąganiem?...
Tak ci rubaszni grabarze w «Hamlecie»,
Co w rzecz tragedji bynajmniej nie wchodzą:
Wszystko im jedno, czy koście, czy śmiecie,
Czy zaprzeczają sobie, czy się godzą...
Gdyż scen następstwo, nie Szekspir, ich wzywa
Do zasłonięcia zmiany dekoracji...
Tak twój, Markizie, genjusz się odzywa
Między aktami łez... dla rekreacji.