Zemsta - Akt I

AKT I.
(Po­kój w zam­ku Cze­śni­ka — drzwi na pra­wo, lewo i środ­ku — sto­ły, krze­sła etc. — gi­ta­ra an­giel­ska na ścia­nie.)

SCE­NA I.
Cze­śnik, Dyn­dal­ski.
(Cze­śnik w bia­łym żu­pa­nie bez pasa i w szlaf­my­cy, sie­dzi przy sto­le po pra­wej od ak­to­rów stro­nie, oku­la­ry na no­sie, czy­ta pa­pie­ry — za sto­łem, tro­chę w głę­bi stoi Dyn­dal­ski, ręce w tył za­ło­żo­ne.)
Cze­śnik (jak­by do sie­bie).

Pięk­ne do­bra w każ­dym wzglę­dzie
Lasy — gle­ba wy­śmie­ni­ta —
Do­brą żoną pew­nie bę­dzie —
Co za czyn­sze! — To ko­bie­ta!...
Trzy fol­war­ki. —
Dyn­dal­ski.

Miła wdo­wa.
Cze­śnik.

Arcy miła, ani sło­wa — (kła­dzie pa­pie­ry)
Cóż, po­lew­ki dziś nie da­cie? (Dyn­dal­ski wy­cho­dzi)

Dłu­goż na czczo będę cze­kać?
(po krót­kiem mil­cze­niu).

Nie — nie trze­ba rze­czy zwle­kać —
(Dyn­dal­ski spo­tkaw­szy we drzwiach Haj­du­ka nio­są­ce­go na tacy waz­kę, ta­lerz, chleb etc. od­bie­ra od nie­go i wra­ca — za­wią­zu­je ser­we­tę pod szy­ję Cze­śni­ko­wi, po­tem po­da­je ta­lerz z po­lew­ką, co wszyst­ko nie ta­mu­je roz­mo­wy)

Qua opie­kun i qua krew­ny
Miał­bym z Kla­rą suk­ces pew­ny;
Ale Kla­ra mło­da, pło­cha,
Cho­ciaż dzi­siaj i po­ko­cha,
Któż za ju­tro mi za­rę­czy!
Dyn­dal­ski (na­bie­ra­jąc na ta­lerz).

Nikt ro­zum­ny, Ja­śnie Pa­nie;
Rzecz to śliz­ka.
Cze­śnik (ob­ra­ca­jąc się ku nie­mu).

Tu sęk wła­śnie!
Na­toż­bym się, Mo­cium Pa­nie,
Ka­wa­ler­stwa dziś wy­rze­kał,
By kto... (ude­rza­jąc w stół) Niech go pio­run trza­śnie!
Dłu­go bę­dzie na to cze­kał.
(po krót­kiem mil­cze­niu bio­rąc ta­lerz)

Ma do­cho­dy wpraw­dzie znacz­ne
Pod­sto­li­na ma znacz­niej­sze:
Z wdów­ką za­tem dzia­łać za­cznę.
(po krót­kiem mil­cze­niu)

Bawi z nami — w domu Kla­ry,
Bo krew­niacz­ka jej da­le­ka,
Ale mnie się wszyst­ko zda­je...
Dyn­dal­ski.

Ona cze­goś wię­cej cze­ka.
Cze­śnik (par­ska­jąc śmie­chem).

Ona cze­goś... wię­cej... cze­ka...
A bo­daj­że cię, Dyn­da­lu,
Z tym kon­cep­tem! — Cze­goś cze­ka! (śmie­je się)
Tfy!... jak­żem się uśmiał szcze­rze.
Cze­ka! — bar­dzo temu wie­rzę.
(je­dząc i po krót­kiej chwi­li)

Jesz­czeć mło­da jest i ona,
Ależ wdo­wa — do­świad­czo­na —
Zna pro­por­cją, Mo­cium Pa­nie,
I nie każe fir­cy­ko­wać,
Po ku­li­kach ba­lan­so­wać.
(po krót­kiej chwi­li)

No — nie se­kret, żem nie mło­dy,
Alem tak­że i nie sta­ry.
Co?
Dyn­dal­ski (nie­ko­niecz­nie przy­sta­jąc).

Tać...
Cze­śnik (ura­żo­ny).

Mo­żeś młod­szy?
Dyn­dal­ski.

Mia­ry
Z mego wie­ku...
Cze­śnik (koń­cząc roz­mo­wę)

Dam do­wo­dy.
(chwi­la mil­cze­nia).
Dyn­dal­ski (skro­biąc się po za uszy).

Tyl­ko że to, Ja­śnie Pa­nie —
Cze­śnik.

Hę?
Dyn­dal­ski.

W mał­żeń­skim cięż­ko sta­nie;
Pan zaś, mó­wiąc mię­dzy nami,
Masz po­da­grę.
Cze­śnik (nie­kon­tent).

Ej, cza­sa­mi.
Dyn­dal­ski.

Kurcz żo­łąd­ka.
Cze­śnik.

Po prze­pi­ciu.
Dyn­dal­ski.

Ru­ma­ty­zmy ja­kieś łu­pią.
Cze­śnik (znie­cier­pli­wio­ny).

Ot, co po­wiesz, wszyst­ko głu­pio. —
Ten man­ka­ment nic nie zna­czy;
Wszak i u niej, co w ukry­ciu,
Bóg to tyl­ko wie­dzieć ra­czy;
I nikt pew­nie się nie spy­ta,
Byle tyl­ko w dal­szem ży­ciu
Mię­dzy nami była kwi­ta.



SCE­NA II.
Cze­śnik, Dyn­dal­ski, Pap­kin.
(Pap­kin po fran­cuz­ku ubra­ny, przy szpa­dzie, krót­kie spodnie, buty okrą­głe do pół łyd­ki, tu­pet i har­copf, ka­pe­lusz sto­so­wa­ny — pod pa­chą para pi­sto­le­tów — za­wsze pręd­ko mówi.)
Pap­kin.

Bóg z Wasz­mo­ścią, mój Cze­śni­ku.
Pę­dząc czwa­łem na roz­ka­zy,

Za­mę­czy­łem szkap bez liku,
Wy­wró­ci­łem ze sto razy,
Tak, że z no­wej mej ko­la­ski
Gdzieś po dro­dze tyl­ko trza­ski.
Cze­śnik.

A ja za to rę­czyć mogę,
Że mój Pap­kin tu pie­cho­tą
Prze­wę­dro­wał całą dro­gę;
A na po­dróż dane zło­to
Gdzieś zo­sta­wił przy la­be­cie.
Pap­kin (po­ka­zu­jąc pi­sto­let).

Patrz Cze­śni­ku — po­znasz prze­cie —
Cze­śnik.

Cóż mam po­znać?
Pap­kin.

Wy­strze­lo­ny,
Wy­pa­lo­ny.
Dyn­dal­ski (na stro­nie, od­cho­dząc).

Gdzieś na wro­ny.
Pap­kin.

Gdzie, do kogo, mil­czeć mu­szę,
Lecz nie kar­ty są przy­czy­ną,
Żem się w dro­dze spóź­nił nie­co.
Ani ziew­nął! na mą du­szę!
Tak, z mej ręki wszy­scy giną!
Cze­śnik (po­pra­wia­jąc w mo­wie).

Wszyst­kie.
Pap­kin.

Wszyst­kie?
Cze­śnik.

Ćmy, ko­ma­ry.
Pap­kin.

Wasz­mość ni­g­dy nie dasz wia­ry.
Cze­śnik.

Bom nie­głu­pi, Mo­cium Pa­nie.
Pap­kin.

Ach, co wi­dzę! tu śnia­da­nie.
Cze­śnik.

Ha, śnia­da­nie.
Pap­kin.

Ach Cze­śni­ku!
Już to sześć dni i sześć nocy
Nic nie mia­łem na ję­zy­ku.
Cze­śnik.

Jedz i słu­chaj.
Pap­kin.

Tak się sta­nie.
(sia­da po dru­giej stro­nie sto­łu)
(jak do sie­bie)
Strze­lam grac­ko, rzecz to zna­na.
Cze­śnik.

Rzecz to zna­na, iż w mej mocy
Ka­zać za­mknąć Wasz­mość pana
Za wia­do­me daw­ne spraw­ki.
Pap­kin (za­stra­szo­ny).

Za­mknąć! po co?
Cze­śnik.

Dla za­baw­ki.
Pap­kin.

Czyż nie znaj­dziesz lep­szej so­bie?
Cze­śnik.

Ci­cho! ci­szej! Ja to mó­wię,
By od­świe­żyć w twej pa­mię­ci,
Nim po­wie­rzę moje chę­ci,
Coś mnie wi­nien, a ja to­bie.
Pap­kin.

Ach, co ka­żesz wszyst­ko zro­bię. —
Był­bym za­raz do­padł ko­nia...
Bom jest jeź­dziec do­sko­na­ły:
Nie­chaj bę­dzie wzię­ty z bło­nia,
Dzik to dzi­ki, lew to śmia­ły —
W mo­jem ręku jak owiecz­ka,
Bom jest jeź­dziec do­sko­na­ły.
Cze­śnik.

A bo­daj­żeś!...
Pap­kin.

Tyl­ko po­zwól:
Kła­dłem na­wet w strze­mię nogę,
Kie­dy na­gle wiel­ka sprzecz­ka
Przed­się­wzię­tą spóź­nia dro­gę,
A ta była w tym spo­so­bie:
Cze­śnik.

Słu­chaj...
Pap­kin.

Za­raz. Sze­dłem so­bie,
Mina tęga, włos w pier­ście­nie,
Gło­wa w górę — a wej­rze­nie!
Niech tru­chle­je płeć zdra­dziec­ka!
Cze­śnik.

Słu­chaj!...
Pap­kin.

Za­raz. — Idę so­bie,
A wtem ja­kaś księż­na grec­ka,
Anioł! bó­stwo — zerk z ka­re­ty —
Giną za mną te ko­bie­ty! —
Zerk więc na mnie — zerk ja na nią —
Ko­niec koń­cem, po­ko­cha­ła,
Za­wo­ła­ła, et ca­ete­ra —
Ksią­żę, ty­grys lu­dzi zbie­ra...
Cze­śnik (ude­rza­jąc w stół aż Pap­kin pod­sko­czył na krze­śle).

Ależ ci­cho.
Pap­kin.

Nad­toś żywy.
Cze­śnik.

A bez­boż­ny ty ję­zy­ku!
I tyr­kot­ny i kłam­li­wy.
Pap­kin.

Nad­toś żywy, mój Cze­śni­ku.
Gdy­bym tak­że, rów­nie to­bie,
Na­mięt­no­ści nie brał w ryzy,
(ude­rza­jąc rę­ko­jeść szpa­dy)

Ostrze mo­jej Ar­te­mi­zy...
(uprze­dza­jąc ude­rze­nie w stół Cze­śni­ka)

Pro­szę mó­wić.
Cze­śnik (po krót­kiej chwi­li).

Oj­ciec Kla­ry
Ku­pił ze wsią za­mek sta­ry...
Pap­kin.

Fiu! — mój oj­ciec miał ich dzie­sięć.
Cze­śnik (ude­rza w stół i mówi da­lej).

Tu miesz­ka­my jak­by sowy;
Lecz co gor­sza, że po­ło­wy
Dru­giej zam­ku — czart dzie­dzi­cem.
(prze­strach Pap­ki­na)

Czy ina­czej: Re­jent Mil­czek —
Słod­ki, ci­chy, z kor­nem li­cem,
Ale z dia­błem, z dia­błem w du­szy.
Pap­kin.

Jed­nak zgod­nie jak są­sia­dy...
Cze­śnik.

Je­śli nie ja memi pso­ty,
Nikt go ztąd już nie wy­ru­szy.
Nie ma dnia bez sprzecz­ki, zwa­dy —
Lecz po­trzeb­ne i ukła­dy.
Pi­sać? — nie chcę do nie­cno­ty —
Iść tam? — śliz­ko, Mo­cium Pa­nie:
Mógł­by otruć, za­bić skry­cie,
A mnie jesz­cze miłe ży­cie.
Więc dla te­gom wy­brał cie­bie:
Bę­dziesz po­słem tam w po­trze­bie.
Pap­kin.

Za ten ho­nor ści­skam nogi;
Wiel­ki czy­nisz swe­mu słu­dze;
Ale na­zbyt je­stem sro­gi:
Za­miast zgo­dy, woj­nę wzbu­dzę.
Bo do ry­cer­skie­go dzie­ła
Mat­ka w ło­nie mnie po­czę­ła;
A z po­wi­cia ślub unio­słem,
Ni­g­dy w ży­ciu nie być po­słem.
Cze­śnik.

Czem ja ze­chcę, Pap­kin bę­dzie;
Bo mnie Pap­kin słu­chać musi.
Pap­kin.

Lecz po­ryw­czy w każ­dym wzglę­dzie,
Jak są­sia­da Pap­kin zdu­si?
Jak mu kulą łeb prze­wier­ci,
Jak na bi­gos go po­sie­ka,
Któż na­ten­czas spraw­cą śmier­ci?
Ko­goż za to kara cze­ka?
Cze­śnik.

Bio­rę wszyst­ko na su­mie­nie.
Pap­kin.

Chciej roz­wa­żyć.
Cze­śnik.

Już się sta­ło. —
Te­raz inne dam zle­ce­nie;
Mo­ści Pap­kin — ja się że­nię.
Pap­kin.

Ba!
Cze­śnik (prze­drzeź­nia­jąc).

Coż­to: ba!
Pap­kin.

Tak się cie­szę;
I w tę spra­wę chęt­nie śpie­szę.
Po­wiedz gdzie mam bły­snąć chwa­łą? —
Mam­że zo­stać dzie­wo­słę­bem?
Mam­że zmu­sić zbyt zu­chwa­łą?
Mam­że skło­nić zbyt nie­śmia­łą?
Mam­że, je­śli cu­dzą żoną,
Jej ty­ra­na prze­szyć łono...
Cze­śnik.

Cóż u dia­bła za sza­leń­stwo!
Pap­kin.

Znasz, Cze­śni­ku, moje mę­stwo.
Cze­śnik.

Słu­chaj — mó­wiąc mię­dzy nami,
Bez mej chlu­by, twej ura­zy,
Wię­cej niż ty, mój Pap­ki­nie,
Mam ro­zu­mu ty­siąc razy.
(Pap­kin chce prze­rwać, co Cze­śnik zna­kiem wstrzy­mu­je)

Lecz roz­pra­wiać z nie­wia­sta­mi,
Owe ja­kieś ba­ła­mut­nie
Afek­to­we świe­go­ta­nie;
Niech mi za­raz łeb kto utnie;
Nie po­tra­fię, Mo­cium Pa­nie.
Ty więc mu­sisz swą wy­mo­wą...
Pap­kin.

Już jest two­ją — daję sło­wo —
Chcesz, przy­się­gnę — masz już żonę,
Bo ja szczę­ście mam sza­lo­ne:
Tyl­ko spoj­rzę, każ­da moja,
A na każ­dą spoj­rzeć umiem.
Idę.
Cze­śnik.

Do­kąd?
Pap­kin.

Praw­da, nie wiem.
Cze­śnik.

Pod­sto­li­na...
Pap­kin.

Już ro­zu­miem.
Cze­śnik (za­trzy­mu­jąc go).

Tu ją cze­kaj.
Pap­kin.

Ani sło­wa!
Za go­dzi­nę jest go­to­wa.
Cze­śnik.

Ja po­tra­fię ci od­wdzię­czyć.
Pap­kin.

Za Cze­śni­ka moż­na rę­czyć.



SCE­NA III.
Pap­kin.

Cze­śnik wul­kan — aż nie miło —
Gdy­bym krót­ko go nie trzy­mał,
Nie wiem coby z świa­tem było.
(po krót­kiem my­śle­niu)

Lecz nie będę ja tu drze­mał,
I w po­dzie­le tak się zwi­nę:
Jemu od­dam Pod­sto­li­nę,
Ma­lo­wi­dło nie­co sta­re;
So­bie we­zmę ślicz­ną Kla­rą.
Już od­daw­na mam na­dzie­ję,
Że jej ser­ce mnie się śmie­je,
Już­by para z nas do­bra­na
Za­lud­nia­ła Pap­ki­na­mi,
Gdy­by Cze­śnik, jak­by ścia­na,
Nie stał za­wsze mię­dzy nami.

(po chwi­li) Znak dać mu­szę, że tu je­stem:
Nie­chaj lu­bym śpiew sze­le­stem
W lube, dro­gie uszko wpad­nie —
Ach, jak anioł śpie­wam ład­nie!
(śpie­wa przy an­giel­skiej gi­ta­rze)

Có­ruś moja, dzie­cię moje, co u cie­bie szep­ce?
Pani mat­ko do­bro­dziej­ko, ko­tek mle­ko chlep­ce;
Oj kot, pani mat­ko, kot, kot,
Na­ro­bił mi w po­ko­iku ło­skot.
Có­ruś moja, dzie­cię moje, co u cie­bie stu­ka?
Pani mat­ko do­bro­dziej­ko, ko­tek mysz­ki szu­ka;
Oj kot, pani mat­ko, kot, kot,
Na­ro­bił mi w po­ko­iku ło­skot.
Có­ruś moja, dzie­cię moje, czy ma ten kot nogi?
Pani mat­ko do­bro­dziej­ko, i srebr­ne ostro­gi;
Oj kot, pani mat­ko, kot, kot,
Na­ro­bił mi w po­ko­iku ło­skot.[1]



SCE­NA IV.
Pap­kin, Pod­sto­li­na (ze drzwi pra­wych).
Pod­sto­li­na.

Wszak mó­wi­łam — albo koty,
Albo Pap­kin nam się zja­wił.
Pap­kin.

Żar­to­bli­wej peł­na weny,
Pod­sto­li­no! pół anio­ła!
Ko­lo­sal­ny wzo­rze cno­ty
Po­śród he­mis­fer­nej sce­ny,
Stroj­ny w mi­łość, lu­bość, wdzię­ki!
Po­zwól ugiąć kor­nie czo­ła,
I na śnie­gu two­jej ręki
Zło­żyć ustek wy­ci­śnie­nie. (ca­łu­je w rękę)
Słu­ga, służ­ka uni­żo­ny. —
Pod­sto­li­na.

Cóż spro­wa­dza w na­sze stro­ny?
Pap­kin.

Miłe wszyst­kim nam zda­rze­nie.
Pod­sto­li­na.

Tem zda­rze­niem?
Pap­kin.

Twe za­mę­ście.
Pod­sto­li­na.

Moje?
Pap­kin.

Wła­śnie mia­łem szczę­ście
Mieć u sie­bie na wie­cze­rzy
Lor­da Pem­brok, kil­ku pa­nów,
Cały tu­zin szam­be­la­nów,
Dam nie­wie­le, ale ja­kich!
Pod­sto­li­na.

Któż z kim swa­ta?...
Pap­kin.

Szmer się sze­rzy:
Za mąż idzie pięk­na Han­na.
Ten za­pew­nia, ów nie wie­rzy,

Ale każ­dy z ócz mych czy­ta.
Wtem Mi­le­di, Bóg-ko­bie­ta,
Lecz w za­zdro­ści dia­blik mały,
Wciąż mnie szczy­piąc pod ser­we­tą,
Na­pół z pła­czem dwa­kroć pyta:
„Zkąd masz stycz­ność z Han­ny lo­sem?“
Ach, spo­koj­ną bądź w tej mie­rze —
Szep­nę w uszko wdzięcz­nym gło­sem —
Przy­ja­cie­la Han­na bie­rze.
Pod­sto­li­na.

Ależ kogo? po­wiedz, kogo?
Pap­kin.

Wszy­scy wy­bór chwa­lą zgod­nie...
Bo nie chwa­lić jak­że mogą!
Pod­sto­li­na (na stro­nie).

Ha! ro­zu­miem.
Pap­kin.

Czło­wiek grzecz­ny,
I ma­jęt­ny, i sta­tecz­ny.
Pod­sto­li­na (na stro­nie).

Od Cze­śni­ka ma zle­ce­nie,
I za­cho­dzi tak zda­le­ka
Tam, gdzie go się daw­no cze­ka.
Głu­pi mę­drek.
Pap­kin (na stro­nie).

Tam do li­cha!
Ona zer­ka, ona wzdy­cha —
Czy nie myli się w oso­bie?
Może we mnie... dał­żem so­bie!

A to pla­ga, bo­ska kara,
Do mnie mło­da, do mnie sta­ra.
Jesz­cze zer­ka... czy sza­lo­na!
Tu żar­to­wać nie­ma cze­go —
Zjadł­bym śle­dzia z rąk pa­tro­na,
A mnie po co, na co tego!
To już dłu­żej trwać nie może.
(do Pod­sto­li­ny) Po­zwól Pani: Cze­śni­ko­wi
Gra­tu­la­cją nie­chaj zło­żę.
Pod­sto­li­na.

Więc to jego mam być żoną?
Pap­kin.

Ja­kież czy­nisz za­py­ta­nie?
Baj­kęż by to roz­gło­szo­no?
Pod­sto­li­na.

Baj­kę do­tąd.
Pap­kin.

Lecz się sta­nie
Wkrót­ce praw­dą. — Czy się mylę?
Pod­sto­li­na.

Cie­ka­wo­ści zką­dże tyle?
Pap­kin.

Gdy­by Cze­śnik roz­ognio­ny,
Wskróś prze­ję­ty twe­mi wdzię­ki,
Drgnął mi­ło­ścią i rzu­co­ny
Do nóg two­ich, bła­gał ręki?
Pod­sto­li­na.

Cie­szył­by się z od­po­wie­dzi.
(od­cho­dzi we drzwi pra­we)
Pap­kin (sam).

A że w każ­dej dia­blik sie­dzi,
Co pu­sto­ty roz­po­czy­na,
Jeno wspo­mnisz za­po­wie­dzi!
Bo kto mą­dry niech mi po­wie:
Po ka­du­ka Pod­sto­li­na
Daje rękę Cze­śni­ko­wi?



SCE­NA V.
Pap­kin, Cze­śnik (Cze­śnik wy­cho­dzi ze drzwi le­wych już ubra­ny).
Cze­śnik.

Cóż u czar­ta! ty spo­koj­ny,
Kie­dy Re­jent mnie na­pa­da
I otwar­tej żąda woj­ny!
Lecz god­ne­go ma są­sia­da!
Da­lej żwa­wo! — Niech kto żyje
Bie­gnie, pę­dzi, zga­nia, bije!
Pap­kin.

Cóż się sta­ło?
Cze­śnik.

Mur na­pra­wia,
Mur gra­nicz­ny, trzech mu­la­rzy!
On roz­ka­zał! on się waży!
Mur gra­nicz­ny! — Trzech na mu­rze!
Trzech wy­bi­ję, a mur zbu­rzę,
Zbu­rzę, znisz­czę aż do zie­mi. —
Pap­kin (zmie­sza­ny nie­chcą­cy po­wta­rza).

Zbu­rzę, znisz­czę...
Cze­śnik.

Da­jesz sło­wo? —
Zbierz więc lu­dzi — ru­szaj z nie­mi!
I je­że­li nie na­mo­wą,
To prze­mo­cą spędź z ro­bo­ty —
Ty się trzę­siesz?
Pap­kin.

To z ocho­ty.
Ale cze­kaj — słu­chaj wprzó­dy
Mo­jej szczyt­nej, pięk­nej ody.
Cze­śnik.

Co!
Pap­kin.

Tak, ody do po­ko­ju —
A je­że­li żą­dza boju
Nie umilk­nie na głos muzy...
Cze­śnik (gro­żąc).

Zo­stań — Ale! (od­cho­dzi)
Pap­kin (idzie za nim ze spusz­czo­ną gło­wą).

Pew­ne guzy! —
(Od­mia­na sce­ny — Ogród — ka­wał muru ca­łe­go, od le­wej stro­ny ku środ­ko­wi pro­sty — od środ­ka w głąb sce­ny zła­ma­ny i w po­ło­wie zbu­rzo­ny — przy tej czę­ści mu­la­rze pra­cu­ją. — Po le­wej stro­nie zu­peł­nie w głę­bi za czę­ścią ca­łe­go muru, basz­ta albo róg miesz­ka­nia Re­jen­ta, z oknem — Nie­co na przo­dzie po pra­wej stro­nie po­dob­ny róg miesz­ka­nia Cze­śni­ka. — Al­ta­na po le­wej stro­nie na przo­dzie. — Kla­ra prze­cho­dzi sce­nę. — Wa­cław wszedł­szy wy­ło­mem skra­da się wzdłuż muru i po­ka­zu­je się po­wtór­nie w al­ta­nie przy Kla­rze.)



SCE­NA VI.
Kla­ra, Wa­cław.
Wa­cław.

Bli­skie na­sze po­miesz­ka­nia,
Bliż­sze ser­ca — ach, a prze­cie
Tak da­le­ko na tym świe­cie.
Kla­ra.

Ja­kież nowe dziś żą­da­nia
Chmu­rzą ja­sność twe­go czo­ła?
Nig­dyż gra­nic, nig­dyż mia­ry —
Nic­że wstrzy­mać cię nie zdo­ła,
Na­wet mi­łość two­jej Kla­ry?
Wa­cław.

Wi­dzieć cie­bie jed­nę chwi­lę,
Po­tem spę­dzić go­dzin tyle
Bez twych oczów, twe­go gło­su,
I mam chwa­lić hoj­ność losu!
Kla­ra.

Wspo­mnij, wspo­mnij mój ko­chan­ku,
Ja­kie były twe wy­ra­zy,
Gdy za­le­d­wie parę razy
Ze­szli­śmy się na kruż­gan­ku.
„Po­zwól, dro­ga, ko­chać sie­bie,
O nic wię­cej łzy nie pro­szą;
Z mą mi­ło­ścią sta­nę w nie­bie —
Bo­giem, będę żył ro­sko­szą!“
Wa­cław.

Co mó­wi­łem, nie wie­dzia­łem.
Kla­ra.

Ko­chaj — rze­kłam — ja nie bro­nię;
Ale wkrót­ce, gdyś z za­pa­łem
Ci­snął w swo­ich moje dło­nie:
„Ko­chasz ty mnie, dro­ga Kla­ro?“
Za­wsześ mnie się, za­wsze py­tał,
Cho­ćeś w oczach do­brze czy­tał.
Wa­cław.

Któż­by nie chciał dać pół ży­cia,
By mógł wy­ssać, do upi­cia,
Wy­ssać du­szą z ust twych sło­wa,
Któ­re jesz­cze uśmiech cho­wa!
Kla­ra.

Niech tak bę­dzie — rze­kłam w koń­cu: —
Ko­cham — bom też i ko­cha­ła.
(uda­jąc jego za­pał)

„Co za szczę­ście, roz­kosz, ra­dość!
Dzię­ki nie­bu, zie­mi, słoń­cu!“...
Tym ży­cze­niom czy­niąc za­dość,
Już na­tu­ra zu­bo­ża­ła
Wię­cej dla cię nic nie mia­ła.
Wa­cław.

Praw­da, wy­znać się nie boję,
Do­peł­ni­ła wten­czas mia­ry;
Lecz gdy zwięk­sza mi­łość moję,
Czyż nie win­na zwięk­szać dary?
Kla­ra.

Za dni parę rze­kłeś luby:
„Ach, to okno, ach, ta kra­ta
Będą źró­dłem mo­jej zgu­by.
Patrz jak rószcz­ka rószcz­kę spla­ta,
Jak ku so­bie kwiat się skła­nia,
Któż nam, Kla­ro, tego wzbra­nia?“
Wa­cław.

Miał­żem w my­śli mych za­mę­cie
Zim­ną kra­tę brać w ob­ję­cie?
Kla­ra.

Usłu­cha­łam cię, Wa­cła­wie:
Dzień w dzień scho­dzim się w al­ta­nie,
Lecz i ra­zem, co­dzień pra­wie,
Nowe od cię mam żą­da­nie. —
To­biem szczę­ście ży­cia win­na,
Ty na­wza­jem — chęt­nie wie­rzę —
Cze­muż two­ja mi­łość inna,
Co­raz nową po­stać bie­rze? —
Kie­dy ro­skosz być przy to­bie
Aż prze­peł­nia ser­ce moje,
Ty, nie­wdzięcz­ny, w tej­że do­bie
Tłu­misz tyl­ko nie­po­ko­je.
Wa­cław.

Ach, obec­ność mnie za­stra­sza,
Bo tak do­tąd czy­nim mało,
By za­pew­nić przy­szłość całą —
A przy­szło­ścią mi­łość na­sza.
Z two­im stry­jem, ojca mego
Cią­głe spra­wy, sprzecz­ki, kłót­nie,

Nic nie wró­żą nam do­bre­go;
Ra­czej mó­wią, iż okrut­nie
Bę­dziem kie­dyś roz­dzie­le­ni,
Je­śli —
Kla­ra.

Do­kończ — po­każ dro­gę;
Ty, czy ja tu po­módz mogę.
Wa­cław.

Tyl­ko two­ja wola zmie­ni,
Co się zda­je nie do zmia­ny.
Kla­ra.

Mów­że, słu­cham.
Wa­cław.

Żem ko­cha­ny,
Że cię ko­cham nad te nie­ba,
Że przy so­bie żyć pra­gnie­my,
To obo­je do­brze wie­my;
Nie obo­je, cze­go trze­ba
Aby znisz­czyć to ukry­cie,
W któ­rem peł­za na­sze ży­cie,
I nie tru­chleć, czy dzień szczę­ścia
Nie po­prze­dza dnia ża­ło­by.
Kla­ra.

Cze­góż trze­ba? mów.
Wa­cław.

Za­mę­ścia.
Kla­ra.

O sza­lo­ny! gdzież spo­so­by?
Wa­cław.

W two­jej woli.
Kla­ra.

W woli stry­ja,
W woli ojca, po­wiedz ra­czej.
Wa­cław.

Co za­wa­dza, to się mija,
Gdy nie może być ina­czej.
Kla­ra.

A, ro­zu­miem — nie, Wa­cła­wie,
Gdzie mnie ze­chcesz, znaj­dziesz wszę­dzie —
Za­wsze two­ją — prócz w nie­sła­wie.
Wa­cław.

Ależ, Kla­ro, moją żoną...
Kla­ra.

Któż­to, po­wiedz, wie­dzieć bę­dzie,
Czy za­ślu­bił wy­kra­dzio­ną...
Co za ha­łas! — sły­szę kro­ki!
Co­raz bli­żej!... idź bez zwło­ki.
Wa­cław.

Jed­no sło­wo.
Kla­ra.

Już ci dane.
Wa­cław.

Jak nie zmie­nisz, żyć prze­sta­nę.
Kla­ra (z czu­ło­ścią, jak­by po­pra­wia­jąc).

Prze­sta­nie­my — je­śli ze­chcesz.
Wa­cław.

Po­myśl tyl­ko, Kla­ro dro­ga...
Kla­ra (wy­trą­ca­jąc go pra­wie).

Ale idź­że, idź, dla Boga!
(prze­cho­dzi sce­nę)



SCE­NA VII.
Pap­kin, Śmi­gal­ski, (kil­ku słu­żą­cych z ki­ja­mi — póź­niej)
Re­jent i Cze­śnik (w oknach).
Pap­kin.

Pa­nie maj­ster, pro­szę Wa­ści
Przy­zwo­icie, grzecz­nie, ład­nie,
Nie mu­ro­wać tu z na­pa­ści,
Bo mu na grzbiet co upad­nie.
(po krót­kiem mil­cze­niu)

Wy zaś dru­dzy, do­brzy lu­dzie,
Któ­rzy młot­ki, pio­ny, kiel­nie,
W nie­po­trzeb­nym dzi­siaj tru­dzie
Uży­wa­cie arcy dziel­nie;
Idź­cie wszy­scy precz do czar­ta!
(po krót­kiem mil­cze­niu)

Bę­dzie wi­dzę rzecz upar­ta!
Ta ho­ło­ta, jak­by głu­cha,
Mego sło­wa ani słu­cha. —
No, Śmi­gal­ski! nie trać cza­su —
Ścią­gnij za kark! weź na­rzę­dzie!
Grzecz­nie, ład­nie, bez ha­ła­su,
Niech wszyst­kie­mu ko­niec bę­dzie.
Nic się nie bój — ja za tobą.
(Śmi­gal­ski po­su­wa się ze słu­żą­ce­mi ku mu­la­rzom — Pap­kin cofa się za róg domu)
Śmi­gal­ski.

Precz! precz!
Re­jent (w oknie).

Stój­cie! co to zna­czy?
Śmi­gal­ski.

Cze­śnik, pan mój, ka­zać ra­czy,
Aby muru nie koń­czo­no.
Cze­śnik (w oknie).

Tak jest, każę, bo mam pra­wo.
Da­lej na­przód! da­lej żwa­wo!
(Śmi­gal­ski po­su­wa się na­przód — Pap­kin któ­ry był wy­szedł, zno­wu się cofa za róg domu)
Re­jent.

Ja­kie pra­wo?
Cze­śnik.

Jak ku­pio­no
Mur gra­nicz­ny, tak zo­sta­nie.
Re­jent.

Ależ luby, miły Pa­nie,
To sza­leń­stwo z wa­szej stro­ny —
I mur bę­dzie na­pra­wio­ny.
Cze­śnik.

Wprzó­dy tru­pem go za­ście­lę.
Re­jent (do mu­la­rzy).

Kończ­cie śmia­ło przy­ja­cie­le,
Gardź­cie ze mną próż­nym krzy­kiem.
Cze­śnik.

Chcesz więc bój­ki?
Re­jent.

Mój Cze­śni­ku,
Mój są­sie­dzie luby, miły,
Prze­stań też być roz­bój­ni­kiem.
Cze­śnik.

Co! jak! — Żwawo! bij co siły!
(Śmi­gal­ski ze swo­je­mi ludź­mi wstę­pu­je na mur — mu­la­rze co­fa­ją się tak, że bój­ka zo­sta­je za­kry­tą czę­ścią muru ca­łe­go)
Re­jent.

Pa­nie maj­ster — ja w obro­nie —
Nic się nie bój! — nie­chaj bije,
Kie­dy go tam swę­dzą dło­nie.
Do­brze! do­brze! — po czu­pry­nie —
O tak — le­piej! — co się wle­zie! —
Nic się nie bój! — tego trze­ba —
Nie­chaj bije! świat nie zgi­nie!
Ja Cze­śni­ka za to skry­ję
Gdzie nie wi­dać zie­mi, nie­ba!
Cze­śnik (wo­ła­jąc za sie­bie).

Hej! Ser­wa­cy! daj gwin­tów­kę!
Nie­chaj strą­cę tę ma­ków­kę —
Pręd­ko!
(Re­jent za­my­ka okno)

Ha ha! fu­gas chru­stas! —
No, Śmi­gal­ski, do­syć bę­dzie,
Daj pół­złot­ka, albo zło­ty,
Ba­se­run­ku dla ho­ło­ty,
Ale za­bierz im na­rzę­dzie.
Do­syć, do­syć na dziś bę­dzie.
(za­my­ka okno).
(Po odej­ściu wszyst­kich Pap­kin obej­rzaw­szy się, że już nie­ma ni­ko­go, mówi ku mu­ro­wi:)
Pap­kin (sam).

Ha! hul­ta­je, precz mi z dro­gi,
Bo na mia­zgę was roz­gnio­tę —

Nie zo­sta­nie jed­nej nogi —
A mam dia­blą dziś ocho­tę!
Wie­lu was tam? chodź tu któ­ry!
Nie wy­le­zie ża­den z dziu­ry?
O wy ło­try! O wy tchó­rze!
Ju­tro cały za­mek zbu­rzę.



SCE­NA VIII.
Pap­kin, Wa­cław.
Wa­cław (sta­nąw­szy tuż za nim).

Ju­tro?
(Pap­kin zdej­mu­je ka­pe­lusz)

Mam­że wra­cać w pro­gi,
Któ­re pew­nie, z przy­szłą dobą,
Zrów­na z zie­mią wy­rok sro­gi?
Wolę jeń­cem iść za tobą.
Pap­kin (wkła­da­jąc ka­pe­lusz na ba­kier).

Par­don mó­wisz?
Wa­cław.

Par­don, Pa­nie.
Pap­kin.

Znasz me mę­stwo?
Wa­cław.

Jak zły sze­ląg.
Pap­kin.

Bo­isz mnie się?
Wa­cław.

Nie­sły­cha­nie!
Pap­kin.

Pój­dziesz za mną?
Wa­cław.

Pój­dę, Pa­nie.
Pap­kin.

Któż ty je­steś?
Wa­cław.

Je­stem, Pa­nie.
Pap­kin.

Lecz czem je­steś?
Wa­cław.

Czem ja je­stem? —
Je­stem... je­stem...
Pap­kin (chwy­ta­jąc za broń).

Cóż to zna­czy?
Wa­cław.

Ko­mi­sa­rzem mego pana.
Pap­kin.

Co? Re­jen­ta?
Wa­cław.

Nie ina­czej.
Pap­kin.

Czy to, pro­szę, rzecz sły­cha­na!
Le­d­wie szlach­cic na wiosz­czy­nę
Z pę­kiem dłu­gów się wy­dra­pie —
Już mieć musi ko­mi­sa­rza!

Dziw się po­tem, gdy się zda­rza,
Że wo­ła­ją „sto ty­się­cy!
Kto da wię­cej!“
A jak krzyk­ną po raz trze­ci,
Jak­by z pro­cy szlach­cic leci,
I do swe­go ko­mi­sa­rza
Idzie w służ­bę za sza­fa­rza.
Ale chodź­my. (na stro­nie) Cze­śni­ko­wi
Wiel­ką ra­dość jeń­cem spra­wię,
I za­pew­ne do mnie po­wie,
Gdy mu zdo­bycz mą przed­sta­wię:
Nie­chaj Kla­ra twą zo­sta­nie. —
Chodź mój jeń­cze.
Wa­cław.

Idę Pa­nie.
KO­NIEC AKTU PIERW­SZE­GO.

Czy­taj da­lej: Zemsta - Akt II – Aleksander Fredro