Ś. p. rodzicielka mego sąsiada na całą okolicę słynęła z niepospolitej energji i osobliwego poglądu na wartość grzechów ludzkich. Energja jej manifestowała się batożeniem sług, służebnic, pisarzy, ekonomów, guwernerów i t. d., oryginalność zaś poglądów na grzechy polegała na tem, że każdy grzech jednakową karę pociągał za sobą.
Jeżeli wół wlazł w szkodę, wówczas pastuch dostawał 30 batów, jeżeli sługa rozlała śmietankę, — dostawała 30 rózeg; jeżeli guwerner w imię ludzkości występował przeciw metodzie batożenia, — dostawał również 30 batów i t. d.
Ś. p. rodzic mego sąsiada odznaczał się brakiem głosu w sprawach domowych. Szklarz, który na rozkaz jegomości wprawił szyby, nie dostał pieniędzy za robotę, albowiem jegomość nie miał grosika przy duszy, a jejmość „nie płaciła za to, co kto inny zrobić rozkazał.“ Oprócz tego pan mieszkał w oficynie, a pani we dworze, pan jeździł na koziołku, a pani w powozie.
Gdy sąsiad mój przyszedł na świat, zdziwił się pan i rozgniewała pani. Mimo to, uwolniono chłopów w dzień chrzcin od pańszczyzny i ofiarowano młodemu dziedzicowi tłuste koźlątko, aby się miał czem bawić, gdy urośnie.
Nad dębową, malowaną, wyrzynaną, haftowaną, szychowaną kolebką mego sąsiada czuwały bony Francuski, Niemki i Angielki. Następnie przeszedł pod władzę guwernerów, a wreszcie do szkół.
W szkołach miał cienki mundurek, glansowane rękawiczki, złocone kajeciki i książki w safjan oprawne. Miał lokaja i guwernera i pilnie tańcować się uczył. Potem dla ogłady zagranicę wyjechał.
Z zagranicy powróciwszy, ś. p. rodzicielki swej już nie zastał we dworze, ani ś. p. rodzica w oficynie. Jął się przeto sam do gospodarki i wkrótce w dom swój dozgonną towarzyszkę wprowadził.
Że jednak był muzykalny i w djabełka co wieczór setki rubli przegrywał, że był towarzyski i co miesiąc bale na setki osób wydawał, dostał się przeto „w moc synów Judy“, a także jako figurant w ogłoszeniach T. K. Z, występować począł.
Ponieważ był roztargniony i niejednokrotnie zboże i okowitę wielu kupcom odrazu sprzedawał, najeżdżały go więc często osoby prywatne, jako też władze cywilne i wojskowe; że zaś cenił swą godność osobistą i był przytem impetykiem, więc też parę razy prochownię zamieszkiwać musiał.
Pod koniec karjery gospodarskiej, gdy go rządca o oddanie zaległej pensji nękać począł, rozgniewany, sprzedał ostatnie kilkadziesiąt korcy pszenicy za psi pieniądz i aby pokazać swemu słudze, jak mało ceni marny kruszec, sturublowy papierek w oczach onego podarł i na podłogę rzucił.
Lubił przytem wesołe i niewinne żarty. Gdy pewnego dnia przyjechali do niego dwaj brodaci wierzyciele, uczęstował ich herbatą z emetykiem, zlepił ich brody klejem i tak związanych do wieczora pozostawił. Oj! uśmieli się też, uśmieli jego sąsiedzi!...
Skutkiem podróży za granice nabył zasad wielce liberalnych. Tańcował z kmiotkami po szynkach, nawiedzał kryte słomą chaty i chętnie drobne upominki od gospodarzy przyjmował. Raz tylko za niezdjęcie czapki kazał dać baty furmanowi, nie dlatego jednak, aby nie szanował w nim godności człowieka, ale dlatego, aby mu zasady etykiety towarzyskiej dobrze w pamięci utrwalił.
Przesądów nienawidził, ze strachów się śmiał, w powrót dusz wiernych zmarłych z tamtego świata nie wierzył; mimo to, dla zabezpieczenia gospodarstwa od ognia i gradu, pewne praktyki czarnoksięskie odprawował, mówiąc: „Niewiele to kosztuje, a nuż się przyda?!“
Cześć dla zasad honoru do bałwochwalstwa posuwał. Pod koniec życia zawsze woził ze sobą parę pistoletów w szkatule, frak w zawiniątku i świadków w bryczce, głośno mawiając: człowiek, ceniący swój honor nigdy bez tych rzeczy ruszać się nie powinien, albowiem niewiadomo co i kiedy spotkać go może.
Mimo to krwiożerczym nie był i gdy go raz spoliczkowano na jarmarku, rzekł: „Warjat mnie uderzył, mamże go więc ścigać! Gdyby był przy zdrowych zmysłach, nie targnąłby się na mnie, wiedząc, kto jestem i jakie mam o honorze pojęcie.“
Pochowawszy żonę swą, niewiastę wielkich cnót i świątobliwości, dobra swoje do dyspozycji T. K. Z. oddał i z nieodstępnymi świadkami jako też i pistoletami od domu do domu jeździł, pilnie zważając, czy ktoś z gospodarzy honorowi jego podczas odwiedzin tych nie uchybił.
Wkońcu do Warszawy zjechał i tu ze szczupłej pensyjki, którą mu W. T. D. udzielało, przy życiu się utrzymywał. Gdy umarł, ciało jego znaleziono w kałuży nad Wisłą, albowiem: „człowiek z mułu ziemi powstał, mułem jest i po śmierci w muł się przewraca.“